Sonia

101 16 1
                                    

Siedziała na podłodze.
Kobieta podeszła i schylając się, popatrzyła jej w oczy.
- Teraz ty krzyczysz, Soniu.
Nie odpowiadała. Patrzyła się w lustro przede nią, wielkie i kwadratowe. Widziała tam siebie, w za dużej koszuli, tłustych, krótko ściętych włosach.
- O-on chce mnie złapać. - Wydusiła z siebie, czuła to. Wiedziała.
Opiekunka bezsilnie westchnęła i zwróciła się do reszty dziewczyn wokół Soni.
- Dobrze, to Vanesso, teraz ty krzyknij. Mocno! Wyrzuć z siebie wszystkie zmartwienia, jakbyś chciała je pobić.
Przez chwilę słychać było jedynie oddechy innych.
- Aaaa! - krzyknęła dziewczyna. - Aa! Aaaaaa!
- Bardzo dobrze. Soniu, może jednak spróbujesz?
Siedemnastolatka spojrzała na kobietę, widząc w jej oczach nadzieję, otworzyła usta.
- On chce mnie zabić, mnie i moją rodzinę. Chce zabić wszystkich. Byłam tam, rozumie to pani? Byłam i jestem, kurwa, tutaj z nim, on już wie, gdzie mnie szukać. - Trajkotała pośpiesznie, jakby każde słowo mogło zostać skradzione, nieodzyskane nigdy więcej. - Zabije i panią. Nie zawaha się! Rozumiecie to?
Ręce skierowała niczym do modlitwy.
- Błagam, zabierzcie mnie stąd, muszę...muszę iść spać. Tak! Spać! Wszyscy spać!
Po tej wypowiedzi nastolatka wybiegła z sali. Psycholog popędziła za nią, jednak na próżno. Dziewczyna nadal uciekała niczym w zaciekłej pogoni.

Wracając, zdyszana spojrzała na pacjentki.
- Możecie wyjść, dokończymy później.

~*~

Dyrektor szpitala psychiatrycznego podszedł do łóżka Soni.
- Jak się czujesz, Soniu? - zapytał łagodnie.
- On stoi przed szpitalem.
- Nikt nie stoi przed szpitalem.. Sprawdzaliśmy już. Jak się czujesz?
- Teraz jest inaczej. Bobbie mi mówiła.
Doktor westchnął i pomasował ramię dziewczyny dla otuchy.
- Twoja siostra nie żyje. Nie mogła ci tego powiedzieć. Postaraj się zasnąć, ale najpierw zjedz obiad.
Wyglądała na zamyśloną, jednak mężczyznę nie cieszyła ta reakcja.
- Jak mogę jeść, skoro on mnie ciągle obserwuje?
Rozpłakała się i w tej chwili w pokoju rozległo się ciche pukanie w drzwi.
- Słyszysz?! Nadchodzi! - Próbował przytrzymać jej ramię, widząc wchodzących rodziców. - Puść mnie, durniu! On nas zabije!
Po tych słowach, wyskakując z łóżka, zwinęła się w kulkę w kącie pomieszczenia i zakryła twarz dłońmi.
- Jak...sytuacja? - zapytała matka.
- Jak pani widzi. Nie kontaktuje, nie da się z nią nawiązać rozmowy. Można wręcz powiedzieć, że jest coraz gorzej.
Widząc zmartwione miny rodziców, natychmiast dodał:
- Ale to normalne. Sonia przeżyła ogromny szok. Możliwe, że za jakiś czas z tego wyjdzie. Potrzebne będą długie i częste terapie, ale uda się. W końcu to szpital, my tu leczymy.
Przez chwilę jakby naradzając się, przypatrywali się sobie po kolei.
Dziewczyna nadal ukrywała twarz w dłoniach, zgarbiona i odwrócona plecami do towarzystwa walnęła pięścią w ścianę.
- Zostaw mnie! Już ci raz, kurwa, uciekłam, to drugi też mi się uda, dupku!
Matce Soni w ciągu sekundy poleciały łzy i rzucając się w stronę córki, mocno przytuliła ją do siebie.
- Córeczko, jestem tu, proszę, wróć do nas! Soniu, prosz...ohh!
Mężczyźni szybko skierowali się w ich stronę.
- Co się stało? Lucy?
Żona wyjęła rękę z uścisku.
- Ugryzła mnie..
- Czuje się zagrożona, jak mówiłem, jeszcze się nie odnajduje. Odsuńmy się.
Rodzice ze łzami w oczach wykonali polecenie.
- Moja córka.. Ona zachowuje się jak zwierzę.. Ale, ale jak..
- Jej uszczerbki psychiczne są poważne. Reaguje na praktycznie wszystkich, jak na wroga i nie możemy na to nic poradzić, póki co. Jednak wyliże się, proszę zostawić to nam.
Rodzice i doktor z niepokojem na twarzach wyszli. Sonia nadal klęczała w kącie, z zaciśniętą szczęką przysłuchując się uważnie. Kiedy stwierdziła, że nikogo nie ma w pobliżu, podbiegła do okna i obsesyjnie zaczęła obserwować otoczenie.

Pukanie zbiło ją z tropu. Przecież nie widziała, żeby Adrian wchodził do szpitala. Zerwała się i schowała pod łóżko. Była pewna, że jej nie znajdzie.
- Soniu, tutaj pani Sandra. Przyniosłam leki i maść.
Po zidentyfikowaniu głosu, dziewczyna wyszła ostrożnie spod łóżka i powoli się do niego wgramoliła.
No tak, cholerna opryszczka. Sandra była jedyną osobą, której dotyk dla dziewczyny przynosił ukojenie.
- Co z tą opryszczką? On mnie dzisiaj złapie.
Starsza kobieta uśmiechnęła się łagodnie.
- Kochanie, leczymy ją. Tego człowieka nigdy już na oczy nie zobaczysz. Możesz być pewna.
Nie wierzyła jej. Nikomu. Ale jeśli to ma być prawda, to czemu nie może z nią zostać?
- Zostań ze mną. Dzisiaj. On tu przyjdzie!
Mówiła szybko, wręcz jednym ciągiem. Ton głosu czasem się nagle podnosił, jednak pielęgniarka już do tego przywykła.
- Przyjdę później. Teraz idź spać. Nikt ci nic więcej nie zrobi, obiecuję.
Wsmarowała jej maść w usta, po czym wstrzyknęła lekarstwo. Przytrzymała rękę Soni na wypadek, gdyby zechciała ją zabrać, gdyż wcześniej jej reakcja na strzykawki była nieobliczalna. Jednak nie zabrała jej. Wzrok miała wklejony w ścianę. Sandra przytuliła ją czule i wyszła.
Jeszcze kilka minut nastolatka patrzyła w jeden punkt. Jednak później otrząsnęła się i schowała cała pod kołdrę. Bała się, że ją znowu znajdzie i tym razem zrobi wszystko, żeby cierpiała.

Zabójczy PocałunekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz