— Siedzi tam od wczoraj!
Chase z dachu uciekł wprost do piwnicy i nie wyściubił z niej nosa choćby na moment. Nie pomagały groźby, dzwonienie, walenie w drzwi, nic. Jakby rozpłynął się w powietrzu.
— Nie martw się o niego, jestem pewna, że w nocy wyszedł po jedzenie — odparła spokojnie Bree, jeszcze bardziej denerwując mnie swoim opanowanym podejściem.
— Nie martwię się o niego — sprostowałam. — Nazwij mnie dziwną, ale jeśli mój głos zabija, wolałabym o tym wiedzieć. Nie ma jakiegoś drugiego wejścia? Albo zapasowego klucza?
— Gdyby nasz głos zabijał, już dawno nie mielibyśmy szkolnego chóru — zauważyła.
Cóż, tu musiałam przyznać jej rację. Na chór uczęszczałam codziennie, każdego dnia radziłam sobie z rozgrzewką, ćwiczeniami i całym repertuarem bez najmniejszych problemów i nigdy nikt nie zamknął się nigdzie po usłyszeniu mojego śpiewu. Nikomu nie stała się krzywda. Uznałam, że jeśli syreni śpiew miał jakikolwiek wpływ na ludzi, to tylko po przemianie. A ocean wciąż nie zdołał wyrwać mnie ze snu i zaciągnąć w swoje głębiny.
— To dlaczego zwiał i się tam zabarykadował? Sugerujesz, że nie wie, że nasz głos jest nieszkodliwy? — ciągnęłam. — Nie podoba mi się to. Powinnaś jeszcze raz wypróbować...
— Dość. Nie odkryjemy niczego nowego.
W ostatnim czasie zmuszałam host siostrę do testowania swoich syrenich zdolności na uczniach w różnym wieku, o różnej płci i z różnych środowisk. Chase jako łowca mógł być zwyczajnie odporny. Amerykańska uprzejmość momentami mnie zadziwiała, ale nikt nie wykonał jej wszystkich poleceń. Moich też nie. Nikt poza Collinem, którego trzymałam od siebie z daleka dla jego dobra, Bree też jednak nie słuchał. Chociaż zachodziłam w głowę, nie potrafiłam dojść do źródła problemu.
— Musimy się dowiedzieć, czemu Collin reaguje tak, a nie inaczej! Trzeba jakoś zdjąć z niego ten urok, klątwę, czy co to tam jest. Obiecaj mi, że poruszysz ten temat z tą wiedźmą.
Bree odetchnęła głęboko, zastanawiając się nad czymś. Wielokrotnie przypominała, że nie powinnam nastawiać się na cuda i oczekiwać nie wiadomo czego, ale magia, czarownice i cała ta otoczka wprawiała mnie w zachwyt. Żałowałam, że nie mogłam pójść z nią, choć może to i lepiej, ponieważ mój brak wyczucia i nieumiejętność ugryzienia się w język mogłyby nam poważnie zaszkodzić. Chętnie poznałabym jednak kogoś, kto potrafił władać magią, pieprzoną magią, zmieniać niemożliwe w możliwe, przesuwać góry za pomocą zaklęć, pstryknięciem palca powodować rzeczy, jakie się filozofom nie śniły. Nie miałam bladego pojęcia, jak to działało w rzeczywistości, ale strasznie pragnęłam zobaczyć wszystko od kuchni. Równie mocno chciałam odczarować swojego przyjaciela, wrócić do Polski i zapomnieć o całej wymianie, toteż w mojej głowie panował istny huragan emocji, myśli i zachcianek.
— Pocałowałaś go? — spytała po chwili, wyrywając mnie z zamyślenia. Nie od razu załapałam, o co i o kogo jej chodziło. — Collina? Albo on ciebie?
— Jasne, że nie. Przyjaźnimy się. Przyjaźniliśmy — poprawiłam się z udręką.
Trudno nazwać przyjacielem osobę, która spędzała z tobą czas tylko dlatego, że jej niechcący kazałeś. To bolało o wiele bardziej, niż byłam w stanie przyznać. Wiedziałam jednak, że nasza przyjaźń nigdy tak naprawdę nie istniała — od początku Collin był do niej zmuszany. Nie chciałam o tym myśleć, próbowałam wyrzucić to z głowy, ale nie potrafiłam. Gdybym mogła cofnąć czas, kazałabym mu trzymać się jak najdalej ode mnie. Nie zasłużył na coś takiego.
CZYTASZ
Buenaventura
FantasíaDestiny bierze udział w wymianie uczniowskiej do Stanów Zjednoczonych, idąc w ślady swojej kuzynki, Julii, która po zakończeniu programu nie wróciła do domu. Des trafia pod skrzydła Evansów - Chase'a, Bree oraz ich matki Dayenne, z którymi ma spędzi...