-Wspólnie z radą zadecydowaliśmy, że to ty powinnaś wyjechać na ogólno-regionalny zjazd znawców, Anne.
Kiedy profesor Philip oświadcza mi ten fakt, niemal spadam z krzesła. To dla mnie świetna okazja na poznanie nowych taktyk badawczych oraz udoskonalenie swoich możliwości. Nie wierzę, że z całego Laboratorium BRN to właśnie ja otrzymuję tę szansę.
-Naprawdę? To wspaniale! Z chęcią przyjmę tę propozycję. -odpowiadam pełna podekscytowania. Ledwo zaczęłam ten dzień, a już mogę go nazwać jednym z lepszych.
-Przy okazji... Wiem, że to cię zaskoczy, jednak każdy uczestnik z danego regionu jest postawiony w tej samej sytuacji. Wyjazd jest dzisiaj.
-Dzisiaj?
Nie mogę ukryć zdziwienia bo to naprawdę mało czasu na przygotowania. Przekonuję się jednak, że by stać się jeszcze lepszą, muszę być gotowa na każdą możliwą sytuację.
-O dziewiętnastej podjedzie bus. Czekaj tutaj, w laboratorium portowym. Jedzie was dziesiątka, więc nie zawiedź mnie, Anne. - profesor przesyła mi pełne dumy spojrzenie oraz przytula.
Obiecuję dać z siebie wszystko i prawie biegiem wyskakuję na najbliższy postój taksówek, kierując się w stronę domu. Dwie godziny w podróży i znajdę się po przeciwnej stronie Anglii.
Maryport, nadchodzę!
Jestem tak poruszona tym trzydniowym szkoleniem badawczym, że godziny do odjazdu mijają mi niezwykle wolno. To ironia losu, ponieważ gdy na coś czekasz, czas nie chce poruszać się na przód, za to gdy czegoś nie chcesz, płynie on najszybciej jak tylko potrafi.
Kolejny raz siłuję się z walizką, obiecując sobie ponownie rychły zakup nowej. Nie jest jednak tak źle jak ostatnio, bo jadę tylko na trzy dni. Muszę mieć wszystko pod kontrolą, dlatego dwukrotnie sprawdzam, czy mam wszystkie potrzebne rzeczy. Nie wiem, czy trzeba brać własne rekwizyty, dlatego pakuję tylko kilka szkiełek oraz pięć podręcznych, pomocniczych sprzętów do badań. Włosy związuję w kitkę, zakładam czarną bluzkę na długi rękaw, jasne jeansy oraz białe trampki. Nie wiem jakiego komfortu jazdy powinnam się spodziewać, dlatego w kwestii ubioru stawiam dziś na całkowitą wygodę. Mam jeszcze trochę czasu, więc tym razem dotrę na miejsce bez stresu o ewentualne spóźnienie. Mój niesamowicie dobry humor udziela się nawet w taksówce, którą o dziwo znowu prowadzi młoda kobieta. Po raz kolejny zastanawia mnie to tak samo jak wtedy, gdy jechałam wypożyczyć nagranie z audycji radiowej.
Wzdrygam się na tę wspomnienia, które na szczęście szybko się rozmywają.
Śmiejemy się chwilę po czym dziewczyna przybiera poważniejszy ton.
-Wiesz, kiedy będę tak stara jak ty, to znaczy w tym samym wieku.. to znaczy, wiesz.
-Aha. -odpowiadam lekko zażenowana.
Stara? Jesteś ode mnie młodsza o jakieś dwa lata.
-Chodzi mi o to, że chciałabym być bardziej szczęśliwa. - młoda, długowłosa dziewczyna zaczyna mi się zwierzać. Nie wiem co na to odpowiedzieć, więc tylko kiwam głową na co kontynuuje. - zawsze myślałam, że praca to coś najważniejszego. Coś, co mnie uratuje.
-A tak nie jest? - wyrywa mi się.
-Oczywiście, że nie. Za późno jednak zdałam sobie sprawę, że przez to umykają mi najważniejsze sprawy w moim życiu. Może jednak młodzi mają w swojej determinacji coś dziwnego, co wprowadza ich stale w błąd.
Kiedy kończy swoją wypowiedź nie dopowiadam nic więcej. Poddaję się chwilowym refleksjom, z których na szczęście wyciąga mnie znajomy widok portu.
Czy mi również umyka coś ważnego?Wciąż zniewala mnie widok pięknego, bogato wyposażonego busa, którym kierujemy się w stronę Maryport. Ta podróż mogłaby być jeszcze bardziej wspaniała gdyby nie fakt, że siedzę obok jednego z najbardziej uciążliwych osób pod słońcem. Większość zajęła miejsca siadając osobno. Tylko sześć foteli zajętych jest obok siebie, w tym jedno moje.
-Wow, ale naprawdę? Tak szybko awansowałaś? To świetnie! - odpowiada mi Jake i zachwyca się przy tym wszystkim, czym tylko się da. Rozmawiamy, albo raczej on zasypuje mnie milionem pytań od półgodziny, a ja już nie wiem co ze sobą począć. Jake jest sympatyczny, lecz przesadnie wygadany. Krótkie blond włosy ma niedbale poczochrane na każdą stronę, a zielone oczy wyglądają tak, jakby nie spał od dwóch dni. Włączyłam na siebie nawiew zimnego powietrza, ponieważ nienawidzę podróżować w ciepłe. Wolę marznąć, niż czuć duchotę. Zza okna nie widzę zbyt wiele, jest już ciemno a jedziemy raczej mniejszymi drogami, które nie są mocno oświetlone. Czasami rzuca mi się w oczy jakieś połyskujące w świetle księżyca jezioro, które zaraz po tym znika w otoczeniu drzew. Jake chyba zasnął, bo w pojeździe w końcu jest cisza. Mi również przymyka się oko, bo budzę się już na miejscu, gdy przewodnik wyjazdu mówi:
-Moi drodzy! Dotarliśmy na miejsce. Hop hop, budzimy się!
To tylko dwie godziny drogi, jednak przespał je prawie każdy. Szturcham mojego towarzysza lekko w ramię, bo przez sen zaczął się o mnie opierać.
-Jesteśmy na miejscu. - odpowiadam z uśmiechem i szybko wychodzę na zewnątrz ze swoją walizką.
Zatrzymaliśmy się pod jednym z czterogwiazdkowych hoteli. Ulice wraz z domami bardzo przypominają mi Blyth, są jednak zdecydowanie bardziej zadbane.
Organizatorzy przydzielili każdemu osobny pokój. Hol budynku wykonany jest głównie z marmuru, pokoje natomiast zwieńcza ciepły kolor drewna w połączeniu z beżowymi ścianami.
Jest tu elegancko, ale przytulnie. Na małym stoliku leży koperta, otwieram ją ostrożnie i czytam treść zapisaną pochyłym pismem:
-Kochani, bardzo dziękujemy wam za przybycie. Mamy nadzieję, że pobyt na szkoleniu badawczym będzie dla was owocny w doświadczenia. Pierwsze spotkane odbywa się jutro o godzinie jedenastej w biurowej sali hotelu.
Zarząd."
-Przynajmniej się wyśpię. - to pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy. Rozpakowuję ostrożnie swoje rzeczy i dochodzę do wniosku, że brakuję mi trochę pozytywnej energii, jaką przekazywał mi zawsze Andrew. Od ponad tygodnia nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Słyszałam jednak od profesora, że stara się pracować równie intensywnie jak ja.
Przecież nie oczekiwałam nic innego, prawda?
Zamykam pokój na klucz i schodzę na późną kolację. Burczy mi w brzuchu a na stołówce nie jestem jedyna, ponieważ zebrały się tam jeszcze cztery osoby z wyjazdu. Jake od razu zauważa moją obecność.
-Cześć! Jadłaś sałatkę? Pyszna, polecam. -rekomenduje mi, pokazując gestem wyposażony w stos jedzenia, szwedzki stół. Faktycznie wygląda smakowicie, więc nakładam sobie jej na talerz, standardowo odrzucając oliwki na bok. Kiedy obserwuję jak Jake zajada się kolacją, ochoczo rozmawiając z resztą pracowników, dostrzegam w nim coś z małego dziecka. Uśmiecham się pod nosem na tę myśl. Po posiłku siedzimy i rozmawiamy wszyscy przez chwilę. Dwie dopiero co poznane mi kobiety są typowymi zdystansowanymi do świata, maniaczkami wiedzy. Doris i Melanie zdają się być przyjaciółkami, mimo plakietek z oddzielnych regionów. Kiedy zwracam uwagę na wysokiego szatyna, spogląda akurat na mnie. Widzę, że Jake nie daje za wygraną i zagaduje go w najlepsze, więc posyłam w jego stronę pełne współczucia spojrzenie.
-Dave. - Odrywa się od pogawędki i podaje mi rękę.
-Anne, miło mi.- odpowiadam jednocześnie myśląc, czy będzie on jedyną osobą z wyjazdu, z którą da się normalnie porozmawiać. Na plakietce widzę, że jest z Sunderland, tak więc może mieć ogólne pojęcie na temat wydarzeń z Blyth.
Kiedy wybija północ kieruję się do swojego pokoju. Przed położeniem się do łóżka nastawiam budzik na dziewiątą.
Przez dwie godziny kotłuję się i próbuję zasnąć, w momencie w którym mi się to udaje, zaczynam śnić o dziwnych rzeczach. Wydaje mi się, że jestem na ogromnym zbiorniku wodnym a z tafli wody odbijają się fioletowe przebłyski. Na łodzi na której się znajduję buja niemiłosiernie a za rękę trzyma mnie Andrew. Nie mam pojęcia co się dzieje, kiedy ogromne reflektory wielkości samochodu oślepiają mnie, padając wprost na nasze sylwetki.
Budzę się ze snu i serce bije mi jak szalone. Żałuję, że nie mam z kim porozmawiać, albo do kogo napisać. Odwracam się na drugą stronę i śpię spokojnie do samego rana.Beep,beep,beep.
Wyłączam budzik i jestem zaskoczona faktem, że tak dobrze się wyspałam. Może to zasługa faktu, że przynajmniej raz promienie słoneczne nie świecą mi wprost w oczy. Ogarniam się zanim ruszę na dół.
Na śniadaniu wzrokiem obiegam całą resztę, której wczoraj nie poznałam. Jest tu jeszcze jedna kobieta i kolejnych czterech mężczyzn. Nie przedstawiają się jednak nikomu, zbyt zainteresowani własnymi sprawami.
-Ludzie sukcesu to czasami ciężkie przypadki, prawda? - zaskakuje mnie głos Dave, który siada tuż obok.
-Sukcesu?
-Nie wiesz? Zobacz, to Vivien. -mówi, wskazując ruchem głowy na siwą sześćdziesięcioletnią profesor. -Jest jedną z najlepszych w Anglii. Zbadała wiele spraw a zawieranie nowych znajomości nie bardzo ją interesuje.
Obiegam wzrokiem całą jej postać i zastanawiam się co w takim razie robi na szkoleniu.
-Czemu jest na tym wyjeździe? - odzywam się trochę za głośno, na szczęście nikt poza Dave tego nie słyszał.
-Chodzą plotki, że wybiera się na takie szkolenia po to, by odkryć jakieś "talenty badawcze". Nie chciałbym jednak z nią współpracować, bo zbyt wiele osiągnięć przypisuje tylko dla siebie. - oznajmia z powagą.
Może faktycznie ma rację, bo Vivien nie patrzy na nikogo, zdając się unikać przyjacielskich gestów. Cieszę się, że w Blyth trafił mi się ktoś taki jak profesor Philip, a nie jak ona.
W sali biurowej jest wiele miejsca, a zajęte tylko dziesięć spośród około stu miejsc zdaje się lekko przytłaczać. Ogromny szklany żyrandol zwraca uwagę kilku osób.
-Witajcie! Oto dziś rozpoczynamy trzydniowe szkolenie. Vivien, dziękuję że zaszczyciłaś nas swoją obecnością. - kiedy stojący na podwyższeniu przewodnik wymawia to, wszyscy zaczynają klaskać, a siwa kobieta jedynie lekko się kłania, dając mężczyźnie zezwolenie na dalszą mowę.- Na początek dobraliśmy was w pary ze względu na miejsca, z których przyjechaliście. Miasta najbliżej siebie, będą pracować wspólnie.
Modlę się w duchu, żeby nie był to Jake ponieważ nie zniosłabym takiego natłoku słów przez kolejne trzy dni. Na sali rozlegają się ciche szepty, które przerywa wskazanie by odszukać na teczkach swoje imię wraz z przypisanym towarzyszem.
Wstaję z krzesła i razem z całą resztą podchodzimy do stołu, na którym porozkładane są podpisane teczki. Nie zadziwia mnie fakt, że na jednej podpisana jest Doris i Melanie. Zaczynam się stresować, bo większość ludzi ma już pary. Kiedy spoglądam na Jake idącego z podekscytowaniem do Vivien wiem, że przynajmniej najgorsze mam za sobą. Nie wyobrażam sobie tej dwójki razem, ale na szczęście to nie mój problem. Na stole pozostały ostatnie dwie teczki i wtedy znajduję swoją.
Anne i Dave.
-Nie jest źle. - mówię trochę za głośno, po czym słyszę odpowiedź zza swoich pleców.
-Tak myślisz?
Odwracam się i widzę zadowoloną twarz Dave. No pięknie Anne, przestań strzelać gafy.
-Wybacz, nie to miałam na myśli. - przybieram przepraszający ton, na który Dave reaguje śmiechem. Przez chwilę mam wrażenie, że jest jak Andrew.
Spostrzeżenie to przywodzi mi w sercu dziwne ukucie bólu.
Białe, związywane teczki są dosyć grube, więc przestudiowanie całości materiału z pewnością trochę zajmie. Czuję nagły przypływ gorąca gdy zauważam, że Viven obserwuje mnie z poważnym wyrazem zastanowienia. Nie odwraca głowy nawet wtedy, gdy mój wzrok napotyka jej. Ma ona w sobie coś, czym budzi we mnie przerażenie, tym bardziej cieszę się, że to nie mi została przypisana. Mam jednak wrażenie, że czegoś ode mnie chce i wcale nie zamierza odpuścić.
-Bardzo się cieszę, że każdy odszukał swoją parę. Macie teraz dwie godziny, by przestudiować wszystkie informacje. Twierdzimy, że najlepiej uczyć się na własnych błędach, dlatego pierwsza strona to informacja odnośnie dzisiejszego dnia. Sami ją przeanalizujcie. Powodzenia. - kiwa głową przewodnik i sugeruje nam, że możemy brać się już do pracy.
Wychodząc z sali wspólnie z Dave snujemy przypuszczenia na temat przydzielonych nam zadań, a ja raz jeszcze czuję na sobie chwilowe spojrzenie Vivien.
CZYTASZ
FEARLESS
General FictionAnne i Andrew podjęli się odkrycia zagadki ciążącej nad ludzkością od wielu lat. Przypadkowe zaginięcia, tajemnice i coraz częstsze znaki. To wszystko odkrywa pod sobą prawdziwą twarz oceanu, której nie sposób jest zrozumieć - a jednak. Anglia musi...