Obawiałem się przeprowadzki Luke'a. Nie miałem pojęcia, co zrobię. Brak pracy powoli mnie dobijał. Nie miałem za co żyć i tak naprawdę zdany byłem na niego. Wiecznie zależny od innych.
Tamtego wieczoru już nie rozmawialiśmy. Luke grał tylko na swojej gitarze, ale ja wyjątkowo dzisiaj przyglądałem mu się przez szparę między drzwiami a futryną. Intensywnie myślał. Co chwila kręcił głową zrezygnowany. Nie szło mu. W myślach próbowałem go pocieszyć, sprawić, by nie popełniał błędów. Nie miałem jednak daru, dzięki któremu rozwiązywałbym wszystkie problemy.
Siedziałem przy drzwiach przez długi czas, czując wciąż nawracający smutek. Obawa, że stracę przyjaciela, była tak silna, iż myślałem, że zacznę niszczyć wszystko wokół ze złości. Nawet nie zauważyłem, kiedy się do siebie przywiązaliśmy. Był dla mnie jak brat. Wciąż obok mnie. Stał się moją rodziną. Chciałem to wszystko zniszczyć, by wreszcie czuł się szczęśliwy. Wiem, że tego nie pragnął. Powiedziałby, że jest szczęśliwy nawet teraz, choć skłamałby mi prosto w oczy.
Wpakowaliśmy się w coś, co i tak skazane było na porażkę. Musiałem zainicjować zmiany, by uwolnił się ode mnie i spełnił swoje marzenia. Przecież nie bez powodu przyjął propozycję ojca, by teraz użerać się ze mną. Z góry wiadomo przecież było, że zaopiekuje się mną do czasu, aż wszystko nie zostanie spłacone, a jego marzenie o studiach się nie ziści.
Luke był naprawdę naiwny. Nie pochodził z bogatej rodziny, nie miał za co studiować. Rodzice pomagali mu jak mogli, choć ledwo wiązali koniec z końcem. Wtedy wrócili do naszego miasta, a ojciec skorzystał z okazji i zaproponował blondynowi opłacenie studiów w zamian za pomoc. Ciągnęło się to aż do dzisiaj. Już dawno można było to zakończyć.
~*~
"Do widzenia, Luke." – Podniosłem lekko rękę w geście pożegnalnym.
"Do widzenia, Michael." – Uśmiechnął się i pomachał mi, zabierając z podłogi walizki. Patrzyłem na to, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Chłopak zniknął za drzwiami tak szybko, jakby uciekał.
Usiadłem na podłodze, czując, jak moje mięśnie nagle odmawiają współpracy. Uderzyłem plecami o ziemię, dusząc się. Towarzyszyło mi przy tym uczucie spadania. Zapomniałem jak się oddycha. Miałem wrażenie, jakby moje płuca nagle się zmniejszyły. Serce łomotało w mojej piersi, jak gdyby chciało z niej wyskoczyć. Na chwilę zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem, nie widziałem już nic.
Czerń, jaka ukazała się przed moimi oczami, była nasączona smutkiem, złością, bezradnością. Budziła niepokój i trwogę. Zapowiadała coś, czego się bałem. Być może symbolizowała stratę przyjaciela...
~*~
Obudziłem się cały spocony, z przyspieszonym oddechem. Rozejrzałem się wokół, dopiero po chwili rozpoznając swój pokój. Zerwałem się z łóżka, wybiegając z niego tak szybko, jak tylko potrafiłem. Wpadłem do kuchni jak szalony, a moim oczom ukazał się blondyn, smażący jajecznicę na patelni. Przyłożyłem dłoń do czoła, ocierając z niego krople potu. Luke odwrócił się i uśmiechnął, gdy mnie zobaczył.
"Mike, jak dobrze, że wstałeś. Myślałem o naszej wczorajszej rozmowie i... Coś się stało?" – przerwał w połowie, widząc moją bladą twarz. Pokręciłem przecząco głową.
"Nie, miałem tylko zły sen. To nic wielkiego." – Usiadłem przy stole, opierając głowę na dłoni.
"W porządku. No więc, niedawno dostałem propozycję pracy na lepszym stanowisku z większą płacą i zamierzam ją przyjąć" – wyjaśnił, wyraźnie podekscytowany.
"To... świetnie." – Nie wiedziałem jak zareagować. Cieszyłem się, ale coś budziło we mnie niepokój.
"Nie cieszysz się" – zauważył, a jego uśmiech powoli znikał. Spuścił głowę, pewnie znów uważając mnie za egoistę.
"Chyba żartujesz. Oczywiście, że się cieszę" – oznajmiłem szybko, uśmiechając się pokrzepiająco. Luke zerknął na moją twarz, żeby sprawdzić, czy nie kłamię, na co podniosłem ręce do góry, wydając z siebie dźwięk na wzór "juhu", który ewidentnie mi nie wyszedł, bo blondyn zaczął się śmiać. Cóż, nie wydawałem z siebie żadnego dźwięku od kilku lat, nie dziwne więc, że zapomniałem, jak to się robi.
"Dobra, wierzę ci" – odparł po dłuższej chwili. – "Jeśli chodzi o przeprowadzkę to..."
"Możesz" – odpowiedziałem na jeszcze nie zadane pytanie, a Luke podrapał się po głowie.
"Obiecałem twojemu ojcu, że się tobą zajmę."
"Nie musisz, nie jestem już małym dzieckiem" – pokazałem, czując złość, ale i coś w rodzaju niepewności. Czy aby na pewno nie byłem dzieckiem?
"W porządku." – Odwrócił się, by dokończyć swoje śniadanie. Wstałem od stołu, kierując się do pokoju. Po drodze poczułem, jak kot przedziera się między moimi nogami. Wziąłem go na ręce i zabrałem ze sobą, by potowarzyszył mi w byciu samotnym pośród uciążliwej ciszy.
~*~
Zazdrościłem Luke'owi. Zazdrościłem mu tego, że tak dobrze rozumiał się z ludźmi. Uwielbiany, chwalony...
Tylko dlatego, że nie mogłem normalnie rozmawiać, byłem brany za nieudacznika. Ludzie boją się komunikacji z osobą niepełnosprawną. Udają, że nie widzą. Nie jesteśmy trędowaci, też mamy uczucia, jak wszyscy. Różnią nas tylko niektóre szczegóły - wy nie potraficie zrozumieć; nie potraficie dać szansy; nie potraficie zaakceptować.
Wiecie jak to boli? Wy, zdrowi, uważacie się za istoty lepsze, inteligentniejsze. Nie potrzebujecie takich bezwartościowych stworzeń. Doskonalsi, lecz w czym? Sprawność fizyczna nie czyni człowieka dobrym, a już na pewno nie lepszym. To rozum pokazuje najwięcej. Umysł i serce.
Ilekroć myślę o ludziach, których poznałem w swoim życiu, jest mi ich żal. Wszystkich, oprócz Luke'a. On, jako jeden z nielicznych, okazał serce. Być może nie od razu, lecz z czasem rozumiał coraz więcej.
Choroba to nie ograniczenie. Choroba to dodatkowa siła, która uwydatnia się przy silnej woli. Pozwala na więcej, choć z pozoru tego nie ujawnia. Odsłania nowe możliwości, zupełnie inne niż dla osób w pełni sprawnych. Jestem chory. Chcę zaliczać się do osób chorych. To lepsze, niż zadufani w sobie ludzie.
Mój pupil lekko pomrukiwał, wylegując się na moim brzuchu. Dawał wiele spokoju, dzięki czemu mogłem wiele myśleć, zamknięty w swoim świecie. Powoli drapałem go za uszkiem, wpatrując się w ścianę przede mną.
Podczas tych długich godzin, spędzonych tylko na myśleniu, wyznaczyłem sobie cel w swoim życiu. Cel, który miał pokazać, że można wszystko, jeśli tylko się chce.
~*~
Usiadłem przy pianinie z wiedzą nabytą zeszłego popołudnia. Była dla mnie bardzo ważna, przez co uczyłem się jej lekko i szybko. Wiedziałem już, jakie są nuty, pauzy i jak je liczyć. Może jest to trochę banalne, ale dla mnie znaczyło wiele. Dzięki temu moje marzenie wreszcie stawało się realne.
Zacząłem klikać przypadkowe dźwięki na klawiaturze. Nie miałem jeszcze pojęcia, gdzie mogę znaleźć odpowiadające nutom z pięciolinii przyciski, a Luke nie wrócił jeszcze z pracy, by mi pomóc. Siedziałem więc, zabijając czas "graniem". Kot siedział teraz na fotelu, blisko pianina, i przypatrywał się moim poczynaniom. Na pewno myślał, że mam nie po kolei w głowie, brzdąkając niestworzone melodie.
Nie przejmowałem się tym. Rozpierała mnie radość z tego, że muzyka nareszcie mnie odnajdzie, bo ja, mimo starań, nie mogłem znaleźć jej.
CZYTASZ
Deaf mgc
Fanfiction~Gdzie Michael jest nieszczęśliwie zakochany w muzyce.~ Michael to chłopak, który niedawno wszedł w dorosłość. Jednak jego niepełnosprawność nie pozwoliła mu się nią cieszyć. Wciąż czuje się, jakby był nastolatkiem, o którego troszczą się rodzice. N...