IX. Nie rób tego, Anne

26 7 0
                                    


Jak mówiłam tak czynię. Może nie do końca w takich okolicznościach jak planowałam, lecz nazwanie mnie "pokrzywionym jednorożcem" kiedy doskwiera mi powypadkowy ból głowy, to zły pomysł.
-Dureń! -odzywam się do Andrew, po czym wymierzam mu cios. Na widok tej sceny profesor Philip kręci głową z westchnieniem.
-Moi drodzy, mam nadzieję, że wypoczęliście. Jak z pewnością zdążyliście zauważyć sprawa nabiera rozmachu.
-Rozmachu? To robi się całkowicie pokręcone. -odpiera lekko zirytowany Andrew.
-Otóż to. Nie możemy opędzić się od mediów. Dziennikarze prześcigają się w swoich domysłach, wzbudzając niepokój w mieszkańcach.
Popadam w lekkie zamyślenie, kiedy okazuje się, że poza odkryciem nowego rodzaju promienia świetlnego, nie wiemy nic. Chciałabym móc zrobić coś więcej, wiem jednak, że należy z tą sprawą działać spokojnie. Powoli zbliża się koniec lata, a dni nie są już tak ciepłe. 
    Czas.
    To stanowczo utrudnia nam sprawę. 
-Chciałbym, żebyście kłamali. -słowa profesora nagle mnie zaskakują.
    Słucham?
-Jeżeli jakikolwiek dziennikarz zacznie was wypytywać, grajcie na zwłokę. Nie możemy dopuścić do wycieku ani jednej informacji więcej. Poważnie. - profesor kończy zdanie zerkając na nas pytająco.
Kiedy słyszę ten rzadko spotykany u niego ton, wzdrygam się. Na tę informację potakujemy tylko głowami. Jak się okazuje na dzisiaj to tyle z pracy.
-W najbliższych dniach chcę, byście odwiedzili latarnię St. Mary's w Whistle Bay. Zbierzecie dla mnie kilka wykresów z ostatnich dwóch miesięcy, oraz zrelacjonujecie mi ogólną z tego miejsca widoczność. Czekajcie na mój telefon. - Instruuje nas Philip.
Żegnając się w końcu możemy zobaczyć jego uśmiech. Mam wrażenie, jakby połowa ciężaru została zdjęta z moich barków. Strasznie nie lubię pracować w nerwowej atmosferze. Wiem, że nikt nie lubi. Jednak kiedy ostatnio jeden z pracowników pozwolił sobie na zbyt wiele swobody, teraz na głowie mamy reporterów. Proszę  Andrew, żeby podrzucił mnie do dawnej stacji FM-UK. Od rana w plecaku wożę pożyczoną kasetę z nagranej audycji radiowej, czas ją w końcu oddać.
-Może jednak pójdę z tobą?
-Daj spokój, po co? Przecież już tam byłam. Serio, jedź do domu. -uspokajam Andrew. Nie wiem z czego biorą się jego obawy. Mam tylko wrażenie, że coś ważnego umyka mojej uwadze. Przekomarzamy się chwilę, po czym rozstajemy się przy starej, skrzypiącej furtce prowadzącej do budynku stacji. Postanawiam zaczekać chwilę, aż czarny samochód zniknie z pola mojego widzenia. Jak ostatnim razem wciskam guzik z numerem sześć, czekając na odzew w domofonie.
-FM-UK. W czym mogę pomóc? -słyszę, że to ta sama zniesmaczona życiem kobieta, co za pierwszą moją wizytą.
-Anne Ophelia. Mam sprawę do Mil...Do pana Milo Petersona.
Charakterystyczny odgłos informuje mnie, że mogę już otworzyć drzwi. Potrzeba chwili, by wzrok przyzwyczaił się do tego staromodnego, ciemnego miejsca. Nie czekam na informację od kobiety z okienka i idę schodami na górę. Mam dosyć dobrą pamięć do miejsc, od razu więc znajduję się pod właściwymi drzwiami na pierwszym piętrze.
-Zapraszam!-rozlega się w pokoju głos Milo, kiedy ledwie zdążam przyłożyć dłoń do drzwi. Nie mam już żadnego interesu w dłuższych rozmowach w tym pokoju, więc czekam tylko aż udamy się do "sejfu" z nagraniami, by odłożyć tam kasetę.
-Dawno cię nie widziałem. Piękna jak zawsze. -ponieważ nie mówię nic więcej, niż podziękowania za ten komplement, Milo mówi dalej -Nagranie się przydało?
-Szczerze mówiąc nie bardzo. To znaczy, dziękuję, że umożliwiliście mi dostęp do archiwum, ale wszystkie informacje były mi już wcześniej znane.
-Bardzo mądra kobieta. -uśmiecha się, a ja zaczynam czuć się dziwnie.
Coś w mojej głowie mówi mi, że lepiej szybko opuścić ten pokój. Ostatnim razem, nie czułam się tak przytłoczona tą sytuacją. A może to tylko pozory? Zerkam na drzwi, ale nawet nie pamiętam kiedy zostały zamknięte. 
-Myślę, że już pójdę. -Posyłam Milo niepewny uśmiech odwracając się do drzwi. Już kładę rękę na klamce, kiedy słyszę za sobą:
-Nie rób tego, Anne.
    Co?
-To znaczy, na twoim miejscu bym tego nie robił. Może zostaniesz? -zaczynam czuć się przerażona. Czy to jakiś wariat? Kiedy się odwracam stykamy się prawie twarzą w twarz. Wcześniej wydał mi się zadbanym, pełnym humoru facetem. Teraz zdaje się być ohydny. Nie mogę mieć takiego pecha. Co z moją intuicją? 
-Naprawdę powinnam już pójść. W razie potrzeby profesor z pewnością zatelefonuje. -oznajmiam licząc, że to go trochę speszy. Mylę się jednak, bo jedną ręką zapiera drzwi, drugą delikatnie dotyka mojego czoła.
-Profesor jest naiwny, wysyłając tutaj takie przestraszone wróbelki. -jego głos zamienia się w nieprzyjemny śmiech, przez który mówi dalej.- Myślisz, że dlaczego nie chce tu pracować nikt, poza starą, zrzędliwą babą z recepcji? Kiedyś byłem na czele. 
-Na czele czego?- odzywam się, starając przyjmować ostry ton.
-Blyth, rzecz jasna. W laboratorium to ja rządziłem, a Philip mnie z tego miejsca wykurzył. Teraz muszę siedzieć w tej małej norze i zgrywać jakiegoś cholernego pomocnika!
    Czy on mówi o profesorze?
-Łapy przy sobie! Nie myśl, że nikt się nie dowie o tym, co wyprawiasz. -zapewniam go, co jednak nie wzbudza w moim obecnym rywalu, żadnego wrażenia. 
-Sądzę, że nie będzie miał okazji się o tym dowiedzieć. Twoja ostatnia wizyta pomogła mi w zapewnieniu się o kilku odkrywanych przez was sprawach. Wiedziałem, że dzięki temu mam rację. Oby media przysporzyły wam trochę problemów. -kiedy kończy zdanie popycham go.
Nie należę do słabych kobiet, więc zatacza się nieco. W momencie gdy otwieram drzwi, by jak najszybciej opuścić to miejsce, zatrzaskuje mi je przed nosem.
-Nie tak prędko, kochaniutka. Najpierw musisz zapłacić za swój wścibski nosek. Albo raczej, za to w co się wplątujesz. Nie pozwolę, by ktokolwiek miał coś za darmo!- Wykrzykując te słowa, przeszywa całą moją głowę. W pewnym momencie zamiera, spogląda na mnie krzywo a potem ciągnie mnie za rękaw bluzy tak mocno, że prawie upadam i odsuwam się od drzwi. W tej samej chwili zauważam, że otwierają się one z impetem. Z korytarza wbiega Andrew, od którego Milo dostaje prosto w szczękę. Słyszę, jak kipiący ze złości Milo syczy:
-Ty szczurze! Też współpracujesz z nimi? -kieruje swoją wypowiedź wyraźnie w stronę Andrew.
-Jesteś wariatem! Pieprzonym wariatem! Zadbam o to, byś wyleciał z tego miasta równie prędko, jak z samego laboratorium za sprawą Philipa. Tak nisko upadłeś, by podnosić rękę na kobietę? - Obserwuję tę sytuację z szumem w uszach. Nigdy nie wiedziałam, że ostoja spokoju czyli Andrew, potrafi być tak wzburzony. Chyba go wołam, bo kiedy dociska Milo do ziemi mocniej niż wcześniej, do pokoju wtarga pięciu umundurowanych mężczyzn ze służb specjalnych. Słyszę jeszcze tylko:
-Nie ruszaj się! Zostajesz aresztowany za nielegalne badania oraz fałszywe dokumenty! Charles Jerey, masz prawo zachować milczenie! - agresywny ton jednego z mężczyzn ostudza zapał Charlesa, znanego mi jako Milo. Kiedy sprowadzają go po schodach słyszę jeszcze jak woła:,, To ja miałem odkryć tajemnicę pierwszy!"
Nie zauważyłam nawet, kiedy uklękłam na podłogę. Serce wali mi jak szalone. Andrew wiedział. Wiedział, że grozi mi niebezpieczeństwo i mimo uporu dopuścił do tego spotkania tylko po to, by złapać go na gorącym uczynku. Czy wcześniej wiedzieli, że Milo to Charles? Chyba nie. W głowie kłębi mi się tysiąc myśli.
-Nic ci nie jest? Cały czas mieliśmy rękę na pulsie. W tym pokoju został założony podsłuch, dzięki któremu czekaliśmy do momentu, aż tylko do wszystkiego się przyzna. - tłumaczy mi zaistniałą właśnie sytuację. Jestem jednak w zbyt wielkim szoku by zauważyć, że chwilę już klęczy obok mnie i przytula do siebie. 
-Skąd wiedziałeś, że jest niebezpieczny? -Dukam jak dziecko.
-Kiedy powiedziałaś jego imię i to, że namawiał cię uparcie na spotkanie to już wiedziałem. Mieliśmy pewne podejrzenia, jednak zakamuflował się naprawdę dobrze. Kiedy profesor wysłał cię tu ostatnio, jeszcze nie mieliśmy pojęcia.
-Co spotkanie ma do tego?-Drążę wciąż, a pod powiekami zaczynają mi się zbierać łzy.
Powoli do mnie dociera, że moje własne przeczucia zaczęły mnie zawodzić. A gdyby nie ostatnie odwiedziny Andrew w Londynie, teraz mogłabym naprawdę cierpieć. Waha się chwilę z odpowiedzią po czym mówi:
-Kiedyś w laboratorium próbował podobnej sztuczki, na jednej z naszych najlepszych badaczek. Uciekła jednak w porę i przekazała wszystkie informacje profesorowi. Na długo po tym wyjechała. Znasz ją jednak.
    Znam ją?
-Denny Risk. Pracuje teraz w naszym laboratorium badawczym. Wróciła, bo zna się na badaniach próbek lepiej, niż każdy inny. - kończąc swoją wypowiedź pomaga mi wstać. Wychodzimy na zewnątrz a ja dopiero wtedy mogę odetchnąć. Drewniane pomieszczenie przytłoczyło mnie tak bardzo, że nie jestem już w stanie logicznie myśleć.
-To wariat. -Jest to jedyne, co wyrywa mi się z gardła. W drodze do auta trzęsę się z zimna. A może ze zdenerwowania. Nie wiem. Siedząc w samochodzie Andrew, czuję jego zatroskany wzrok na sobie.
-Odwiozę Cię do domu i zaopiekuję się tobą. Nie powinnaś zostawać dziś sama. Sporo przeszłaś. 
-Nic mi nie będzie. Po prostu odwieź mnie i wracaj do domu. - Kłamię, a brak pewności w wydźwięku moich własnych słów jeszcze bardziej to potwierdza. Andrew ignoruję tę uwagę i jedzie prosto do mnie.
    Czy jestem słaba? Słyszę jak w połowie drogi do moich uszu dociera Zara Larsson w utworze Uncover, lecąc z samochodowego radia. Zaczynam się zastanawiać czy tekst odnosi się do mnie. Mogę sama zapewnić sobie azyl, prawda? Mogę?
Wiem, że upieranie się pod drzwiami nic mi nie da. Jednak muszę dopełnić swój obowiązek w nieokazywaniu zbytniej słabości. Na nic mi to, bo kiedy wkraczam za próg domu i czuję w nim obecność kogoś, kto mnie chroni, pękam. Nic nie jest w stanie poprawić mojego dzisiejszego nastroju. Sama się sobie dziwię, ale jestem wdzięczna Andrew za to, że został. Na łóżku zwijam się w kłębek, przykrywając się pod samą szyję. Jestem chyba w półśnie, bo słyszę dźwięk stawianego kubka przy stoliku obok łóżka. Mam ochotę się z niego napić, jestem jednak już tak zmęczona, że widzę to tylko oczyma wyobraźni. Chwilę później łóżko ugina się na brzegu. Ktoś głaszcze mnie po głowie i szepcze coś w rodzaju:"Spokojnie", a potem wstaje udając się w głąb pokoju. Zasypiam.
Koło czwartej trzydzieści budzi mnie szybkie bicie serca. Siadam na łóżku i rozglądam się nerwowo po pokoju.  Do moich oczu dociera niewyraźna sylwetka, śpiąca na fotelu. Wzdycham, czując się jak kompletna sierota. Na stoliku faktycznie stoi kubek. Mój ulubiony kubek. Zimna już herbata koi jednak moje pragnienie, po czym kładę się i od razu zasypiam dalej. 

Wspólne śniadanie sprawia, że czuję dziwne ukucie w sercu. Nie poświęcam jednak temu szczególnej uwagi. Cieszę się, że Andrew nie nawiązuje już do wydarzeń wczorajszego dnia. Za to go cenię, bo ani razu nie pociągnął mnie w dół. Zamiast tego śmieje się z mojej fryzury, nazywając ją gniazdem na głowie.
-Czep się!-odpowiadam mu ze śmiechem. 
Dzisiaj w końcu mogę pozbyć się plastra z czoła. Ostrożnie więc odlepiam go przed lustrem w łazience. Rana zagoiła się już praktycznie całkowicie. Na szczęście nie pozostawiła po sobie śladu. Martwiłam się o to, bo byłaby to jedyna skaza na mojej cerze, której nigdy wcześniej nie pokrywały nawet żadne oznaki dojrzewania. Postanawiam spiąć włosy w kitkę i ubrać się cieplej niż zazwyczaj. Dzisiejsza deszczowa pogoda jest kompletnie do kitu. 
-Naturalnie możesz już wrócić do domu.- wołam do Andrew z łazienki. Słyszę, że włączył telewizor a moją uwagę ucina tylko krótkim, dziecinnym:"Nie".
Kiedy wchodzę do salonu pokazuje mi język, puszczając w telewizji bajkę o jakimś jednorożcu. Śmieje się, że to jestem ja i w końcu cały dzisiejszy dzień spędzamy na oglądaniu wielu podobnych, głupawych kreskówek.
Późnym popołudniem Andrew zbiera się do domu.
-Trzymaj się. -mówi mi w drzwiach a ja dziękuję mu za wszystko.
Kiedy słyszę, jak schodzi po schodach ogarnia mnie dziwne poczucie samotności, a w głowie raz po raz pogrywa mi Uncover, uncover.


FEARLESSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz