ROZDZIAŁ IV

60 7 1
                                    

Przełożyłam nogę przez framugę okna i ostrożnie oparłam na wąskim parapecie. Moje szerokie buty lekko znad niego wystawały, co wywoływało u mnie niepokój. Przyspieszone bicie serca czułam już niemal w gardle, a ręce trzęsły mi się tak mocno, że ledwo utrzymywałam je na ramie okna. Wcale nie było to pomocne, gdy próbowałam skoncentrować się na bezpiecznym zejściu. Na szczęście pokój w którym spałam znajdował się na drugim piętrze i nie miałam aż tak długiej drogi do przebycia.

Zbierając w sobie całą odwagę na jaką było mnie stać, przerzuciłam wreszcie resztę ciała na zewnątrz. Zaczęłam powoli spuszczać się na rękach i szukać stopami kolejnego oparcia. Czułam jak moje niewyćwiczone ręce zaczynają trząść się od dużego wysiłku. Już zamierzałam puścić jedną dłoń, gdy nagle poczułam, że ześlizguje się po parapecie. Kiedy zdałam sobie sprawę co rzeczywiście się dzieje było już za późno na jakiekolwiek manewry. Moje bezwładne ciało leciało w dół. Nie dawałam jednak za wygraną i w ostatniej chwili złapałam za jakiś odstający od muru metal. Nieszczęśliwie wbiłam sobie pałąk w wewnętrzną część dłoni, tworząc piekącą ranę. Z całych sił starałam się chwycić drugą ręką, jednak ból nie pozwolił mi się utrzymać i chwilę później znów spadałam. W chwili gdy mój kręgosłup uderzył o ziemie, wypuściłam wstrzymywane powietrze i cicho jęknęłam.

Od ramion, aż po najniższe kręgi mojego kręgosłupa promieniował okropny, paraliżujący ból. Zacisnęłam jednak zęby i starając się powstrzymać napływające do oczu łzy, podniosłam się na rękach. Wstanie okazało się jednak trudniejsze niż mogłoby się wydawać i znów opadłam bezsilnie na ziemię. Nie dając jednak za wygrane, powoli przeturlałam się na bok i spojrzałam na płot po którym musiałam się wspiąć. Starając się nie myśleć o dolegliwości wstałam i kuśtykając ruszyłam do swojej przeszkody. Pomimo wcześniejszych trudności wspinaczka okazała się całkiem łatwa i już po kilku minutach znalazłam się po drugiej stronie ogrodzenia.

Gdy stanęłam na nieoświetlonej ulicy strach ścisnął mi gardło. Choć nigdy nie byłam specjalnie lękliwa, świadomość, że w tym momencie jedyną osobą na którą mogę liczyć jestem ja sama, była przytłaczająca. Sparaliżowana strachem, powoli rozejrzałam się dookoła i skręciłam w wąską uliczkę. Uznałam, że bezpieczniej będzie chodzić bocznymi drogami i nie rzucać się w oczy.

Wszędzie panowała niepokojąca cisza, a zakłócał ją jedynie odgłos moich kroków i przyspieszonego oddechu. Wszystko to sprawiało, że dostałam gęsiej skórki i zaczęłam lekko drżeć. Wiatr co chwila rozwiewał moje włosy, na szczęście od przenikliwego zimna chroniła mnie "pożyczona" bluza.

Po dwudziestu minutach drogi poczułam zmęczenie i postanowiłam się gdzieś zatrzymać. Kilka metrów przede mną stał mały, zniszczony przez czas domek. Na pierwszy rzut oka wyglądał na opuszczony więc postanowiłam zaryzykować i wejść aby rozejrzeć się od środka. Gdy spróbowałam otworzyć drzwi, wydały z siebie przerażający pisk i zatrzymały, otworzone jedynie na szerokość kilkudziesięciu centymetrów. Wykorzystując całą siłę, starałam się rozsunąć je mocniej, jednak okazały się być przyblokowane czymś z drugiej strony. Pełna nadziei zaczęłam przeciskać się przez szparę. Nie należałam do otyłych ludzi, więc zyskując zaledwie kilka otarć weszłam do środka.

Moją przeszkodą okazała się wielka belka przymocowana od podłogi do sufitu. Prawdopodobnie jej celem było podtrzymywanie budowy przed zapadnięciem. Ta myśl na pewno nie była zachęcająca, jednak wolałam przenocować tutaj, niż na wietrze. Po cichu przejrzałam wszystkie pokoje i w jednym z nich znalazłam stary, przybrudzony koc. Budynek nie został ukończony, gdyż za podłogę służył nierówny beton, a ściany wciąż były w stanie surowym. Nie przejmując się tym specjalnie znalazłam miejsce gdzie nie było dziur na okna i rozłożyłam koc.

Wykończona i poobijana wreszcie mogłam usiąść. Przed położeniem się sprawdziłam jeszcze swój ekwipunek i nie chcąc tracić jedzenia, wzięłam jedynie łyk wody. Z zaspokojonym pragnieniem spróbowałam wygodnie się ułożyć, jednak po moim dzisiejszym wypadku okazało się to nie możliwe. Miałam wrażenie, że ktoś bez przerwy kopie mnie w kręgosłup. Zawiedziona przekręciłam się na brzuch i uznałam, że ta pozycja odpowiada mi najbardziej.

Przed snem pomyślałam jeszcze o Noelu, z czasów, gdy był szczęśliwym, beztroskim chłopcem. Kiedy byliśmy młodsi zachowywaliśmy się jak typowe rodzeństwo. Kochaliśmy się oczywiście i troszczyliśmy się o siebie, ale nigdy nie brakowało kłótni czy dokuczania. Gdy mama zaginęła wszystko musiało się zmienić. Zrozumiałam, że muszę stać się dla niego nie tylko siostrą, ale także matką.

KIM JESTEM?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz