Pocisk trafił prosto w klatkę piersiową starszego mężczyzny. Był niezmiernie zaskoczony moim postępowaniem, lecz jego syn nie pozostawił mi wyboru. To właśnie on – jego kochany synek postanowił, że ten dzień będzie dla Dantego ostatnim.
Następnie szarpnęłam za dźwignie wraz z Bellamym. Ten czyn pociągnął za sobą olbrzymie konsekwencje. Uratowałam Raven, Abby, Octavię oraz innych moich ludzi. Jednak to wszystko, kosztem żyć innych osób zamieszkujących Mouth Weather.
Razem z chłopakami ruszyłam w stronę akademika, aby się tam dostać musieliśmy przejść przez jadalnię. Praktycznie każde siedzenie było zajęte przez poparzone zwłoki. W powietrzu unosił się zapach spalenizny. Idąc w głąb pomieszczenia napotkaliśmy Jaspera. Był zrozpaczony, na rękach trzymał nieboszczyka – Maye. Po krótkiej konwersacji z załamanym chłopakiem, ruszyliśmy do pokoju gdzie znajdowali się nasi bliscy.
Kane pomógł mojej rodzicielce podnieść się z mebla, na którym kilka chwil wcześniej mogła stracić życie. Podbiegłam do niej i przytuliłam najmocniej jak potrafiłam. Nie przeżyłabym utraty kolejnego rodzica, ani w śnie, ani w rzeczywistości. Z ulgą wypłakiwałyśmy się w czułym uścisku.
Opowiedziałam mamie o moich staraniach, mimo początkowych obaw wyparcia z jej strony. Ona jednak zrobiła coś zupełnie innego. Zalana łzami obdarzyła mnie szczerym uśmiechem i pocieszyła słowami:
"Może tutaj nie ma żadnych dobrych ludzi."
Byłam jej niezmiernie wdzięczna. Nadal patrzyła na mnie tak jak wcześniej, a nie jak na potwora, którym właśnie się stałam.
Wróciliśmy do obozy Jahy, a właściwie to oni wrócili. Ja nie przekroczyłam progu bramy wejściowej. Bellamy starał się mnie odwieść od postanowienia odejścia, jednak jego wysiłek poszedł na marne.
Nie miałam żadnego planu, czy też pomysłu. Zamierzałam po prostu przetrwać w dziczy, która kryła w sobie wiele niebezpieczeństwa. Ironicznie uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie słowa, które padły z moich ust jakiś czas temu.
"Być może życie powinno polegać na czymś więcej, niż tylko przetrwaniu. Czy nie zasługujemy na coś więcej?"
Najwidoczniej, ja nie zasługuje. Weszłam w głąb lasu zastanawiając się nad dalszymi poczynaniami.
Gwałtownym ruchem podniosłam się do pozycji siedzącej. Zostałam powitana przez promyki wschodzącego słońca, zakradające się do mojego pokoju, za pośrednictwem niezasłoniętego okna. Przymrużyłam nieprzyzwyczajone jeszcze do naturalnego światła oczy.
W nozdrzach nadal czułam smród spalenizny. Zachłannie łapałam każdy oddech, jakbym nie miała możliwości oddychania przez dłuższy moment. Moja piżama była przemoknięta zimnym potem. Mięśnie niekontrolowanie się napinały i za nic nie chciały rozluźnić.
Spojrzałam na swoje dłonie. Lekko się trzęsły, lecz wyglądały normalnie. Jednak czułam, jakby znajdowała się na nich specyficzna ciecz. Krew. Nie widziałam jej, ale byłam w stanie wyczuć jej obecność na rękach, tak jakby była niewidzialna. Zaczęłam wycierać ją w pościel. Nie przyniosło to żadnych rezultatów, wciąż ją czułam.
Szybko podniosłam się z łóżka. Dolne kończyny odmawiały współpracy z resztą ciała. Podbierając się o ścianę, ruszyłam w stronę łazienki. Wraz z każdym kolejnym krokiem przeszywały mnie nieprzyjemne dreszcze. Oparłam się o umywalkę i podniosłam wzrok na lustro, znajdujące się przede mną. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam siebie, w tak opłakanym stanie.
Byłam blada niczym szpitalna ściana. Na twarzy pot mieszał się ze łzami. Przekrwione gałki oczne, opuchnięte powieki, a poniżej sine wory. Pod obydwoma nozdrzami znajdowały się zeschnięte stróżki, czerwonej cieczy. Usta popękane oraz w niektórych miejscach poprzegryzane. Włosy bardziej przypominały gniazdo, brakowało w nim tylko jakiegoś dzikiego ptaka.
CZYTASZ
Nie rozpoznajesz mnie? | Clexa
FanfictionClarke od miesięcy nawiedzają niepokojąco realne sny. Kosmos, postapokaliptyczna Ziemia, jej znajomi, ciągła walka o przetrwanie. Ostatniej nocy ujrzała intrygującą dziewczynę, której nigdy wcześniej nie widziała w rzeczywistości. To straszne, a jed...