- Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje - powiedział nieco ściszonym głosem Tyler. Nie wiedział jednak, czy podjął dobrą decyzję, bo w pomieszczeniu panował okropny hałas i szanse, że Josh go w ogóle usłyszy, były znikome.
Na imprezę przyszli celowo spóźnieni. Dun na początku oponował, ale w końcu uległ Tylerowi, który z niemalże autentycznym przerażeniem w oczach próbował wyjaśnić, że im później przyjdą, tym mniejsze będą szanse zostania zauważonym, gestykulując przy tym trzęsącymi się ze zdenerwowania dłońmi. Joseph miał rację - kiedy dotarli na miejsce, towarzystwo było już nieco podpite i w chwili, w której przekroczyli próg domu Pete'a, nikt właściwie nawet nie obdarzył ich drugim spojrzeniem. Światła były przyciemnione, muzyka dudniła zdecydowanie za głośno, a rozmowy zmieszane ze śmiechem i pojedynczymi krzykami zdawały się zawisać w gęstym od dymu powietrzu.
- Co? - krzyknął Josh, nawet nie obracając głowy w kierunku Josepha. Zbyt zajęty był rozglądaniem się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, w którym mogliby w spokoju usiąść i czegoś się napić, ale bez skutku. Wokoło panował chaos tak ogromny, że chłopak wolał nawet nie myśleć, jak to miejsce będzie wyglądało jutro rano. Na szczęście będzie to problem Pete'a, a nie jego.
- Mówię, że... - Tyler podjął drugą próbę przedarcia swojego głosu przez hałas, ale chyba nie było mu dane tego zrobić - w samej chwili, w której z jego gardła wydobył się głos, wpadł w niego jakiś pijany chłopak, niemalże go przewracając. Wystraszony brunet wydał z siebie zduszony okrzyk i odskoczył w bok, popychając przy tym stojącą nieopodal dziewczynę. Ta, zaskoczona, w desperackiej próbie utrzymania się w pione chwyciła się białej, kwiecistej koszuli bruneta i w ten sposób oboje siłą rozpędu wylądowali na stojącym kawałek dalej pianinie. Dziewczyna wbiła się plecami w drewnianą obudowę, a wyciągnięta w tył lewa ręka wcisnęła kilka klawiszy. Powietrze przeciął ciąg bezsensownych dźwięków, przykuwając uwagę kilku stojących najbliżej osób.
- Tak bardzo przepraszam - mamrotał Tyler, niezdarnie gramoląc się z dziewczyny. - Nie... nie chciałem. - Zrobił krok w tył i zanim poszkodowana zdążyła wykrztusić z siebie choćby pół słowa, chłopak odwrócił się na pięcie i stanął twarzą w twarz z...
- Czoło? - słowo to jakoś samo opuściło spierzchnięte usta Josepha, lądując mniej więcej na wysokości piersi jakoś dziwnie wysokiego Brendona. Zaskoczony Tyler spojrzał w dół i z konsternacją dostrzegł, że Urie ma na nogach długie pod kolano, mocno czerwone, wiązane buty na szpilce.
- Och, cześć, um, Taylor? - Brendon uniósł w górę jedną ze swoich gęstch brwi. - No, ten od Josha, tak?
Brunet spłonął rumieńcem tak silnym, że jego twarz kolorem przypominała obuwie Uriego.
- Tyler.
- No tak, jasne. - Brendon podrapał się jedną ręką po karku. - Ale co ty tutaj właściwie robisz? Sytuacja trochę... wymknęła się spod kontroli, nie spodziewaliśmy się z Pete'em tyle osób. - Chłopak przejechał dłonią w górę po swoich włosach, aż do grzywki, przeczesując ją przy tym palcami. - Nie wiem, kto posprząta ten syf przed przyjazdem rodziców Pete'a. Biedny, nie wygrzebie się ze szlabanów do końca semestru.
Tyler wpatrywał się z Brendona z niebotycznym zdziwieniem i lekko uchylonymi ustami. Chłopak właśnie pomylił jego imię, nazwał go "tym od Josha", po czym przeprowadził coś w rodzaju monologu, biegając przy tym oczami po suficie, a nie czuć było od niego nawet krztyny alkoholu.
- Co się tak gapisz? - Urie nagle zamarł, po czym z jego ust wydobyło się potężne czknięcie. - Gdzie zgubiłeś Josha? Nie mogłeś go zgubić! - wytrzeszczył oczy w autentycznym przerażeniu, wysoko unosząc przy tym brwi. - Gość za to tobą szaleje!
CZYTASZ
not today || tøp au
Fanfictracę cały ten czas, próbując od ciebie uciec, postradałem zmysły.