Rozdział 3

556 28 2
                                    

Reszta tygodnia upłynęła mi bardzo szybko. Nie rozmawiałem już z Bellą. Widziałem ją w szkole, jednak nigdy nie pojawiała się na naszych wspólnych lekcjach.

Kiedy w piątek dobiegły końca ostatnie zajęcia – biologia – chciałem udać się szybko do mojego samochodu, aby pojechać do domu i zabrać rzeczy potrzebne mi do weekendowego pobytu na Alasce.Niestety nie było mi dane szybkie opuszczenie murów szkoły.

- Witaj, Edwardzie – przywitała się Jessica. – Chciałabym cię przeprosić.

- Nie ma sprawy! – Uśmiechnąłem się do niej krzywo, mając nadzieję, że odpuści sobie pogaduszki. Myliłem się.

- Chciałam ci jeszcze... -Zupełnie się wyłączyłem, ponieważ nie miałem ochoty jej słuchać – dziękuję za cudowne dni i... – Uciszyłem ją gestem dłoni, bo wtedy zobaczyłem Ją. Szła pustym korytarzem, szukając czegoś w plecaku. Spojrzałem na zegarek. Kurwa,straciłem już dwadzieścia minut na bezsensownej rozmowie.

Pożegnałem się cicho z Jessicą i schowałem się za najbliższą ścianą. Tak, aby Bella nie mogła mnie zobaczyć.Miałem już ułożony w głowie chytry, aczkolwiek prosty plan. Kiedy będzie wystarczająco blisko wyjdę zza ściany, a ona na mnie wpadnie. Brawo Edwardzie,twój iloraz inteligencji mnie przeraża! Jednakże nic lepszego w tej chwili nie przychodziło mi do głowy. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale chciałem dokładnie poznać tą dziewczynę. Nie poddam się tak łatwo. Może mnie unikać, ale nie nazywałbym się, kurwa, Edward, gdybym jej wreszcie nie zdobył!

Zrobiłem tak, jak postanowiłem.Wyszedłem, a ona, nie podnosząc nawet głowy, jednym zwinnym ruchem wyminęła mnie. Nie miała możliwości tego zrobić. To było do chuja nieprawdopodobne! Przecież nie dałem jej czasu na zareagowanie!

Stałem na korytarzu jak osłupiały, kiedy ona zawróciła i podeszła do mnie.

- Edwardzie, jeżeli chciałeś ze mną porozmawiać mogłeś mi to po prostu zaproponować, a nie zastanawiać się jak przyciągnąć moją uwagę. I to w taki prymitywny sposób. Wstyd, Cullen, wstyd -Zniknęła za głównymi drzwiami.

Ja również powoli udałem się do wyjścia. Byłem stuprocentowo pewny, że dzisiaj nie porozmawiam już z Bellą. Kiedy byłem już na zewnątrz westchnąłem zrezygnowany. Znowu padało, a raczej lało jak z cebra! Forks wita. Kurwa mać!

Jednak tym razem to nie deszcz przyciągnął moją uwagę, tylko Eric i jego banda koszykarzy, stojących przy czerwonej furgonetce, która jak już wiedziałem należała do Belli. Ona również tam była; jej brązowa kurtka i dżinsy były przemoczone do suchej nitki.

- Skarbie, nie bądź taka. Chodź z nami! Przecież nic ci nie zrobimy – śmiał się Eric.
W jego wypowiedzi doszukałem się drugiego dna. Może nie powinno mnie to obchodzić, skoro laska nie ma ochoty ze mną gadać, ale czułem, że opieka nad nią będzie moim zajęciem na pełen etat przez dobre kilka miesięcy. W porządku,miałem nadzieję, że dozór tej będzie moim zajęciem przez jakiś okres czasu. Coś mnie do niej przyciągało. A ja nie mam siły z tym walczyć. Nie chciałem z tym walczyć.

- Możecie naprawić mój samochód i dać mi spokój? – spytała cicho bandę goryli. Znów ten sam przestraszony głos, tak różny od tego, którego używa rozmawiając ze mną.

- Ale to się zepsuło – Jeden z obrońców Erica obracał w dłoni niezidentyfikowaną część samochodu – więc musisz jechać z nami, albo jesteś skazana na pięciokilometrowy spacer w deszczu.

Tego już było już za wiele. Nie dość, że te patafiany każą jej stać w ulewie, to na dodatek popsuli auto i składają biednemu dziewczęciu dwuznaczne propozycje. Naciągnąłem kaptur i podszedłem do nich szybkim krokiem.

I belive I can loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz