Wyciągnęłam rękę za siebie i znalazłam nią krzesło. Usiadłam.
Gdyby był wieczór, dźwięk świerszczy w tle pasowałby wręcz idealnie do sytuacji, ale cóż, musiałyśmy się zadowolić wesołym świergotem ptaków.
— Łowcą? — powtórzyłam spokojnie, z lekkim niedowierzaniem. — Chase?
Potaknęła milcząco. Dała mi chwilę na przyswojenie informacji, choć widocznie się niecierpliwiła. Straciłam do niej zaufanie, więc nie od razu uwierzyłam — w pierwszej chwili jej wyznanie wydało mi się absurdalne. Potem wszystko nabrało sensu.
To była ta ściśle tajna sprawa, którą się zajmował.
— Mówił mi, że polował z ojcem... Zgaduję, że nie na ptaki czy sarny? — zaczęłam ostrożnie, nie wiedząc, jak ugryźć temat. Szok chyba lekko mnie otumanił.
Zaklaskała donośnie w dłonie z uśmiechem wręcz kipiącym sarkazmem. Wyglądała trochę jak foka na przedstawieniu.
Dziwne uczucie. Nie potrafiłam go porównać z niczym dotychczas mi znanym, ale najwidoczniej to właśnie się dzieje, kiedy odkrywasz, że żyjesz w pieprzonym serialu telewizyjnym. Że wszystko wokół było ułudą, a osoby, które powinny być ci bliskie, wodziły cię za nos od samego początku. Jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało, całe to skumulowane, nagromadzone, rozrywające od środka rozgoryczenie w jakiś sposób zdołało zostać stłamszone przez coś w rodzaju ulgi. Może nie ulgi. Satysfakcji. Satysfakcji takiego rodzaju, jaką odczuwa się z dopasowania ostatniego puzzla układanki.
Nie miałam pojęcia, jak zareagować ani co o tym myśleć, ponieważ tak na dobrą sprawę byłam kompletnie zielona. Samo hasło, że jest łowcą, niczego konkretnego mi nie mówiło i chyba nie do końca do mnie dotarł sens tych słów. Dopiero zachowanie Bree, świadomej, że lada chwila mógł wrócić i zobaczyć ją z ogonem, podsuwało niezbyt ciekawe wnioski.
Mętlik w mojej głowie powiększał się z każdą chwilą. Każda kolejna wypowiedź Bree rodziła tylko więcej i więcej pytań, na które chciałabym poznać odpowiedź jednocześnie, już, naraz, teraz. W efekcie prowadziłam ze sobą bezcelowy monolog wewnętrzny, tracąc czas.
Z tym że mnie się nigdzie nie spieszyło.
Wzięłam łyk trunku i odetchnęłam głęboko.
— To chyba dobrze? — spytałam półgębkiem. Ostatnim razem czułam się tak skołowana, gdy Julia ni z gruchy, ni z pietruchy wyskoczyła z pomysłem wyjazdu do Stanów.
Obserwowałam Bree. Byłam pewna, że kolana by się pod nią ugięły, gdyby je w tamtym momencie miała.
— Dobrze? — Jej brwi wystrzeliły w górę. — Dobrze? Słońce ci roztopiło mózg po drodze?! Pomóż mi wyjść! TERAZ!
— Jesteś siostrą łowcy, więc tak na chłopski rozum, czy to cię nie czyni nietykalną dla innych łowców? — zastanawiałam się, spacerując z literatką. Czułam się jednocześnie wiotka i przepełniona energią — negatywną, bo negatywną, ale nie usiedziałabym w miejscu.
— Co?! Destiny, skończ pieprzyć głupoty, wyc...
— No przecież twój własny brat nie złapie cię w sieć! Skończ dramatyzować i wyjaśnij mi spokojnie, co tu jest grane! Ryby? Łowcy? Czy Lafayette jest jakimś cholernym Salem? Bo już zaczynam podejrzewać, że mój samolot rozwalił się po drodze, wpadłam w śpiączkę i to wszystko dzieje się w mojej głowie, albo zboczył z trasy, wleciał do Trójkąta Bermudzkiego i teraz...
— DESTINY! — wrzasnęła. — Wyciągnij. Mnie. Z wody.
Panikowałam. Dlaczego panikowałam? Powinnam już przywyknąć, miałam przecież czas na przyzwyczajenie się do tego wszystkiego. Chyba udzielało mi się od Bree. Usiadłam na trawie. Przez chwilę słyszałam tylko szum własnej krwi zagłuszający krzyki host siostry. Przetarłam oczy, nagle wrażliwe na promienie słońca. Kiedy wszystko się tak skomplikowało?
CZYTASZ
Buenaventura
خيال (فانتازيا)Destiny bierze udział w wymianie uczniowskiej do Stanów Zjednoczonych, idąc w ślady swojej kuzynki, Julii, która po zakończeniu programu nie wróciła do domu. Des trafia pod skrzydła Evansów - Chase'a, Bree oraz ich matki Dayenne, z którymi ma spędzi...