Siedem godzin ciężkiej podróży pociągiem dobiegało końca. Myślałam już, że nigdy nie dojadę. Od twardego, pociągowego siedzenia cała zesztywniałam. Zbliżałam się do końcowej stacji, więc zdjęłam z półki bagaż. Pociąg zatrzymał się na stacji dworca w Krakowie, ostatecznie wyciągnęłam rączkę walizki, a na ramię zawiesiłam torebkę. Obolała wyszłam z wagonu. Wokół mnie panował zamęt, peron był coraz bardziej zatłoczony, ludzie wychodzili z pociągu. Rozejrzałam się wokół. Powinnam wyjść na zewnątrz i poszukać przystanku autobusowego. Jakoś muszę się przecisnąć przez ten tłum... Postanowiłam dostać się na górę ruchomymi schodami. Po kilku minutach znajdowałam się tuż przed wejściem do Galerii Krakowskiej. Wyszłam przez obrotowe drzwi i przeszłam na drugą stronę ulicy. Na przystanku było już kilka autobusów. Ciągnąc za sobą walizkę podeszłam do jednego z nich. Dostrzegłam tabliczkę z napisem "KRAKÓW-WISŁA". Szybko udało mi się znaleźć właściwy bus, zwykle to ostatni wybrany przeze mnie jest tym, którego szukam. Poprosiłam stojącego obok mnie kierowcę o wstawienie walizki do bagażnika. Wsiadłam do autobusu i kupiłam bilet. Miejsce standardowo zajęłam przy oknie. Uwielbiam podziwiać widoki podczas jazdy. Czasami nawet liczenie mijanych słupów jest ciekawe. Dodatkowo gdy oparta o szybę słucham muzyki, czuję się jakbym grała w jakimś smutnym teledysku. Wiem, to głupie...
Zauważyłam, że kierowca zgasił papierosa i chyba zamierzał wsiąść do autobusu. Nie bardzo mi się to spodobało. Nie cierpię tego smrodu. Nawet kilka godzin po spalonym papierosie czuję ten specyficzny zapach.
No cóż, nie wypada mi wybrzydzać, więc grzecznie siedziałam czekając aż mój wehikuł ruszy.
Podróż w porównaniu do trasy pociągowej nie trwała długo. Dwie godziny i byłam na miejscu.Grzecznie podziękowałam kierowcy za jazdę, wyjęłam walizkę i udałam się w drogę do hotelu.
Po kilkunastu minutach pieszej wędrówki (no może kilkudziesięciu) znalazłam się na parkingu hotelu. Odetchnęłam świeżym, górskim powietrzem i weszłam do środka.W holu było mnóstwo ludzi. Na podłodze leżało kilkadziesiąt toreb, a wokół nich kłębiło się kilka grup mężczyzn. Nie bardzo rozumiałam o co chodzi. Po dłuższym przyjrzeniu się, rozpoznałam kilka znajomych twarzy. Mężczyźni wokół mnie to skoczkowie. Powoli wycofałam się i omijając wszystkich skierowałam do recepcji. Nie chciałam się naprzykrzać. Mam w zwyczaju palnąć coś głupiego gdy się zestresuję.
Starałam się iść jak najszybciej. Nagle o moją nogę coś zahaczyło. Albo to ja zahaczyłam moją niezgrabną girą o coś. Niestety straciłam grunt pod nogami. Próbowałam jakoś uniknąć upadku, więc machałam rękoma ale nie podziałało. Chwilę później coś złapało mnie w pasie i na szczęście uchroniło przed upadkiem. Czułam jak bardzo moja twarz robi się czerwona i jak zaczynam drżeć ze wstydu. Kiedy otworzyłam zaciśnięte oczy, leżałam na czarnowłosym chłopaku.
- Cześć. Miło Cię poznać - odrzekł nieznajomy.
Cholera, mój wskaźnik zażenowania wywaliło ponad skalę.- Hmmm... Hej. Przepraszam za wszystko. Nie zauważyłam tej torby... Nic nie zepsułam? - byłam jednocześnie przestraszona i zawstydzona.
- Nie da się zepsuć kombinezonu w pokrowcu. Poza tym nie przepraszaj. To ja rzuciłem tę torbę na sam środek. Moja wina - chłopak uśmiechnął się do mnie. Trochę się wyluzowałam, ale nie bardzo wiedziałam co mam powiedzieć.
- Nie szkodzi. Pozwolisz, że w końcu z ciebie zejdę.
Serio? Mogłabym się czasem zamknąć...
- Heeh, jasne. Tak w ogóle to jestem Maciek. Maciek Kot - czarnowłosy wyciągnął rękę.
No tak!! Jak mogłam go nie rozpoznać... kiedyś byłam jego największą fanką. Ja byłam w gimnazjum a on miał taaaką słoloodką grzywkę.
- Ania Michalik, miło mi. Dziękuję za ratunek. Mam nadzieję że nic ci się nie stało? - zapytałam z przerażeniem. Skontuzjować skoczka poza zawodami to nie jest idealny scenariusz. Chociaż gdyby przypomnieć sobie przypadek Markusa Eisenbichlera i jego przygody na parkingu, to wszystko jest możliwe
- No coś Ty, jestem skoczkiem. Nic mnie nie złamie!
- Oby tak było. Muszę już iść się zameldować. Miłego wieczoru kocie - ostatni raz spojrzałam na skoczka.
Pewnie Anka, mogłaś walnąć jeszcze głupszy tekst.
- Będzie miły Aniu. Do zobaczenia kiedyś - Kot z pokrowcem w dłoni wrócił do kolegów.
Całe szczęście... Nie będzie musiał patrzeć na moją czerwoną ze wstydu twarz.Podeszłam do recepcji, zabierając przedtem walizkę. Nadal byłam w lekkim szoku, bo moment temu wpadłam na Maćka Kota. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Chociaż nie powiem, cieszyłam się, że zamieniłam z nim choć kilka słów.
Po załatwieniu formalności, dostałam klucz do pokoju. Weszłam do windy i pojechałam na właściwe piętro. Kilka kroków i otworzyłam drzwi pokoju 144.
______________________________
Ania bezpiecznie dotarła do Wisły.
Komentujcie, gwiazdkujcie, czytajcie. Jest mi bardzo miło.
Buziaki :*
CZYTASZ
Pomogę Ci
FanfictionOsiemnastoletnia Anka Michalik wyjeżdża do Wisły, na weekendowe konkursy skoków narciarskich. W tym samym miejscu zjawia się również niemiecki skoczek Andreas Wellinger. Czuje, że zdarzy się tu coś niezwykłego. Czy ma rację?