Rozdział 23

136 4 0
                                    

EPOV

Poczułemsię, jakby ktoś wypuścił mnie z bardzo, bardzo ciasnej klatki wktórej przebywałem zbyt długo. Oddychałem głęboko,starając się złapać równowagę, co wbrew pozorom wcale niebyło takie łatwe, ponieważ wszystko dookoła mnie wirowało wnajlepsze. Nie wiedziałem kim jestem, ani gdzie się znajduję.

-Edward... – usłyszałem kobiecy głos. Poczułem czyjąś rękę naramieniu. I wtedy część wspomnień wróciła. Demonicznebliźniaki. Rytuał. Tanya. Kościół. Wieża. Bitwa.Bella...

Spojrzałem w czekoladowe oczy dziewczyny. Byłemzmęczony, chociaż jako wampir nie powinienem odczuwać znużenia. Zdołu dobiegały odgłosy walki trwającej w najlepsze.

- Przepraszam – to było jedyne słowo, którywypłynęło z moim ust, kiedy kilka ostatnich tygodni ułożyło sięw mojej głowie w miarę logiczną, ale niepełną całość.

Bellazaśmiała się cicho, jakby z ulgą i owinęła ramiona wokółmojego pasa, przyciągając mnie do siebie. Praktycznie mnietrzymała, ponieważ ledwo stałem się na nogach. Chociaż powolizaczynałem odzyskiwać siły.

- Udało im się. Udało! –szeptała z głową przyciśniętą do mojej piersi, nie przejmującsię dobiegającymi nas krzykami. Oderwała się od mojej koszuli ispojrzała na mnie z uczuciem, ale tylko przez ułamek sekundy, bo pochwili spoważniała, odsunęła się ode mnie i podcięła mi nogi,a sama uskoczyła w tył. Poczułem piekący ból nieco poniżejobojczyka, jeszcze zanim uderzyłem o podłogę.

- Faith! –wrzasnęła, a jej oddech owionął moją twarz, kiedy leżałem nazimnym betonie. – Coś ty najlepszego zrobiła, do jasnej cholery?

Przez kilka sekund nic więcej nie usłyszałem. Otworzyłemoczy, nawet nieświadomy tego, że wcześniej je zamknąłem.

Zobaczyłem drugą brunetkę kucającą przy mnie. Bellatrzymała moją głowę na kolanach. Zacząłem się niezdarniepodnosić. Wtedy znowu zacząłem je słyszeć.

- Myślałam,że chce cię skrzywdzić – tłumaczyła się Faith. – Skąd mogłamwiedzieć...

- Nie prosiłam cię o pomoc – krzyknęłaBella, przykładając rękę do moich pleców dokładnie tam,gdzie czułem ból. – O mój Boże. Krew... – wyszeptała,patrząc na swoje ręce pokryte cienką warstwą czerwieni.

-Skąd mogłam wiedzieć, że zabili Tanyę? – tłumaczyła sięFaith. Nie miałem pojęcia o co tyle szumu.

- Ty nigdy nicnie wiesz! – wrzeszczała Bella. Odgłosy dochodzące z dołu stawałysię coraz cichsze. Zacząłem się podnosić.

- Nic minie jest. To tylko draśnięcie – starałem się uspokoićdziewczynę, kiedy już stałem na nogach. Cały świat znowuwirował. To nie było normalne. Co się do jasnej cholery tutajwyprawia?
- Draśnięcie – prychnęła Bella ze złością. -Draśnięcie sztyletem z miecza Alchatla. Jak mogłaś, Faith? Wiem!Myślałaś, że Edward jest zdrajcą! Nigdy nie wierzyłaś, żejest pod wpływem daru Tanyi! Ty nigdy mi nie wierzyłaś!

-Ja naprawdę... – zaczęła Faith. Wyglądała na zagubioną. Stałembez ruchu, przyglądając się całej sytuacji, jakby mnie niedotyczyła.
.
- Odejdź – rozkazała Bella. – Muszę cośzrobić, aby naprawić twój błąd, zanim będzie za późno.

-Ale...

- Faith, w tej chwili zjeżdżaj stąd!

Bellachwyciła mnie za łokieć. Musiałem się zachwiać. Natomiast drugapogromczyni zniknęła w ciemności. Wydaje mi się, że zeskoczyłaz wieży wprost do kościoła.

Czułem się teraz, jakbym byłzupełnie inną osobą. Jakbym przez długi czas nie był sobą.Jakbym jeszcze przed chwilą był kimś złym. Wiem! Wiem dlaczegoczuję się tak, a nie inaczej. Kiedy Tanya zastosowała na mnieswoją sztuczkę było podobnie, a nawet gorzej. Zaraz, zaraz...według Faith, Tanya nie żyje? To dlatego udało mi się uwolnić?

Kolejna fala wspomnień zalała mój umysł. Tym razembyły to najświeższe wspomnienia. Kłótnia. Miecz. Ból.Teraz wiedziałem już wszystko. Wróciło każde, pojedynczewspomnienie. Skrzywiłem się, przypominając sobie kim byłem i corobiłem.

- Trucizna się rozprzestrzenia. Nie zabiła cię odrazu, bo ostrze nie zdążyło przebić skóry wystarczającogłęboko – Bella mówiła cicho i szybko, jakby do siebie.Nie miała w rękach broni. Zauważyłem, że miecz leży obok dzwonupod którym znajduje się posążek. Dziewczyna patrzyła namnie, jakby dokonywała jakiegoś ważnego i trudnego wyboru.

Naglęzniknęła na, by po chwili pojawić się przede mną z tym samymsztyletem, który o mało mnie nie zabił. Tym samym, któryjak mówi Bella, zabija mnie w tej chwili.

- Co robisz?- spytałem słabym głosem, kiedy dziewczyna przejeżdżała ostrzempo delikatnej skórze swojej szyi. Od razu pojawiły sięczerwone kropelki krwi. Oblizałem wargi. Poczułem suchość wustach. Nigdy nie miałem takiej ochoty na krew. Nigdy. Odwróciłemwzrok od zranionego miejsca.

- Nie wiem czy to zadziała, alewarto spróbować. Skoro krew pogromcy ma uzdrawiającewłaściwości to może i tym razem zadziała. Pij – powiedziałatakim samym tonem, jakim przed chwilą rozkazała Faith odejść.

-Nie – odparłem wbrew sobie. Mogłem chcieć się zmienić, alezawsze pozostawałem wampirem. Nikim więcej. – Nie zrobię tego.Możesz się wykrwawić na śmierć i sama dobrze o tym wiesz.Najlepiej odejdź. Zostaw mnie – wychrypiałem, ciągle stojąc nanogach.

- Co wy wszyscy macie z tym martwieniem się o mnie?- spytała głośno. Jej oczy błysnęły groźnie w ciemności.Przed chwilą chciała mnie zabić, a teraz chce ryzykować własneżycie, uratować moje. To pokręcone. – Pij – warknęła, robiąckrok w moją stronę. Stała blisko. Zdecydowanie za blisko.... -Ufam ci, już mnie nie skrzywdzisz. Wiem to. Weź tylko tyle, ilepotrzebujesz. Spróbuj!

Pokręciłem głową w wyrazieniemego sprzeciwu.

- Odejdź – wychrypiałem. Może i byłemgłupi, ale nie na tyle, by nie wiedzieć, że nie będę potrafiłsię powstrzymać, jeśli zacznę pić. Pragnienie krwi stanie sięzbyt silne. Już teraz ciężko jest mi się kontrolować. Mójorganizm domaga się czegoś, co ukoiłoby ten tępy bólpowyżej mojego serca.

Dłoń dziewczyny zacisnęła się wpięść i wystrzeliła prosto w moją twarz z taką siłą, żeodwróciłem głowę.

- Pij! – krzyknęła. Niezareagowałem. Uderzyła mnie jeszcze raz. Mocniej.

Poczułemjak kły ponownie zaczynają się wysuwać pod wpływem wściekłości,kiedy chwyciłem ją za ramiona i przycisnąłem twarz do jej szyi,zatapiając w niej zęby.

- Dobrze – wyszeptała, chwytającsię moich pleców. – Grzeczny chłopiec.

Po chwilikolana dziewczyny ugięły się i jej ciężar pociągnął mnie zanią na podłogę. Ułożyłem ją delikatnie na betonie, nieodsuwając się od niej nawet na centymetr. Czułem się corazlepiej. Wracała mi ostrość widzenia i słyszałem wszystkowyraźniej. Nic mnie nie bolało, to znaczy nie czułem się tak źlejak przed chwilą, gdy wyczuwałem już śmierć. Bella miała rację,to działa. Bella!

Odskoczyłem do tyłu z takim impetem, żeuderzyłem w ścianę. Dziewczyna, moją dziewczyna którąkochałem leżała teraz na podłodze bez życia. Nie ruszała się,oddychała płytko. Zabrałem za dużo. Powinienem przestaćszybciej. Dlaczego mi uwierzyła? Dlaczego się złamałem?Nie miałemjednak czasu się nad sobą rozczulać. Porwałem ją na ręce iwyskoczyłem z nią przez okno w wieży, amortyzując skok tak bardzojak tylko byłem w stanie.

Wylądowałem w przysiadzie,zerkając na twarz dziewczyny. Miała zamknięte oczy i lekkorozwarte usta. Łapała oddech. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczegoto zrobiła, po co mnie prowokowała. Chociaż, gdybym był na jejmiejscu...

Przez ułamek sekundy wahałem się, czy nie wrócićdo środka i nie przekazać Belli Faith, Rose, czy komukolwiekinnemu, ale szybko zrezygnowałem z tego pomysłu. To moja wina tylkoja jestem za wszystko odpowiedzialny.

Ruszyłem przed siebie,zapominając o kończącej się bitwie, Aro i wszystkim innym. Nieliczyło się dla mnie kto teraz wygra, czy kto zginie. Najważniejszabyła Bella. Nie byłem w stanie nic innego zrobić. Przycisnąłemdziewczynę mocniej do siebie i pobiegłem w kierunku szpitala.Wiedziałem, że tylko tam mogą jej pomóc. Jeżeli już niejest za późno. Gdyby tak było nigdy bym sobie tego niewybaczył.

Kilka minut później otwierałem drzwiplacówki silnym kopniakiem. Od razu podbiegł do mniemężczyzna w białym ubraniu. Na identyfikatorze przeczytałem, zenazywa się doktor Salesman.

- Co się stało? – spytał, wyraźnie przerażonytym co zobaczył. Nie dziwię mu się. Wściekły chłopak niosącydziewczynę praktycznie pozbawioną krwi.

- Wypadek –odparłem szybko. – Pomóżcie jej.

- Ktoś ją napadł?- dopytywał się doktor, patrząc na zakrwawione ubrania: zarównomoje, jak i Belli. Nie zatrzymałem się, dopóki nie stanąłemprzed drzwiami jednej z sal na ostrym dyżurze.

- Pomóżjej! – warknąłem, używając siły mojego. – O nic nie pytaj –nie byłem w pełni sił, ale udało mi się go przekonać, by nierobił problemów.

Wszedłem do sali i położyłemBellę na kozetce. Po chwili wbiegło jeszcze kilkoro ludzi i zrobiłosię zamieszanie. Lekarz z którym rozmawiałem, tłumaczyłcoś nowo przybyłym. Ja natomiast stałem obok mojej dziewczyny,trzymając ją za rękę.

- Przepraszam Bello. Tak bardzo cięprzepraszam – szeptałem.

- Brała narkotyki? – spytałktoś, chyba inny lekarz.

Potrząsnąłem głową.

-Nie! Jest czysta – powiedziałem szybko.

- A co z tobą? -zapytał ten sam mężczyzna.

- W porządku. Zajmijcie sięnią – warknąłem w jego kierunku. Odsunął się ode mnie.

-Proszę odejść. Musimy ją zabrać. Straciła dużo krwi, będziepotrzebna transfuzja – odepchnął mnie na bok. Stanąłem podścianą, kiedy lekarze zabierali gdzieś moją Bellę.

Chciałemiść za nimi, ale powstrzymał mnie doktor Salesman.

-Nie możesz tam pójść – powiedział, a ja rzuciłem mugniewne spojrzenie. – Wszystko będzie w porządku. Jest w dobrychrękach – uspokajał mnie. Nie wierzyłem mu. Wiedziałem, żelekarze zawsze tak mówią. – Jesteś kimś z rodziny? -spytał, kiedy miałem go odepchnąć i ruszyć biegiem zadziewczyną.

- Jestem kimś bliższym – powiedziałem,znowu używając swojego daru. Znowu zrobiłem to po to, by naprawdęnie zapytał o nic więcej.

Wyszedł z sali, zostawiwszy mniesamego. Uderzyłem ręką o ścianę, aby dać upust swojej złości.Nie pomogło, a moja pięść wbiła się w mur. Pospiesznie jąwyjąłem, przeklinając się w duchu. Jak mogłem być aż taknieodpowiedzialny. To ja miałem dziś umrzeć nieona.

Zrezygnowałem z pójścia za nią, bostwierdziłem, ze przyniosłoby to więcej szkody niż pożytku.Zamiast tego usiadłem na jednym z metalowych krzeseł na korytarzu iczekałem. Czekałem aż będę mógł ją zobaczyć. Wszyscypewnie teraz się o nas martwią. Martwią się o Bellę... możepowinienem do nich zadzwonić? Nie. Co miałbym im powiedzieć? „Hej,wyssałem z Belli prawie całą krew, ale nie martwcie się jesteśmyw szpitalu i lekarze właśnie walczą o jej życie". Odpada .Siedziałem więc i czekałem.

Po kilku godzinach spojrzałemna zegarek: dochodziła piąta nad ranem. Rozejrzałem się pokorytarzu: nie było żadnego okna, więc mogłem swobodnie tuzostać, bez strachu, ze spłonę na oczach personelu szpitala.Chociaż po tym co zrobiłem, byłoby to najlepszymrozwiązaniem.

Wreszcie zauważyłem mojego znajomegolekarza.

- Co z nią? – zeskoczyłem z krzesła i praktyczniezmaterializowałem się przed nim. Wzdrygnął się, ale tylkonieznacznie. Nic dziwnego, był już pod moim wpływem i nic go niezaskoczy.

- W porządku. Ma silny organizm. Przenieśliśmyją na salę 258 – powiedział, uśmiechając się do mnie. Gdybytylko wiedział jak jest silna...

Ruszyłem przed siebie, abydostać się do pokoju. Jednak zrobiłem tylko kilka kroków izatrzymałem się. Odwróciłem głowę i spojrzałem nalekarza.

- Dziękuję – powiedziałem i dopiero wtedypobiegłem po schodach do pokoju w którym leżała chybajeszcze ciągle moja dziewczyna.


BPOV

Obudziłomnie drażniące pikanie. W pokoju było jasno, dzięki lampom, a domoich żył wbite były igły. Co było najdziwniejsze od razuwiedziałam, że jestem w szpitalu i znałam przyczynę dlaczego siętutaj znalazłam. I wcale nie żałowałam tego co zrobiłam.

Chciałam się poruszyć, ale nie mogłam, ponieważ cośprzygniatało mój brzuch. Zerknęłam w dół, abyzobaczyć co to jest.

Edward siedział na jednym z niskich,szpitalnych krzesełek, a jego głowa spoczywała na moim brzuchu.Spał. Uświadomiłam sobie, ze po raz pierwszy widzę go śpiącego.Jego twarz zwrócona była w moją stronę i naprawdę bardzodziwnie to wyglądało. To znaczy, ta pozycja, musiała być dlaniego cholernie niewygodna. On sam wyglądał... sama nie wiem...uroczo? Poza tym cieszyłam się, że zasnął. Przynajmniej od razunie zacznie na mnie krzyczeć, jaka to jestem nieodpowiedzialna. Możei jestem, ale to moja sprawa.

Wtedy, podczas walki od razuzorientowałam się, ze Tanya nie żyje. Nie tylko straciłcharakterystyczną pewność siebie Badwarda. Coś się w nimzmieniło. W jego oczach od razu zobaczyłam, że wrócił.Wszystko obyłoby dobrze, gdyby nie Faith. Ale nie chcę o tymmyśleć. To już przeszłość, a teraz liczy się przyszłość.Czuję, że mogłabym odłączyć tę pikającą maszynę i wyjśćze szpitala w tej chwili. Byle by z nim.

Poczułam, jak głowaCullena, odrywa się ode mnie i chłopak otwiera oczy, siadającprosto.

- Bello. Nie śpisz – powiedział sennie. Takiobrazek mogłabym oglądać codziennie. To znaczy nie koniecznie wszpitalu, po walce w której o mało obje nie straciliśmyżycia. Jednak widok budzącego się Edwarda był bezcenny.

-Nie. Nie śpię – uśmiechnęłam się do niego, nie mogąc siępowstrzymać. Oczywiście zapomniałam o wszystkim co mówiłgdy był w armii Aro. Jak mogłabym mu nie wybaczyć? Wiem, że niebył wtedy sobą. Kim byłam, aby robić mu z tego powodu wyrzuty?

Potrząsnął głową i spojrzał na mnie bardziejprzytomnie.

- Coś ty do cholery sobie myślała? – spytałpodniesionym głosem. Jego oczy wwiercały się we mnie. Wiedziałam,że był zły. No i się zaczęło.

- Wszystko w porządku –uspakajałam go. Chwyciłam go za rękę, a on delikatnie splótłswoje palce z moimi. – Chyba że weźmiemy pod uwagę to, iż ubralimnie w tą ohydną, białą, szpitalną pidżamkę w granatowe kropki– powiedziałam, mrugając do niego. Chciałam mu w ten sposóbpokazać, że nie musi się martwić.

Edward westchnął,wpatrując się we mnie, łagodniejszym już wzrokiem.

- Niemam prawa się na ciebie wściekać. Jesteś aniołem – szepnął,pochylając się w moją stronę.

Zaśmiałam się i nie mogącsię powstrzymać, przejechałam dłonią po jego policzku.

-Chodź tu – chwyciłam go za kark i przyciągnęłam do swojejtwarzy. Chciałam, tak cholernie chciałam wierzyć, że ostatniewydarzenia nic między nami nie zmieniły. Ja sama byłam gotowazapomnieć o tym wszystkim. Od razu.

W tym momencie ktośodchrząknął. Spojrzałam na drzwi, skąd dochodził irytującydźwięk, który przeszkodził mi w czymś o czym marzyłamprzez kilka ostatnich tygodni. Niska, pulchna pielęgniarka stała wdrzwiach, tupiąc nogą.

- Jesteś naprawdę dziwnymprzypadkiem, Isabello Cullen – powiedziała, podchodząc dopikającej aparatury, po drodze, niby przepadkiem rozdzielając mniei Edwarda. Nie zdziwiłam się, że zna moje imię, Edward musiałjej podać... zaraz. Jak to Cullen? Rzuciłam chłopakowi pytającespojrzenie, a on wzruszył ramionami i uśmiechnął się. – Niedość, że obudziłaś się tak szybko, to jeszcze wyglądasz,jakbyś miała zaraz stąd wyjść – ciągnęła dalej siostra,odwracając się w moją stronę. – Ale ty kochanieńki, mógłbyśpójść do domu. Zajmiemy się nią – rzuciła w stronęEdwarda. – Siedzisz tu już ponad dwadzieścia godzin.

-Dwadzieścia godzin to wcale nie tak długo – odpowiedział Edward,na co kobieta pokręciła głową i zapisała coś na karcie.

Dwadzieścia godzin? Może i wiedziałam co się wokoło mniedzieje, ale nie miałam pojęcia, że minęło już tyle czasu. Cosię dzieje z pozostałymi? Wiedzą gdzie jesteśmy? Nie mogłam siędoczekać, kiedy pielęgniarka opuści pomieszczenie. Miałam tylepytań.

Myślę, że Edward ma coś wspólnego z tym,że dostałam jednoosobową salę.

- Kocha cię – siostrapoklepała mnie po głowie jak małą dziewczynkę. – Masz wielkieszczęście – powiedziała, zanim opuściła salę. Nie musiała mitego mówić. Wiedziałam to bardzo dobrze.

Poczekałam,aż zamknie za sobą drzwi.

- Cullen? – pisnęłam w kierunkuEdwarda, który wyraźnie się rozluźnił. Mam nadzieję, żenie wrócimy już do omawiania mojej decyzji o oddaniu mu krwi.Ryzyko wpisane jest w to co robię, a jeśli trzeba pomóckomuś, kogo się kocha, nie można wahać się nawet przez chwilę.

- Tak – uśmiechnął się, pokazując rząd białychzębów. – Po bitwie, a raczej po tym jak cię ugryzłem –skrzywił się, wypowiadając te słowa. – Po tym wszystkim nikomu oniczym nie powiedziałem. Nie mam pojęcia kto wygrał, kto przegrał,kto żyje, kto zginął. Wtedy liczyłaś się tylko ty. Tyuratowałaś mnie, a dla mnie najważniejsze było, by zabrać cię ztamtego miejsca jak najszybciej gdzieś, gdzie będziesz bezpieczna.Nie chciałem też, by ktokolwiek nas znalazł. Nie wiedziałem comiałbym powiedzieć Faith, albo komukolwiek z nich. Zabroniłemkażdemu, nawet woźnemu, z kimkolwiek o tobie rozmawiać, ale dlapewności zmieniłem też nazwisko.

Rozumiałam go. Bał się,to było normalne i takie... ludzkie.

- Już dobrze –podniosłam się, wyjmując igłę z mojej żyły i odłączającpikającą maszynę. – Wychodzimy – dłoń Edwarda powstrzymałamnie przed wyrwaniem wenflonu z drugiej ręki.

-Poczekaj jeszcze jeden dzień. Proszę – spojrzał na mnie swoimizielonymi oczami i prawie mu uległam. Ale musiałam dowiedzieć się,czy wszystko się udało. Ta niewiedza była cholernie denerwująca.- Możemy do niech zadzwonić, jeśli chcesz – przekonywał mnie.

- Nie musisz iść ze mną – zaznaczyła, a w jego oczachzobaczyłam ból. Czyżby pomyślał, że go nie chcę.Nonsens.

Zauważyłam, że się przebrał. Nadal miał nasobie czarne ubranie, ale nie było ono zakrwawione, jak gozapamiętałam. Zastanawiałam się kiedy zdążył go kupić.Zorientował się, że gapię się na jego czystą koszulkę iuśmiechnął się.

- Zostawiłem cię tylko na kilka minut,przysięgam. Musiałem się przebrać. Nie mogłem biegać poszpitalu jak psychol z krwawego horroru. Ekspedientka była bardzomiła i pozwoliła mi zapłacić kiedy indziej – mówił, aja bardzo dobrze wiedziałam, że chce zmienić temat.

-Edward – powiedziałam ostrzegawczym tonem. – I tak zaraz stądwyjdę, a czy pójdziesz ze mną to tylko i wyłącznie twojadecyzja.

- I tak lekarze cię nie wypuszczą, jeżeli im nato nie pozwolę – uśmiechnął się przebiegle. – Poza tym niemasz ubrań.

Westchnęłam pokonana. Nie odzywałam sięprzez kilka minut, ale zauważyłam, że Edward zaczyna sięzasępiać. Znowu wspomina swoje winy, które tak naprawdę niemiały z nim nic wspólnego, ponieważ nie był wtedy sobą.Siedział na krześle bez ruchu, po czym jednym, szybkim ruchemschował twarz w dłoniach.

- Hej – pociągnęłam go zanogawkę spodni, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. -Zostanę tutaj jeszcze kilka godzin, jeżeli to sprawi, że będzieszzadowolony. Ale nie chcę igieł – wyrwałam sobie wenflon z rękii odrzuciłam na bok. Moje łóżko było wąskie, ale nie takwąskie, bym nie mogła na nim się zmieścić razem z siedzącymprzede mną miedzianowłosym. – Umówmy się, że jeśli dożyjędo czwartej rano, wtedy wyjdziemy – powiedziałam, zerkając nawskazujący jedenastą zegar. To się chyba nazywa kompromis? – Ateraz nie rozczulaj się nad sobą, tylko zgaś to jarzące światłoi chodź tu do mnie. Wiesz, że nie znoszę zasypiać, gdy jest zajasno – odsunęłam kołdrę i wskazałam miejsce obok siebie. -Wiem, że śmierdzę szpitalem, lekami i cholera wie czym jeszcze,ale mam nadzieję, że to ci zbytnio przeszkadza – Edward zerknąłna mnie, a na jego usta już wpełznął ten seksowny uśmieszek.Wiedziałam, że przystał na moją propozycję.

Wykonałpolecenie, a ja zatopiłam się w jego ramionach wreszcie czując, żejestem tam, gdzie powinnam być.

- Pielęgniarka coś cibrutalnie przerwała – przypomniał chłopak, kiedy ułożyłam sięjuż obok niego.

Podniosłam się, by zrównać się zjego twarz. Pochylił się i pocałował mnie delikatnie i słodko.Bez żadnych podtekstów seksualnych.

- Tęskniłem zatobą. Przez ten cały czas – wymruczał. – Kłamałem. Jesteśjedyną kobietą, którą pożądam. Od chwili, gdy ciępoznałem w moim życiu nie było nikogo innego. Nawet wtedy –tłumaczył się.

- Wiem. Zawsze to wiedziałam –przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy, z nadzieję, żejednak obudzę się przed wschodem słońca. Ciężko było mi sobiewyobrazić jak wile zmieniło się przez ostatnie dni, ale będęmusiała to wszystko zaakceptować.

- Bello – usłyszałampo kilku minutach niepewny głos Edwarda. – Kocham cię –powiedział, jakby bał się mojej reakcji. Moja twarz byłaprzyciśnięta do jego koszulki, więc nie mógł zobaczyć, zesię uśmiecham.

Nie odpowiedziałam. Poczułam jak jegomięśnie napięły się pod cienkim materiałem. Chyba oczekiwał,że jednak coś powiem.

Westchnął.

- Czy ty wciążmnie kochasz? – zapytał, nie mogąc znieść tego dziwnego napięcia.To nie tak, że nie byłam pewna. Po prostu chciałam się z nimtrochę podroczyć. Tak. Tego też mi brakowało.

-Chyba żartujesz. Mi przeszło tydzień temu – wymruczałam w jegotors. Poczułam, jak się śmieje. Nie uwierzył. – Dobra. Kocham cię– wyciągnęłam się i cmoknęłam go w szyję.

Przezkilka minut leżeliśmy w ciszy i kiedy miałam zasnąć znowu sięodezwał.

- Nie potrafię zasnąć w ten sposób. Muszępołożyć się na brzuchu – narzekał.

Zaśmiałam się.Nawet teraz nie mogłam przestać się dziwić jak to możliwe, żezdrowieję tak cholernie szybko. Normalny człowiek poruszałbyręką/nogą, a ja wierzgałam na szpitalnym łóżku jak jakaśKasztanka.

- Cullen, serio? – wydusiłam. – Mamy tutajspartańskie warunki, a ty wyskakujesz z jakimiś żądaniami –mimo wszystko podniosłam się, robiąc mu miejsce. Uśmiechnął siędo mnie z wdzięcznością i rozciągnął się na prawie całymłóżku.

Nie wiem jakim cudem zmieściłam głowę napoduszce obok niego. Chociaż i tak mój tułów leżałjuż na jego ramieniu, a jedną nogę przerzuciłam przez jegobiodra.

Sprawiliśmy, że epizod z Aro w roli głównejna kilka godzin przestał mieć znaczenie. Czułam, jakby nicnadzwyczajnego się nie wydarzyło. Byliśmy tu i teraz, nie byłoprzeszłości. Chociaż bardzo dobrze wiem, ze jutro czeka naskonfrontacja z przyjaciółmi na razie nie chciałam o tymmyśleć.

Zasnęłam, nie słysząc już dziwnego pikania,zamiast tego, nim zamknęłam oczy w spokoju rozkoszowałam sięwidokiem kogoś o kim śniłam przez wiele ostatnich nocy.

I belive I can loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz