ROZDZIAŁ XI

23 4 0
                                    

Przeszukałam wszystkie plecaki, nawet zaryzykowałam i weszłam do budynku, który w każdej chwili mógł zamienić się w gruzy, a mimo to nie znalazłam nic odpowiedniego do usztywnienia nogi Liz. W końcu nie mając lepszego pomysłu, wzięłam mały nożyk i odprułam długie rękawy swojej bluzki. Rozcięłam je wzdłuż, tworząc w ten sposób bandaże. Nie była to najlepsza ochrona dla kontuzjowanej nogi, ale zawsze jakieś wyjście.

Podeszłam z przygotowanym materiałem do siedzącej niedaleko dziewczyny.

-Niestety nie znalazłam nic lepszego od moich rękawów, ale to też pomoże. - Zaczęłam się tłumaczyć.

-Ta jasne - odpowiedziała nawet na mnie nie zerkając. Najwidoczniej już przeszła jej wdzięczność.

Zdążyłam już wystarczająco poznać Liz, żeby wiedzieć, że jest chłodną osobą, ale mimo wszystko spodziewałam się innej reakcji. Nim zdążyłam się powstrzymać, patrzyłam na nią pytającym wzrokiem.

-Słuchaj, to, że mi pomogłaś wcale nie oznacza, że cię lubię - powiedziała widząc moją minę.

Słowa dziewczyny sprawiły mi ból, ale i tak nie potrafiłam zostawić jej bez pomocy. Zacisnęłam więc szczękę i kontynuowałam swoją robotę. Jednak ta nie dawała za wygraną.

-Wręcz przeciwnie Cass. Nie lubię cię i wciąż uważam, że jesteś tylko niepotrzebnym obciążeniem. Nie wiem dlaczego Ash cię zabrał. Rozumiem gdybyś przynajmniej była ładna. - Kontynuowała swój okrutny wywód.

Na szczęście skończyłam już owijać jej kostkę. Szybko wstałam i odeszłam nie czekając na podziękowania, których i tak zapewne bym nie dostała. Miałam dość słów dziewczyny, od których z każdą chwilą starałam się coraz bardziej smutna.

Pokierowałam się od razu na lewo, gdzie zauważyłam grzebiącego w torbie Ashtona.

-Nie możemy teraz iść, Liz..

-Nie. - od razu przerwał, nie dążąc mnie nawet spojrzeniem.

-Musimy zrobić przerwę, ona nie da sobie rady!

-Nie mamy na to czasu. Za pół godziny ruszamy. Lepiej bądź gotowa, nie będziemy na ciebie czekać - powiedział i oddalił się szybkim krokiem.

A ja wciąż stałam w tym samym miejscu i zastanawiałam się co ci ludzie zrobili z uczuciami. Zastanawiałam się jak można być tak apatycznym i obojętnym na cierpienie. Nie mogłam się jednak przeciwstawić, więc zdenerwowana odeszłam żeby spakować swoje rzeczy.

Kiedy byłam już gotowa, podeszłam do dziewczyny żeby poinformować ją o tym, że ruszamy i przy okazji pomóc się jej spakować. Ta oczywiście, nie szczędziła sobie obraźliwych słów skierowanych do mojej osoby. Starałam się jednak to ignorować i skupić na tym, że prawdopodobnie bardzo teraz cierpi i stara się przez to na mnie wyżyć.

O wyznaczonym czasie założyłam swój plecak normalnie na plecy, a ten Liz na brzuchu. Chciałam oszczędzić jej dodatkowego obciążenia, które jeszcze bardziej by ją spowolnieniło. Pomogłam wstać dziewczynie i tak jak wcześniej przerzuciłam sobie jej rękę przez ramiona.

Liz wspierając się na mnie szła wolnym tempem. Na samym przodzie rozmawiali ze sobą Leo i Junsu. Zaraz za nimi szedł jak zwykle ponury Ashton. W pewnym momencie spojrzał do tylu, na chwilę przystanął i zawrócił w naszą stronę. Nic nie mówiąc zabrał ode mnie dodatkowy plecak i podparł Liz z drugiej strony.

Dopiero teraz, gdy miałam pomoc, odczułam jaka wcześniej byłam obciążona. Ramiona zaczęły piec mnie od ciężaru, a prawa strona ciała ciągnęła mnie w dół. Starałam się jednak być silna. By odwrócić uwagę od niewygody, zaczęłam nucić tą samą melodię co na początku podróży.

KIM JESTEM?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz