Rozdział 44 część 1/2

7.1K 839 1.1K
                                    

W wyniku gwałtownego szarpnięcia straciłam sztylet i pistolet. Z Chase'a również wysypało się nieco broni. Wylądowała hałaśliwie na trawie pod nami.

Sieć wykonana z grubych, szorstkich lin zbrudzonych ziemią i błotem przyciskała nas do siebie. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam się odsunąć. Zostaliśmy ściśnięci w olbrzymim kokonie. Nawet gdyby Chase wciąż miał noże przy sobie — co nie podlegało wątpliwościom, w przeciwnym razie musiałabym się określić mianem szczęściary, a to w obecnej sytuacji wykluczone — nie dałby rady ich dobyć.

Dlaczego, dlaczego, dlaczego zawsze mnie to spotyka?

Zachłysnęłam się powietrzem, desperacko wijąc i rzucając się we wszystkie strony jak na rybę przystało.

— Przestań się szamotać, bo tylko pogarszasz sprawę!

Zaczęłam się szarpać jeszcze mocniej, przy czym co najmniej dwa razy przywaliłam mu łokciem w szczękę. Niestety przypadkiem.

— Odsuń się! Nie dotykaj mnie!

— Uspokój się, do cholery! Wisimy w pułapce na jednego człowieka... No, może nie człowieka, ale to nie zmienia faktu, że nie ma miejsca!

Ani drgnął, czekając, aż pogodzę się z tym, że nic nie zdziałam, aż dam za wygraną. Nie ucieknę. Naprawdę nie miałam dokąd uciec. Te myśli zapętlały mi się w głowie, przyprawiając mnie o jej rozdzierający ból. Właśnie tak musiała czuć się mucha uwięziona w lepkiej sieci tuż przed atakiem pająka. Nie wiedziałam tylko, które z nas ostatecznie nim będzie.

— Oddychaj. Nie jesteś pod wodą.

— Nie możesz mnie zabić — wypaliłam, dusząc się z braku przestrzeni. Za ciasno, o wiele za ciasno, byłam zmiażdżona i choć liny boleśnie wżynały mi się w ciało, napierałam na nie, jak mogłam, byle wytworzyć chociażby najmniejszą przerwę między nami. To nic nie dawało, poza tym, że my zaczęliśmy się mocniej huśtać, a sieć wydawać trzeszczące dźwięki. Niech się zerwie, niech pęknie gałąź, niech ktoś przynajmniej raz wysłucha moich modłów, ten jeden jedyny raz! Nigdy więcej o nic nie poproszę. — Jestem wszczepiona.

— Jesteś co?!

Spodziewałam się, że nie uwierzy mi na słowo, tylko zechce sprawdzić czip, ale nie dałabym rady wyciągnąć ręki tak, żeby mógł go wyczuć, nie wspominając już o zdjęciu kurtki.

— Z Santiago — dodałam, by nadać sobie wiarygodności.

Otworzył szeroko oczy. Czy wszyscy okoliczni łowcy się znali?

— Upadłaś na głowę? On ma... — zastanowił się krótko — czterdzieści cztery lata! Powiedz, że nie dajesz mu swojej krwi.

Nic nie odpowiedziałam, bo gdzieś między kompletnym postradaniem zmysłów a zbieraniem do kupy szczątków zdrowego rozsądku starałam się zrozumieć jego reakcję, ale to mu wystarczyło, żeby wysunąć wnioski. Sapnął, tym samym chuchając na mnie.

— Czy ty zawsze musisz być taka lekkomyślna?!

Zaczęłam krzyczeć, wrzeszczeć, wydzierać się, wołając Chrisa. Chase próbował mnie uciszyć, aż w końcu, rozpychając się, wydobył dłoń i zacisnął mi ją na ustach. Ugryzłam go bez wahania, więc zaraz zdumiony ją cofnął.

Nie zamierzałam dać mu dojść do słowa.

— Mam kolano między twoimi nogami.

— Czuję.

— Ucisz mnie jeszcze raz, a do końca życia będziesz sikał przez rurkę — wycedziłam z jadem.

No i proszę, jak mu pięknie zrzedła mina.

BuenaventuraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz