Kiedy docieramy na miejsce laboratorium badawczego, Billa już tam nie ma. Od sympatycznej filigranowej młodszej sekretarki dowiaduję się, że wziął dwa dni wolnego by odpocząć od pracy. Może dlatego był taki nieswój podczas ostatniej rozmowy? Postanawiam nie nękać go wiadomościami ani pytaniami, jak to często mam w zwyczaju. Sekretarka kieruje nas do głównej sali badawczej. Automatycznie otwierane drzwi oszczędzają Andrew potrzeby przepuszczania w drzwiach, co w sumie mnie cieszy. W małym pomieszczeniu wypełnionym rozmaitymi sprzętami badawczymi, mikroskopami i lupami stoi tylko jedna z badaczek. Najwidoczniej jest nowa, ponieważ nie rozpoznaję jej twarzy. Kiedy tylko nas spostrzega zdejmuje rękawiczki ochronne i podchodzi by nas przywitać.
-Witajcie, nazywam się Denny Risk. Anne i Andrew, tak? - mówi, podając nam kolejno rękę z lekką nutą zawahania w głosie.
-Macie gotowe wyniki badań ostatnio dostarczonej próbki? - pyta Andrew najwyraźniej widząc, że wgapiam się bez celu w jakiś punkt. Staram się nie zwracać uwagi na ciemnoczerwone krótkie włosy Denny. Nie umyka mi myśl, że czerwony kolor włosów wraz z zielonym cieniem do powiek to nie najlepsze połączenie. Andrew wzdycha poddany, jakby mówił w myślach "kobiety", czym automatycznie przywołuje mnie na ziemię. Denny pośpiesznie udaje się do szklanej szafki w końcu sali, zarzucając przy tym swoim fartuchem. Szafka od razu przywodzi mi na myśl czasy szkolne, kiedy to na każdy ból ręki, głowy czy nogi pielęgniarka podawała krople żołądkowe.
-W środku koperty znajdują się wyniki, próbka natomiast zostanie na razie u nas. - mówi podając nam kopertę koloru beżowego papieru śniadaniowego.
Ciekawe.
Fakt, że raczej nikt chce na ten temat się rozwijać, budzi we mnie coraz większe zainteresowanie, mam ochotę rzucić się na kopertę i poznać część prawdy natychmiast. Gryzę się jednak w język za tę myśl.
-To na tyle, jakbyście czegoś potrzebowali to służę pomocą. - mówi, po czym odwraca się i wraca do wcześniejszych zajęć intensywnego badania próbek pod mikroskopem. Pokój przypomina raczej salę badań szalonego profesora i jest najwidoczniej nowym wymysłem tego budynku.
-To chyba znak, że czas się zbierać. - Mówię do Andrew po czym bez dalszej dyskusji wychodzimy. Kiedy wsiadamy do auta zerkam jeszcze na zegar znajdujący się w panelu.
W pół do dwunastej.
Bez dłuższej rozmowy ruszamy do Laboratorium BRN podpisać dla Mike jakiś szajs, to znaczy bezwartościowy świstek o terminowym odbiorze badań. Naprawdę nie wiem, co ten facet robi na tym stanowisku, ale nie nadaje się do niego kompletnie. Odganiam od siebie myśl, że bardziej nadawałby się na sprzedawcę papierosów, które są chyba jego jedyną słabością.
-Nie będę gasił silnika. Myślę, że szybko sobie poradzisz z panem świrkiem. - rzuca do mnie Andrew, a ja nie mogę się nie roześmiać na ten tekst.
Pośpiesznie przeskakuję ze stopnia na stopień. W środku Jenner już spogląda na mnie zza biurka. Automatycznie podaje mi mały kawałek papieru kładąc go na ladzie niczym pracownica poczty. Biorę więc doklejony niebieski długopis na sznureczku do ręki i wypisuję co należy. Ten przymocowany tu na stałe długopis to z przestrogi. Kiedyś pracował u nas facet, który nałogowo wykradał długopisy, a potem widziałam jak ślini je chodząc po całym budynku.
Serio. Nic mnie już tutaj nie zaskoczy.
''Data odbioru.... godzina... powód oddania próbki do badań... podpis." - czytam wszystko szybko i wypisuję jak należy, dziękuję jeszcze Jenner i odszukuję pierwsze drzwi po prawo.
Złotawa blaszka z napisem Mike Ewton mówi mi, że jestem przy właściwych drzwiach. By oszczędzić sobie konfrontacji wrzucam kwitek do czegoś w rodzaju szarej skrzynki na listy, znajdującej się na białej ścianie, po lewej stronie ciemnych, drewnianych drzwi. Zawracając kiwam głową na pożegnanie i na szczęście, jestem już w aucie.
-I jak? -pyta mnie mój dzisiejszy kierowca.
-Obyło się bez walki. Ta skrzynka to prawdziwy cud! Nigdy nie zapomnę jego czerwonej, pucołowatej twarzy kiedy dowiedział się, że całe biuro głosowało za tym pomysłem. - śmieję się, do czego dołącza Andrew. Mike to niski mężczyzna puszystej budowy. Jego głowę porastają łysiejące, zaczesane do tyłu ciemne włosy, które zupełnie nie pasują do szarych oczu. Ulubiony strój, który przyodziewa praktycznie codziennie to beżowa koszula w kratę, brązowe spodnie i czarne lakierki.
A, i prawie bym zapomniała.
Do tego jeszcze Marlboro. Tak właśnie można opisać człowieka, który zajmuje się nadzorem pracy w laboratorium, to coś w rodzaju "dyrektora", chociaż każdy wie, że nie można go za takiego uważać. Kiedy docieramy do Portu Blyth przedzierając się przez większe korki niż zazwyczaj wita mnie uśmiech Edda. Poczciwy staruszek to jedna z najbardziej pozytywnych pracowników tej okolicy. Otwiera nam wejście by Andrew mógł zaparkować. Zatrzymujemy się zaraz za budką, ponieważ do budynku "B" jest tylko kilka kroków. Idę pierwsza, ponieważ ledwo już wytrzymuję z tej ciekawości. Mam szczęście, że przed wejściem stoi profesor Philip, rozmawia z jakimiś mężczyznami, którzy po chwili odchodzą. Chociaż nie będę musiała go szukać.
-Anne, Anne, Anne. - mówi niczym pobłażający córce ojciec. - Nawet nie wiesz, jak się musiałem natrudzić, żeby ochrona dała dziś spokój z tą łodzią.
A więc profesor rozmawiał z ochroniarzami. Wręczam mu do ręki badania, kiedy poprawia powoli swoje okulary, lekko spadające mu z grzbietu jego prostego nosa. Szelest odpakowywanej koperty oraz wyciąganego papieru przyprawia mnie o bicie serca. I wcale nie bezpodstawnie. Nie wiem, co dociera do mnie pierwsze, słowa profesora czy widok miny Andrew. Wytężam swój słuch by zrozumieć już i tak powoli padające słowa, cytujące otrzymane wyniki:
-"Dostarczona próbka do badań laboratoryjnych nie zawiera w sobie tkanki z podgatunku[Z,R,L]oraz szeregu innych gatunków. Ciężkość identyfikacji próbki oceniona na: bardzo trudny. Otrzymany tkanko-podobny materiał reaguje na promienie podczerwieni. Przy rażącym świetle wydaje nieokreślone w żaden sposób odczucie pulsowania. Woda na otrzymanym materiale działa rozszerzająco." - czyta profesor Philip, będący w szoku równie wielkim, jak wszyscy tu zebrani. Nie muszę mówić, że Andrew zbiera prawie szczękę z kostki brukowej, wieńczącej ujście portu.
-Co znaczy skrót Z,R,L? -pytam, chociaż mimo że po części wiem czego się spodziewać, to liczę na więcej informacji.
-Brak tkanki zwierzęcej, ludzkiej czy roślinnej w dostarczonej próbce! Rozumiecie? Z pewnością nie mamy do czynienia z istotą znaną nam na co dzień. To, co znaleziono na łodzi musi mieć związek z wodą. - tłumaczy nam profesor, pocierając jedną ręką skroń. Na chwile pozostaje w zamyśleniu po czym bez wyjaśnień podaje mi kartkę, świadczącą o mojej "wolnej ręce" w dzisiejszym eksploatowaniu łodzi, jeżeli tak mogę to nazwać. - Proszę. A teraz wybaczcie, ale muszę skonfrontować to z resztą.
-Pobudka!- daję kuksańca Andrew w ramię, sugerując by się otrząsnął i szybko kieruję się w stronę łodzi. Działamy jak skoordynowany zespół. Łapię rzucone przez Andrew rękawiczki, a z małej, przyportowej blaszanej skrytki z podręcznymi sprzętami wyciągam walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Penseta. Lupa. Latarka. Pojemnik szczelny plastikowy i uniwersalny klucz z wymiennymi częściami. Wchodzimy po drewnianym molo na bujającą, starą łódź.
Albo łajbę.
Nie mam pojęcia dlaczego mówimy na nią łódź, jest to małych rozmiarów kuter rybacki starego wykonania, jednak może mieć w sobie wiele ukrytych schowków. Pozwalam Andrew wejść jako pierwszy, by podał mi rękę do wejścia. Ostatnie, czego można teraz chcieć, to kąpiel w chłodnej wodzie.
-Ooo paniusiu! Tylko uważaj na chorobę morską! - mówi do mnie w żartach, ja jednak besztam go swoją miną, nakazując zachować powagę. Zaczynam od samego progu. Pordzewiałe, metalowe fragmenty podłogi skrzypią, gdy na niej stajemy a na pierwszy rzut oka na pokładzie nie ma już nic. Przechodzę raz jeszcze w tę i z powrotem napotykając jedynie kilka leżących glonów, na które reaguje obrzydzeniem. Zaczynam się zastanawiać, czy da się coś jeszcze z tego wraku wyciągnąć, ponieważ w głębi serca nie wierzę, że nic w sobie nie pozostawił. Słyszę z wnętrza kokpitu z popękaną szybką głośne "hmm..." więc od razu się tam kieruję. Widzę Andrew skupionego na danym fragmencie łodzi. Przy okazji rzucam okiem na całe, malutkie pomieszczenie i dochodzę do wniosku, że nic tu już nie znajdę.
-Spójrz na to. - ręką wskazuje mi na niewielkich rozmiarów, okrągły otwór pod kierownicą sternika, który jest zakryty czymś w rodzaju metalowej płytki.
-Co to? Odpadła jakaś część czy...
-Nie, zobacz. To skrytka - przerywa mi, wyjmuje z walizki klucz i zaczyna majstrować przy otworze. Kiedy pokrywa w końcu puszcza, Andrew świeci przez chwilę latarką a potem wzdycha i opuszcza ręce.
-Nie ma nic.
-Daj spojrzeć- biorę do rąk latarkę a kluczem delikatnie obijam brzegi. Faktycznie, nie ma nic. Kiedy już zamierzam się poddać zauważam, że z ściany okrągłego otworu odpada kawałek drewna. Wyjmuję go ostrożnie pensetą.
-To zwykły kawałek drewna?- mówię do siebie w myślach i szybko dostaję na to odpowiedź. Na drewnie widnieje bowiem wygrawerowany napis, coś w rodzaju pamiątkowej tabliczki:
"George Witson. 1975,1995, 2015"
O co chodzi? Dwie ostatnie daty jeszcze wiążą się z wydarzeniami w Blyth, lecz pierwsza jest mi całkowicie nieznana. Chowam ostrożnie znaleziony kawałek do pudełka zabezpieczającego.
-Do profesora, szybko. - wtóruje mi Andrew kiedy w tej samej chwili się odzywam.
Tym razem stojąc koło drzwi wejściowych i jeszcze tu wczoraj obecnego radia, muszę zasygnalizować swoje przybycie. Wciskam czerwony guziczek dwukrotnie, relacjonując przy tym Andrew od czasu opuszczenia łodzi moje ostatnie odkrycie na temat znalezionej notatki. Będzie on jednak wcześniejszym świadkiem odczytanych zapisków niż profesor. Czuje się jak wyższej klasy detektyw. Kiedy z oddali widzę rozmytą, zmierzającą do mnie posta, zerkam na Andrew, jestem w stanie doszukać się u niego jakiejś zmarszczki, która nie daje rady ukryć odczuwanego zaniepokojenia. Nie wchodzimy do środka, ponieważ od czasu ostatnich wydarzeń wewnątrz budynku odbywa się nerwowa bieganina. Nie wiem, z czego to wynika, ponieważ mamy wiele informacji. Kiedy przekazuję zdobyty kawałek drewienka, wyjętego ze schowka pod starym sternikiem łajby wraz z odczytanym wcześniej zapiskiem, dostajemy nagłe polecenie. Widzę, że Andrew otrzymuje kartkę z jakimś adresem. Dopowiadam jeszcze wywnioskowany przeze mnie fakt:
-Mężczyzna tworzący ten zapisek prawdopodobnie był wtedy sam. Ze sposobu w jakim pisał sądzę, że zobaczył coś. Nie mam pojęcia czym mogło to być, lecz nic z czym mieliśmy do czynienia, ani też z żadnymi ludzkimi wymysłami rodem z fikcji. Data, która się tam pojawia czyli tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty ma za pewne związek z największym sztormem mającym wtedy miejsce. -Profesor potakuje na tę informację i szybko znika w budynku, żegnając się z nami niedbale.
-George Witson i jego adres zamieszkania. -oznajmia mi Andrew z powagą.
Mamy więc się tam udać, zbadać to miejsce i wyciągnąć tyle informacji ile się da. Może tylko mi się wydaje, jednak kiedy zawracamy do auta czuję, że ta zagadka nie będzie prosta. Czuję też, że ręka mojego współpracownika, którą położył mi na plecach dodaje mi otuchy. Nie wiem, czy poradziłabym sobie z tym natłokiem informacji oraz poddenerwowania gdyby przydzielono mi kogoś innego. Wsiadając do auta bez słowa mijamy budkę Edda, jedynego nieświadomego całej odkrywanej sprawy. On i reszta miasta żyją, jakby nigdy nic. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie. Wyruszając więc na ulice Blyth, kierujemy się w stronę wskazanego nam adresu przy dźwiękach Fly Away lubianego przeze mnie Lenny Kravitz.Tak, też bym chciała wzlecieć do nieba jak ważka i poznać odpowiedzi na wszystkie obecnie nurtujące mnie pytania.
CZYTASZ
FEARLESS
General FictionAnne i Andrew podjęli się odkrycia zagadki ciążącej nad ludzkością od wielu lat. Przypadkowe zaginięcia, tajemnice i coraz częstsze znaki. To wszystko odkrywa pod sobą prawdziwą twarz oceanu, której nie sposób jest zrozumieć - a jednak. Anglia musi...