— Ta, żebyś jeszcze wiedziała, dokąd — zbagatelizował Chris.
— Skoro chce mnie zabić, sam mnie znajdzie.
Zapuścił taką wiązankę, że uszy więdły. Kazał mi zaczekać.
Założył plecak od Pilar, rzucił w moją stronę kurtkę i podniósł swoją torbę. Podchodząc do mnie, otworzył ją i zaczął w niej grzebać.
— Żadnych sztuczek, bo może ci się zrobić trochę za ciepło — ostrzegłam.
Posłał mi znudzone spojrzenie.
Wyjął coś, co wyglądało jak mini flet na długim sznurku.
— Załóż. Nie odstąpię cię na krok, ale w razie... w razie niebezpieczeństwa gwiżdż.
Wzięłam go i przytknęłam do ust, zanim zdążył mnie powstrzymać. Po dmuchnięciu nie wydobył się żaden dźwięk, a mimo to Chris złapał się za głowę z wrzaskiem.
— Nie teraz, na Boga! — Wyrwał go i zarzucił mi niedbale na szyję, a następnie wyminął mnie, masując skronie.
Gwizdek musiał wytwarzać ultradźwięki słyszalne dla wrażliwych uszu wilkołaków. Najwyraźniej niezwykle głośne. Jakim idiotą trzeba być, żeby z własnej woli dać komuś taką władzę nad sobą?
Chris nie postarał się o nowy samochód, odkąd poprzedni... uległ zniszczeniu, dlatego szliśmy pieszo. Na szczęście jego dom znajdował się ledwie kawałek od mrocznego lasu, z którego pierwszy raz mnie przyprowadzili, a gdzie Collin miał rzekomo przebywać. Chata była jedną z najbardziej wysuniętych, zapewne z tego powodu miesiąc temu łowcy rozpoczęli poszukiwania od niej.
— Głupia, naiwna, bezmyślna — stękał pod nosem, idąc przede mną spięty jak na skazanie. Pozwoliłam mu iść przodem, ponieważ widział w ciemności o wiele lepiej niż ja, poza tym znał ten las, znał rozmieszczenie pułapek. Marudził na temat tego, że nie po to mnie ratował w Halloween, wyciągał z płonącego samochodu i stawał na głowie, szukając łowcy do wszczepienia, żebym teraz wystawiała się jak na talerzu.
Słyszałam go, ale nie słuchałam. Na wieść o Collinie serce urosło mi kilkakrotnie. Przez długi czas prułam do przodu z lekkością, jakiej nie czułam od dawna. Już zapomniałam, czym było szczęście, ale gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że właśnie odrobiny zaznałam.
Przez chwilę zdołałam nie martwić się o zauroczonych więźniów — o których Chris, na szczęście, nie wiedział; w przeciwnym razie już by się nie zamknął — o Exodus, o las, do którego powrót w innych okolicznościach wcale by mi się nie uśmiechał, ani o to, co powiem Collinowi, kiedy nareszcie stanę z nim twarzą w twarz. Niesamowicie cieszył mnie sam fakt, że w ogóle nadarzy się ku temu okazja, ta myśl, że znowu go zobaczę, że otrzymałam szansę naprostowania kilku spraw... Chciało mi się śpiewać i nie miało to nic wspólnego z byciem syreną.
Jakoś umykała mi wiadomość o jego przemianie w wampira. Może inaczej: nie obchodziło mnie to. Oczywiście martwiłam się tym, przez co musiał przejść w ciągu ostatnich tygodni, ale nie wierzyłam, że ktoś taki jak on w ogóle mógłby być w stanie odebrać komuś życie, po prostu nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. A nawet jeśli ichor w jakimś stopniu nim zawładnął, jego ojciec się z nim wszczepi lub znajdzie mu innego łowcę.
Czasami odnosiłam wrażenie, że od kiedy zaczęłam się dowiadywać o istnieniu tych wszystkich istot, każda kolejna informacja docierała do mnie z większym opóźnieniem i rezerwą, tak jakby coś robiło przesiew w moim mózgu i przepuszczało je stopniowo, wybiórczo. Dlatego choćbym starała się z całych sił, nie zaakceptuję przesłanki na temat Julii będącej czarownicą, dopóki nie zobaczę tego na własne oczy. A przecież powinno mi być coraz łatwiej to przyswoić!
CZYTASZ
Buenaventura
FantasiaDestiny bierze udział w wymianie uczniowskiej do Stanów Zjednoczonych, idąc w ślady swojej kuzynki, Julii, która po zakończeniu programu nie wróciła do domu. Des trafia pod skrzydła Evansów - Chase'a, Bree oraz ich matki Dayenne, z którymi ma spędzi...