Rozdział 25

9K 1K 379
                                    

Już kolejna osoba o tym wspomniała, tak jakby pozapominali, że to ostatnie miejsce, do którego weszłabym z własnej woli. Wolałabym przejść po rozżarzonych węglach.

— Nie zagalopowałaś się trochę? Naprawdę wiele można o mnie powiedzieć, ale w życiu... Raz zatłukłam karpia na święta. Raz! I do tej pory mi się śni! — tłumaczyłam, zapominając, że Bree nie mogła mieć pojęcia, o czym mówię, gdyż w Ameryce jedzono nie rybę, a indyka i nie w Wigilię, a w Boże Narodzenie. Co prawda kiedyś opowiadałam jej i Chase'owi o polskich zwyczajach, ale mało prawdopodobne, że o tym pamiętała w tej chwili. — O rany, to wygląda jak jakaś klątwa rzucona przez niego — uzmysłowiłam sobie. — Złote rybki spełniające życzenia istnieją?

Spojrzała w niebo, jakby zaraz miała paść na kolana i zacząć się modlić.

— Niezbadane są ścieżki twojego umysłu. Ja ci mówię, że będziesz stanowić zagrożenie dla swoich bliskich, a ty stroisz sobie żarty.

— Nie, powiedziałaś, że tak się stanie, jeśli wejdę do wody. Wody, tej wody, której panicznie się boję, pamiętasz? — przypomniałam jej. — Nie zrobię tego, choćbyś o to błagała.

— To nie takie proste. — Odgoniła ręką wielką, brzęczącą muchę, która przyłączyła się do nas dobre parę minut temu. Im dalej w las, tym więcej robactwa. — Niedługo będziesz myśleć wyłącznie o zanurzeniu się w niej. Pogorszą ci się zmysły, przestaniesz normalnie funkcjonować, a jeśli jakimś cudem dalej uda ci się powstrzymać, wkrótce po prostu ockniesz się w oceanicznej toni.

Mogłabym przysiąc, że moje serce stanęło na moment. Nie uwierzyłabym jej, gdyby nie fakt, że raz już obudziłam się po niewłaściwej stronie barierki balkonowej, a wzrok i słuch rzeczywiście nie działały tak, jak trzeba, kiedy byłam na skraju wyczerpania, zanim zmusiłam się do ponownego wejścia do wanny. Gdybym nagle rano po otwarciu oczu znalazła się w wodzie, to już bym z niej nie wyszła, bo dostałabym tam zawału.

— Bree, nawet tak nie żartuj!

— O, wreszcie coś cię przeraziło. „Mój brat jest łowcą!" — „e tam"; „po świecie od zarania dziejów chodzą potwory!" — „pff"; „woda" — „ZABIERZCIE TO!".

Prychnęłam z irytacji. Nie widziałam w tym nic śmiesznego, choć ona też nie wyglądała na rozbawioną.

— Nie żartuję — dodała poważnie. — Ile razy wstajesz w nocy, żeby się napić?

Zdarzało mi się obudzić z wyschniętym na wiór gardłem. Fakt, że o tym wiedziała, był niepokojący.

— Raz czy dwa. Skąd wiesz?

— Bo budzę się co trzy godziny z pragnieniem tak silnym, że ledwo potrafię podnieść się z łóżka — przyznała z bólem. — Ta twoja fobia może rzeczywiście w jakiś sposób spowalnia cały proces, ale nie licz na to, że taki stan rzeczy długo się utrzyma. — Wzięła głęboki oddech. — Powiem ci, co się stanie: będziemy gryźć ziemię, bezskutecznie walcząc z naszą prawdziwą naturą, aż w końcu i tak poniesiemy sromotną klęskę, przy okazji której mogą ucierpieć niewinne osoby, jeśli żaden łowca nas wcześniej nie powstrzyma.

Złapała się za łokcie, widocznie przejęta swoimi własnymi słowami, jakby dopiero po wypowiedzeniu ich na głos zaczęła w nie wierzyć. Nie miałam pojęcia, czy mówiła prawdę, ale to brzmiało irracjonalnie. Nie potrafiłam sobie tego nawet wyobrazić, a co jak co, ale wyobraźnię akurat miałam wybujałą.

— Skończyłaś się nad sobą użalać? — zabrałam głos, przełknąwszy informacje, których nie potrafiłam przyjąć do wiadomości. Po prostu nie. — Nie zrozum mnie źle, ale uwielbiasz dramatyzować.

BuenaventuraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz