VII. Porwane wspomnienia

26 7 0
                                    


W skrzynce mojego telefonu znajdują się dwie badziewne wiadomości informujące mnie o tym, że właśnie wygrałam najlepszej klasy mercedesa, wystarczy tylko wysłać wiadomość zwrotną za jedyne dziesięć czterdzieści a będzie mój. Kręcę głową z dezaprobatą i kasuję obie od razu. Trzecia jest od Andrew:
-Nie uwierzysz, ale jedna z moich ciotek uparcie zaprasza mnie na weekend do Londynu. Mimo wielu prób ewakuacji okazuje się jednak, że będę tam za dwa dni. Może wyskoczymy na herbatę. No wiesz, taką którą przyniesie nam kolejna szczerbata kelnerka. 
Czytając to wybucham śmiechem. Robi mi się miło kiedy wiem, że z mojej nielicznej paczki znajomych jest ktoś, kto jednym głupim tekstem rozjaśni cały mój dzień. Odpisuję mu z potwierdzeniem i odkładam telefon. 
W Londynie jest znacznie cieplej, ponieważ brak tu codziennej morskiej bryzy. Postanawiam więc ubrać luźną, czarną sukienkę do kostek. Zwężenie, które jest w pasie nadaje jej idealny krój, w którym moja sylwetka wygląda całkiem nieźle. Zakładam jeszcze rzymianki i schodzę na dół. 
-Moja cudotwórczyni! Ten ogród dawno tak nie lśnił. - zagaduje mnie od razu babcia.
Widzę w jej oczach głęboką wdzięczność, nawet za tak błahe sprawy. Myślę, że obecne pokolenie mogłoby pozazdrościć starszemu takiej dobroci serca. Przed wyjściem gawędzę jeszcze chwilę z dziadkami na temat moich dzisiejszych planów i obiecuję, że wieczorem przyrządzimy wspólnie grilla.
Całą drogę do kawiarni postanawiam przebyć na pieszo.
    Flower&Flower.
Powtarzam tę nazwę w głowie kilka razy, jednocześnie stwierdzając, że jest jedną z dziwniejszych, jakie znam. Piętnastominutową drogę pokonuję idąc praktycznie cały czas prosto. Przy szerokiej, często uczęszczanej ulicy jest teraz dwa razy więcej sklepów, niż kiedy byłam tu ostatnio. Czasami myślę, że w końcu zabraknie tu miejsca na zwykłe domostwa. Mimo wszystko kocham to otoczenie. Do celu prowadzi mnie rząd równo rozstawionych drzewek. 
Chwilę się rozglądam i dostrzegam wiszący szyld w kształcie kwiatka, który prowadzi mnie wewnątrz przytulnej kamieniczki. Wzbudza we mnie pozytywne wrażenie przeszklenie całej ściany frontowej. Tuż za progiem drzwi, do mych uszu dobiega spokojna, cicha muzyka Plain White T's rozpoznaję po chwili, że to Hey There Delilah.
    Jak tu pięknie. 
Dochodzę do wniosku, że dawno nie byłam w tak uroczym miejscu. Na każdym stoliku ustawiono kwiaty, idealnie dopasowane do szarych, lśniących obrusów.
Ściany wewnątrz są białe, lecz w niektórych miejscach pokryte pudrową tapetą w pionowe, jaśniejsze paski. Delikatne firanki powiewają na wietrze uchylonych okien. Wchodząc tu ma się wrażenie, jakby cały świat poza lokalem nie istniał. 
Każdy detal ma swoje przeznaczone miejsce i sprawia, że chce się tu pozostać na dłużej.
-Zapraszam do stolika. - mówi jedna z sympatycznych, młodych kelnerek. 
Gestem wskazuje mi miejsce przy podziwianych przed chwilą przeze mnie oknach.
    Idealnie.
Kiedy zaczynam przeglądać menu zauważam, że ceny nie są najniższe. Nie chodzę jednak zbyt często w takie miejsca, toteż postanawiam zaszaleć. Zamawiam spory kieliszek czerwonego wina, do tego główne danie w postaci rozmarynowej piersi z kurczaka ze smażoną polentą.
W kawiarni, chociaż raczej można ją nazwać restauracją, spędzam ponad godzinę.
Było pyszne, co niweluje trochę ból w moim sercu po drogim rachunku. Dawno nic nie piłam, to też wracam w niezwykle dobrym humorze.
Pod domem wita mnie zapach pieczonego jedzenia.
    Niech to!
Tak się najadłam, a czeka mnie kolejna porcja.
-No, Anne! Niedługo ostatni jogging stanie się przymusową codziennością. -mówię sama do siebie i z entuzjazmem idę spędzić wieczór z dziadkami. Nie omieszkam się potwierdzić ich wcześniejszej opinii na temat Flower&Flower.

Rankiem stwierdzam, że tyle dni wolnego to za wiele. Już nie mam co robić a codzienna dawka podekscytowania chyba nie jest jednak taka zła. Wczoraj tak się objadłam, że dziś ledwo się ruszam. Postanawiam poszperać trochę w internecie i pozwolić sobie na odrobinę lenistwa. Oddycham z ulgą, kiedy okazuje się, że sztorm był łagodny i nie pozostawił po sobie żadnych szkód. Nagle napotykam na dziwny artykuł.
"Rybak skonstruował nowy promień światła. Szokujące odkrycie z Blyth!..." 
Chyba wykrakałam ten brak ostatnio towarzyszącej mi ekscytacji.
Z tego co widzę kontrola łodzi okazała się dobrym pomysłem. Tylko jakim cudem stary George Witson stworzył promień nazwany "kontrolnym"? 
"Połączenie różnego rodzaju reflektorów zaskutkowało możliwością natychmiastowej zmiany cząsteczek padających z ów światła. Nie wiemy jeszcze jak do tego doprowadzono. Do badań tego rodzaju nowego promienia świetlnego wykorzystano najwyższej klasy okulary ochronne." 
Pięknie. Oby tylko nikomu to nie zaszkodziło. Zachodzę w głowę jak do tego doszło. W internecie nie wiadomo nic więcej a żadne artykuły nie pozwalają mi na dalsze rozwikłanie zagadki. Zamykam starego laptopa i wzdycham.  Przeraża mnie dźwięk przenikającego sygnału telefonu. Zapomniałam, że jest on taki okropny, ponieważ zazwyczaj pozostawiam go wyciszonym.
-Halo?
-Pod jakim adresem mogę cię zastać? - Już wiem, że to Andrew. Bez zerkania na wyświetlacz jego rozbawiony ton daje mi natychmiastową odpowiedź. Podaję mu adres domu dziadków i rzucam się w wir ogarnięcia swojej tragicznej dzisiejszej prezencji. Mam piętnaście minut by nie pogrążyć się przed współpracownikiem z laboratorium. W sumie nie wiem dlaczego godzę się na to spotkanie, ale chyba jakoś muszę zabić mój wolny czas. Postanawiam ubrać to samo, co wczoraj. 

Trudno nie zauważyć błysku w oku babci Judy i ciekawskiego wzroku dziadka Patrica, kiedy pod domem parkuje nowy Dodge Journey. 
Na widok Andrew popadają w zachwyt, oferując mu pozostałe jeszcze babeczki jogurtowe. 
Ja witam go zwykłym ,,cześć", chociaż muszę przyznać, że granatowe, przylegające jeansy w połączeniu z białą koszulą wyglądają świetnie. Krótkie przesłuchanie analizujące Andrew pod kątem przyszłego chłopaka przez dziadków, ucinam bolesnym stwierdzeniem o naszej wiecznej przyjaźni. 
-Jak się trzyma twoja ciotka, podróżniku? -pytam, kiedy już siedzimy w aucie.
-Zdumiewająco dobrze. Do Londynu dotarłem wczoraj, załapując się na fascynujące koleżeńskie spotkanie cioci. - Wyobrażam sobie jak siedzi pośród ciotek łapiących go za policzki niczym małego chłopca i wypytujących go o najmniejsze szczegóły z życia. Parskam na to śmiechem.
-Siedź cicho. Nie chciałabyś być na moim miejscu. 
Zauważam, że chwilę błądzimy bez celu więc postanawiam odważyć się zaproponować wczoraj odwiedzone miejsce. Szybko docieramy do celu a ja nabieram ochoty na spróbowanie kolejnej marki wina. 
Andrew nie komentuje tego miejsca, ale myślę że podoba mu się równie jak mi. Bierze sobie typowe mięsne danie i wodę. Ja zamawiam dwa kieliszki wina Roter Eiswein i lekką sałatkę. Możliwość degustacji alkoholu to jeden z plusów, kiedy nie jesteś kierowcą.
-Czytałaś dzisiejszy artykuł? - pyta zbijając mnie z tropu.
-Tak. Jestem tym lekko oszołomiona. Zdajesz sobie sprawę co to może znaczyć? - ściszam lekko ton, jakbym przekazywała tajną informację. 
-Domyślam się. Czeka nas masa roboty po powrocie. Czy pani pracoholik już wertowała strony w internecie w poszukiwaniu dalszych informacji? - pyta mnie a ja lekko się czerwienię udając, że nie. Chociaż prawda jest taka, że spędziłam prawię godzinę na owym zajęciu. 
-Daj spokój, świetnie się bawię. Nie mogę jednak tego powiedzieć o zaplanowanej mi powrotnej kawie z Milo.
-Milo? -Podnosi wzrok znad swojego dania na dźwięk tego imienia.
    Coś jest nie tak?
-Tak, ten ze stacji FM-UK. Muszę oddać mu pożyczone nagranie, przy czym wymusił na mnie wspólną kawę. - Zaczynając drugi kieliszek wina robię się strasznie wygadana.
-Lepiej na niego uważaj. Słyszałem o nim dziwne rzeczy. - Wzdrygam się na dźwięk słów Andrew. Postanawiam jednak zbagatelizować jego obawy.
-O daj spokój! Myślę, że nie ma nudniejszego faceta niż on. 
    Oby.
Kiedy wychodzimy jest już późne popołudnie a ja czuję się mocno skołowaciała próbami różnych smaków win. To spotkanie sprawiło, że czułam się wolna jak nigdy wcześniej. Przed drzwiami do domu okazuję nadmierny entuzjazm w pożegnaniu z moim dzisiejszym towarzyszem. 
To znaczy tak mi się wydaje, bo przyciskam się do jego ramienia w żwawym geście mówiąc "Do zobaczenia w pracy!". Konsternacja na twarzy Andrew chodzi mi po głowie przez resztę dnia. Postanawiam spędzić wieczór na czytaniu jednej ze starych książek babci. Natrafiam na cienkie dzieło, którego tytuł jest już całkowicie nieczytelny. Wyobrażam sobie przygody dziewczyny, która staje sama przeciwko całemu światu.  Wie, że jeśli nie postawi na szali swojego życia, to wkrótce stanie się ono fałszem.  Wciela się więc w bohaterkę ludzkości, próbując otworzyć oczy całemu społeczeństwu. Nie jest to łatwe, bo musi działać w pojedynkę.
Jak się okazuje zasnęłam na kanapie w salonie, bo wcześnie rano przebudzam się przykryta kocem.
Powoli dobiegają do mych uszu ciche szepty babci, rozmawiającej przez telefon:
-Może jednak porozmawiacie? W końcu przyjechała do domu, mogłabyś...
    A ja już wiem kto to.
    Zamykam więc oczy, usilnie chcąc kontynuować sen. Na szczęście nie muszę czekać na to zbyt długo.

FEARLESSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz