Rozdział XII

215 18 7
                                    

Marinette
Obudziłam się o godzinie 10:00 zważając na to że tej nocy mało spałam to była to wczesna godzina. Zjadłam śniadanie, przebrałam się i poszłam pomóc rodzicom w piekarni.
-Cześć mamo- powiedziałam wchodząc do sklepu.
-Dziendobry, wyspałaś się?
- O dziwo tak- odpowiedziałam
-A i zapomniałam Ci powiedzieć że za jakąś godzinkę będzie tu Alec.
-Alec!? Tak się ciesze, tyle go nie widziałam.- mój przyjaciel, kiedy opuszczałam tamten dom miał 8 lat ja natomiast 6, bardzo się stęskniłam. Kiedy byliśmy mali każdy się go bał, nawet ja ale kiedy poznałam go bliżej zrozumiałam że to tylko maska, że tak naprawdę jest Teraz jest pełnoletni. Wtem usłyszałam krzyki, szybko pobiegłam do pokoju by się przemienić, po chwili gnałam już na pole walki. Kiedy przybyłam, Czarny Kot był już na miejscu. Tym razem walczyliśmy z niejaką Oprą, znieważoną śpiewaczką operową. Walka nie należała do najłatwiejszych.
Byliśmy wykończeni, kiedy tylko wróciłam, padłam zmordowana na łóżko. Niestety, chwilę odpoczynku zepsuł mi dzwonek do drzwi, kiedy zeszłam na dół i oniemiałam, ale się zmienił. Brązowe niegdyś włosy lśniły czystą bielą, miał w brwi kolczyki, i zapewne nosi soczewki bo jak dobrze pamiętał jego oczy były w kolorze zielonym teraz są złote.
-Hey Alec!- powiedziałam.
-Witaj Marinette- nigdy ale to nigdy nie zwracał się do mnie pełnym imieniem, coś mi tu nie gra, ale zostawiłam to w spokoju.
Potem zjedliśmy obiad i poszłam z nim pokazać mu Paryż, kiedy wyszliśmy przed domem stał czarny ścigacz, podeszliśmy do niego a Alec kazał mi wsiąść, szczerze mówiąc to bałam się, po pierwsze nigdy czymś takim nie jechałam a po drugie jakoś nie mam przekonania do tej maszyny, ale cóż wsiadłam i założyłam kask. Kiedy ruszyliśmy zamknęłam oczy, byłam pewna że jedzie z 200 km/h więc tylko modliłam się by to przeżyć. Otwarłam je dopiero po zatrzymaniu się, co mi z tego że to tylko światła, zdjęłam kask, zeszłam na chodnik i na piechotę wróciłam do domu. Troche mi to zajęło ale cóż, nigdy więcej nie wsiądę na tą diabelną maszynę. Gdy zaszłam było już ciemno, od razu poszłam do pokoju. Zastałam tam Alec'a z... moim szkicownikiem który się palił.
-CO TY ROBISZ!!!
-To co chcę- powiedział- już zapomniałaś co się stało 10 lat temu?
Wspomnienia uderzyły we mnie z siłą odrzutowca.
-Wyjdź- wycedziłam przez zęby- Ale to już!!!
-O nie moja droga nikt nie będzie mi mówił co mam robić- wyrzucił mój notes przez okno i złapał mój podbródek.- Cóż ciebie wciąż dręczą wspominki przeszłości,widze to w twoich oczach.
-To nie była moja wina!
-Doprawdy?
-To twoja wina!- krzyczałam- Twoja rozumiesz!?
-Może to i prawda, ale nic mi nie udowodnisz.- powiedział z kpiną w głosie.
- BYŁEŚ INNY!!!
- Ty na serio myślałaś że się zmieniłem? Idiotka. Ja nigdy się nie zmienię. Jeszcze zobaczysz do czego jestem zdolny.rzucił i wyszedł z pokoju. A ja zwinęłam się na łóżku i zaczęłam płakać. Jestem zbyt słaba, jak ja mogę być biedronką? Czemu wcześniej tego nie zauważyłam byłam łatwowierną idiotką, jak ja mogłam mieć nadzieję że się zmienił. Wtem z kryjówki wyleciała Tikki.
-Marinette o co mu chodziło?- zapytała.
-Cóż, czas uchylić tajemnicy, jesteś moją kwami więc powinnaś wiedzieć. To było tak...
Następnego dnia
Jak zwykle wstałam, moje oczy były opuchnięte gdyż pół nocy płakałam.
Ubrałam się i pobiegłam do szkoły, nie miałam ochoty na śniadanie. Kiedy dotarłam, przed budynkiem stała Alya i rozmawiała z Nino. Przez całą drogę miałam dziwne wrażenie że ktoś mnie śledzi, zignorowałam to jednak. Kiedy tylko mnie zobaczyła podbiegła i zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku, myślałam że zaraz mnie udusi. Po chwili odkleiła się ode mnie bo zadzwonił dzwonek. Udaliśmy się na na lekcje. W trakcie drugiej lekcji poszłam do toalety gdyż długopis wylał brudząc mi ręce i ubrania. W trakcie poczułam dym, a po chwili słychać było alarm przeciwpożarowy, podbiegłam do drzwi starając się je otworzyć, niestety zacięły się, szarpałam z całej siły ale byłam zbyt słaba. Próbowałam krzyczeć lecz mój wrzask został zakłócony przez setki krzyków innych uczniów. W pomieszczeniu było coraz więcej dymu, zaczęłam się dusić, spróbowałam jeszcze raz i jeszcze po którymś z kolei uderzeniu drzwi zaczęły puszczać, wtem usłyszałam chrupnięcie kości i poczułam okropny ból w ramieniu, mimo to się nie poddałam, już prawie nic nie widziałam a oddychało się coraz ciężej, już prawie się wydostałam, nie miałam już siły, podczas ostatniej próby osunęłam się na ziemię, słyszałam głos wołający moje imię. Z moich oczu wypłynęło kilka łez. Płomienie które wdarły się przez drzwi delikatnie zaczęły lizać moją skórę rąk, bardzo bolało, nie mogłam ich jednak cofnąć.
-Pomocy- wychrypiałam, mój głos był już nikłym szeptem, poddałam się, nie mam już szans- Przepraszam Aisza.
Po wypowiedzeniu tych słów straciłam świadomość...
Adrien
Siedzieliśmy właśnie na Francuskim gdy zabrzmiał alarm przeciwpożarowy, szybko się ewakuowaliśmy. Przed szkołą zauważyliśmy że całe prawe skrzydło się pali, jeszcze chwila a ogień dotarłby do nas. Ktoś wezwał straż bo z oddali słychać było syrenę. Wtem o czymś sobie przypomniałem, Marinette- ona nie wyszła razem z nami poszła do łazienki. Nigdzie jej nie widziałem a skoro tak to musiała zostać w środku. Pędem ruszyłem do palącego się budynku. Za sobą słyszałem krzyki Alyi, Nino i naszej Pani, nie obchodziło mnie to teraz. Najważniejsza była Mari, Plagg miał racje, kocham ją. Sprawnie omijałem płomienie. Kiedy dobiegłem do damskiej toalety drzwi były na wpół wyłamane, podbiegłem do ściany i zabrałem gaśnicę. Ugasiłem część płomieni i wyłamałem drzwi do końca. Na podłodze leżała Marinette, miała poparzone ręce i całą brudną twarz, bez namysłu wziąłem ją na ręce i wybiegłem z budynku gdzie czekała cała szkoła.
- Dwońcie po karetkę!- krzyknąłem...

Tyle Przeciwności, Ale Miłość Zawsze Zwycięży.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz