ROZDZIAŁ XIV

24 4 0
                                    

Od trzech dni na naszej trasie były jedynie pola i niewielkie łąki. Szliśmy dniem i nocą, a nasz najdłuższy postój trwał zaledwie dwie godziny. W skrócie - byliśmy wykończeni. Także gdy naszym oczom ukazało się zniszczone osiedle, od razu skierowaliśmy się do jednego z najbliższych domów, w celu odpoczynku.

Tutejsza okolica wyglądała na martwą od dawna, ale mimo to była w lepszym stanie, niż inne na naszej trasie. Do noclegu wybraliśmy piąty domek z drugiego rzędu. Wielkie było moje zaskoczenie, kiedy na środku salonu zobaczyłam piękny, czarny fortepian. Na ten widok zalśniły mi się oczy. Jak we śnie podeszłam do instrumentu i z czułością przejechałam dłonią po jego lekko zniszczonej powierzchni. W jednej chwili wróciły wszystkie wspomnienia.

Od dziecka fascynowałam się muzyką. Zaraziła mnie do tego mama, która często grała i śpiewała. W wieku dziesięciu lat postanowiłam rozpocząć swoją przygodę z fortepianem, która później przerodziła się w prawdziwą przyjaźń między mną, a tym niezwykłym przedmiotem.

-Grasz? - zapytał nagle Ashton.

Kiwnęłam jedynie głową, gdyż od nadmiaru emocji miałam ściśnięte gardło.

-Więc pokaż co potrafisz - zaśmiał się.

Spojrzałam zdziwiona na chłopaka. Od naszej ostatniej rozmowy na warcie, miałam wrażenie, że chłopak zrobił się dla mnie milszy. Możliwe, że było to jedynie moje złudzenie, ale stwierdziłam, że błędem było skreślenie go już na samym początku znajomości.

Podeszłam do instrumentu, podłożyłam niskie krzesełko i przywitałam się jak z dawno niewidzianym przyjacielem. Delikatnie musnęłam klawisze i rozpoczęłam grę. Była ona przepełniona różnymi emocjami. Bólem po stracie bliskiej osoby, determinacją, chęcią przetrwania, a nawet momentami szczęściem. W pełni oddałam się muzyce, starając się grać najlepiej jak potrafię.

Czas płynął, ale ja czułam się jakbym była w innym wymiarze i minuty nie miały na mnie wpływu. Do momentu kiedy usłyszałam krzyk mężczyzny. Podniosłam głowę i spojrzałam na resztę. Ich twarze wyrażały zdziwienie i strach. Jednak po chwili wszyscy domyśliliśmy się do kogo należał głos - strażnik.

Wszystko działo się jakby było kilka razy przyspieszone. Ujrzeliśmy ogień wydobywający się z pokoju obok. Chłopaki z Liz szybko zaczęli biec do drzwi znajdujących na tyłach domu. Jednak ja wciąż stałam zdziwiona przy fortepianie, jakbym nie była wstanie się ruszyć. Emocje sparaliżowały moje ciało.

Poczułam szarpnięcie za rękę i ujrzałam twarz Leo. Tym razem się nie uśmiechał. Po raz pierwszy był tak poważny i skupiony. Ciągnął mnie do drzwi, a kiedy wreszcie się przy nich znaleźliśmy mocno pchnął mnie na dwór. W tym samym momencie usłyszeliśmy okropny huk. Wszędzie unosił się dym od którego drapało w gardle i łzawiły oczy. W uszach brzęczał mi nieprzyjemny pisk.

Leżałam bezwładnie na ziemi. Powoli odwróciłam głowę chcąc sprawdzić czy z Leo wszystko w porządku, jednak nie było go za mną. Obejrzałam się dokoła, ale jedynymi osobami jakie zobaczyłam byli Ashton i Junsu trzymający krzyczącą i zalewającą się łzami Liz.

Wtedy doszło do mnie co się właśnie wydarzyło. Tak bardzo nie chciałam, żeby to było prawdą, ale moja świadomość była okrutna i nie dawała mi się oszukać. Razem z informacją w mojej głowie, pojawiły się pierwsze łzy na policzkach.

_________________________

Rozdział pisany w poczekalni u ortodonty.

KIM JESTEM?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz