XXIV. Biało mi

10 4 2
                                    


Nim zdążę zauważyć są już prawie święta. Przez ostatnie dni... a nawet tygodnie ciągle padał śnieg, więc Blyth jest przykryte białym puchem w każdym jego miejscu. Badania postępują,  ale teraz najpewniej dowiemy się więcej dopiero na wiosnę. Cały czas myślę o tym, co się wtedy stanie. Wiem, że planujemy wypłynąć na morze ze wszystkimi elementami, które przyczyniły się do tragedii rybaków. Zastanawiam się, czy moje dni są policzone? Czego się dowiemy? Teraz tak naprawdę trwają w większości przygotowania i ostatnie poprawki. Ostatnio miałam sporo wolnego, więc dziwię się gdy profesor Philip wysyła mnie i Andrew na wolne aż tydzień przed dwudziestym czwartym grudnia. Podarowaliśmy mu zestaw do win, bo wiem skrycie że jest to jego pasją. Ja w tym roku dostałam elektroniczny zegarek, który niby pomoże nam w komunikacji. Klikam na ekran, który się zmienia i po raz drugi dochodzę do wniosku, że nie potrzebuje takiej technologii. Wolę mój zwykły, srebrny zegarek ale i tak jestem wdzięczna za ten prezent.
-Co tak latasz? Spokojnie! - Andrew wykrzykuje za mną gdy biegam na prawo i lewo po całym domu, próbując nie zapomnieć własnej głowy. Zawsze panikuję przed podróżą a teraz to już w ogóle. Pierwszy raz jadę autem do Barnsbury.
-Masz prezenty?
   Cholera, pytam po raz setny ale lepiej nie musieć zawracać w połowie drogi.
-Anne...
-A ubrania? Jedzenie? Zmieścimy się!?
Andrew podchodzi do mnie i przytula do siebie, by uspokoić moją chęć kontrolowania wszystkiego, a potem daje mi pstryczka w nos.
-Chyba trochę za bardzo panikuję.
-Trochę to za mało powiedziane. - zaczyna się śmiać, gdy mówi. - kiedy pięć minut temu potknęłaś się o listwę w drzwiach przez co zapomniałaś co miałaś zrobić i  dwa razy wracałaś w to samo miejsce, myślałem że totalnie zbzikowałaś.
-Hej! Nie mów zbzikowanej kobiecie, że jest zbzikowana bo możesz tego pożałować! - grożę mu ostentacyjnie palcem, ale nie mogę powstrzymać przy tym śmiechu.
W końcu możemy wyjechać. Śnieg delikatnie chrupie pod kołami auta, ale na szczęście dziś nie pada. Zamiast tego słońce pięknie oświetla całą okolicę i przez moment żałuję, że nie mogę tu zostać. Tu, to znaczy u Andrew.
-Sama nie wiem jak to się stało, że mieszkam u ciebie na stałe. - kiwam głową i wypowiadam tę myśl na głos.
-To chyba dobrze? I tak nie spędzałaś zbyt wiele czasu w swojej kawalerce.
-Chyba tak. - rumienię się, gdy myślę o tym, że przez ostatni długi czas byłam stale blisko Andrew. Zdumiewająco dobrze odnajduję się w roli... partnerki.
Zerkam na nawigację, którą włączyliśmy na wszelki wypadek. Pięć godzin trzydzieści minut.
To o godzinę dłużej, niż pociągiem i mam nadzieję, że wszystko minie jak należy.
Jadąc autostradą czuję się znużona, ale zaciekle walczę z powiekami, by nie usnąć. Co dwie pary oczu to nie jedna, wolę być czujna. Nie trwa to chyba długo, bo kiedy mrugnę na małym ekranie widnieją już tylko dwie godziny drogi.
    Świetnie, Anne.
Podciągam się do góry na fotelu i udaję, że wcale nie spałam.
-Tak nuciłaś to Last Christmas, że aż zasnęłaś. Musiały być zdumiewająco interesujące.
Śmiech Andrew rozbraja mnie bardziej, niż fakt że i tak zawsze zauważy prawdę.
Zjechaliśmy już z autostrady i jedziemy drogą mniejszego ruchu, więc wyciągam mojego Iphonea i piszę do babci, że niedługo będziemy. W tej samej chwili, gdy słyszę głośny huk, wypada mi on z rąk a moje włosy zarzucają mi się na twarz i czuję się jak na karuzeli.
Siedzę jak wryta i nie mogę nic powiedzieć. Stoimy na poboczu, po drugiej stronie jezdni obróceni bokiem.
-O Boże! Co to było?!
-To chyba był... jeleń. - mówi to, wyrównując auto i wracając ostrożnie na pobocze odpowiedniego kierunku jazdy. Włącza awaryjne i zanim wysiądzie, patrzy na mnie. -Nic ci nie jest? Przepraszam,  musiałem odbić bo mogłoby to się skończyć inaczej.
Kręcę przecząco głową i nic nie mówię. Andrew wysiada i ogląda auto z każdej strony. Chyba z miejsca pasażera jest coś nie tak, bo nerwowo gładzi ręką włosy.
W końcu oprzytomniałam, więc również sprawdzam, jak to wygląda. Całe szczęście, że nikogo nie było na drodze na przeciw nas.
-O kuźwa. - wyrywa mi się, gdy patrzę na samochód.
-Siła uderzenia była tak mocna, że wgniótł się cały lewy bok.
Zerkam na Andrew by sprawdzić jego emocje, nie jest zły, tylko zaniepokojony a auto z tej strony wygląda naprawdę źle. Po jeleniu nie ma żadnego śladu, więc najwidoczniej nic mu się nie stało i szybko opuścił owe miejsce.
-Najważniejsze, że nic poważnego się nie stało. Zostało nam niewiele drogi, zajmę się tym na miejscu. - gdy to mówi wyciągam rękę i łapię go za dłoń, przysuwając się by dać mu buziaka w policzek.
Sama się przeraziłam, ale nie chcę by czuł się winny za tę sytuację. Ja na jego miejscu nie wiem jakbym zareagowała.
Mimo dzisiejszego wydarzenia cieszę się, że Andrew nie jest ponury. Po ponad godzinie docieramy na miejsce i dopiero w blasku pełnego słońca, gdzie nie ograniczają go drzewa widać, że naprawa szkody nie będzie tania. Znając mnie w tej sytuacji popadłabym w traumę. Tak długo o tym myślę, że nawet nie zauważam jak stoję z walizką w błocie, które się tu zebrało przez lekko rozmiękły śnieg.
Babcia Judy uroczo przystroiła dom. Myślę, że nawet bardziej niż ostatnio i wyszło jej to naprawdę dobrze. Wszędzie wiszą małe renifery i sztuczne, zielone ozdoby.  Nie mogę się nie roześmiać jak widzę jej oczy, wielkie jak monety gdy widzi Andrew. Przez telefon, gdy jej o tym mówiłam była naprawdę zachwycona jego pobytem tutaj.  Jedną noc obiecałam, że spędzimy też u jego rodziny , bo nalegał byśmy mieszkali razem, nie tylko spotkali się w święta.
Czuję uścisk w gardle, kiedy przyglądam się twarzom dziadków. Coś jest w nich innego, coś smutniejszego, niż powinno być.
-Kochani! W końcu jesteście! Co się stało z autem, Andrew? -babcia wygląda mu zza ramienia, patrząc wprost na okno, przed którym zaparkowaliśmy.
-Chyba jakiś zwierzak chciał się z nami przywitać. - uśmiecha się, by załagodzić przerażoną twarz babci.
Po głowie cały czas chodzi mi sytuacja z moją matką i to, że muszę spytać dziadków o ich długi. Nie będzie to łatwe, ale wiem, że musimy porozmawiać.
-Zostawcie rzeczy na górze, a ja zrobię wam herbatę. Dziadek nie czuje się dziś najlepiej.
Od razu podchodzę do dziadka, ignorując stos bagaży czekających na wniesienie na górę.
-Dziadku, co się dzieje? - mówiąc to, czuję na sobie opiekuńczy wzrok Andrew.
-Mam problemy z ciśnieniem od pewnego czasu, czasami kręci mi się w głowie, ale to nic. Nie martw się, Anne. - głaszcze mnie po głowie, a ja czuję się jak pięcioletnia dziewczynka, która zaraz się rozbeczy.
-Bierzesz leki? Może coś ci przynieść, kupić?
Dziadek podnosi rękę do góry, gestem każąc mi się uspokoić.
-Anne, na starość wychodzą różne przypadłości, którym trzeba dać radę. Wy też musicie odpocząć po podróży.
Ma rację. Mam nadzieję, że nic mu nie będzie. Załamałabym się, gdyby... Niech to! O czym ja myślę? Wszystko będzie dobrze. Musi być.
Pomagam Andrew wnieść torby na górę, chociaż ja niosę dwie a on wygląda jak tragarz, ale dajemy radę. Wyszło ich o wiele za dużo. Wciąż się  dziwię, że spędzimy te święta wspólnie. Mój lekko dziecinny pokój wprowadza go w zastanowienie, które zaraz przemienia się w śmiech.
-Ja piernicze, haha ulotka z filmem z gwiazdą Disneya na tablicy korkowej? Nieźle, mała Anne fanka. Powinienem podarować ci jakiś plakat z gazety dla nastolatek.
-Andrew! - dostaje ode mnie zwyczajowego kuksańca a ja zrywam różową kartkę i wrzucam do śmieci. Nic tu nie zmieniałam, bo tak czułam się lepiej.
Moje podwójne łóżko nie jest ogromne, ale wystarczające byśmy się pomieścili. Uchylam okno, by do środka wpadło trochę chłodnego powietrza.
-Muszę w końcu ubrać choinkę. Dziadkowie zawsze czekali na mnie, bym to zrobiła.
-W porządku, pomogę.
Nie rozmawiamy więcej, po prostu schodzimy na dół, bo herbata jest już gotowa i siadając na kanapie zaczynamy rozmawiać o wszystkim i o niczym, prawie tak jakby Andrew był częścią tej rodziny od zawsze.

W nocy wiercę się i obracam, nie mogąc zasnąć. Nie dlatego, że mam za mało miejsca, ale dlatego, że coś mnie nurtuje. Biję się z myślami i w końcu postanawiam obudzić Andrew, lekko szarpiąc go za ramię.
-Mhmm...? - pyta na wpół śpiąc.
-Muszę z tobą porozmawiać.
Przeciera oczy i opiera się na jednym ramieniu.
-O co chodzi?
-Martwię się o dziadków i tę całą sytuację. Mam wrażenie, że dziadek podupadł na zdrowiu przez problemy z finansami ich córki.
-Tutaj potrzebna jest przede wszystkim szczera rozmowa. - waha się i po chwili kontynuuje. - powiedziałem już, że mogę bez problemu spłacić ich długi, czy coś.
-Przestań. Nie chcę zdzierać z ciebie pieniędzy. Boję się tylko, że to ich wykończy.
-Nie martw się. - przyciąga mnie do siebie a ja wtulam się w jego klatkę piersiową. - damy radę a jak będzie konieczność to nawet pojedziemy nakopać twojej matce za jej nieodpowiedzialność.-Nie chcę jej znać.
-To nie pojedziemy, ale i tak wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - to zdanie mówi już bardzo cicho, bo za chwilę czuję, że już śpi.
Ta rozmowa nie rozwiązała moich problemów, ale potrzebowałam tego zapewnienia, że sytuacja się ułoży. Czując delikatny zapach perfum Andrew, zasypiam. Kocham to, że nawet na noc się nimi psika, bo uwielbiam ten zapach. Rano budzę się na drugiej połowie łóżka i śmiać mi się chce, gdy widzę Andrew leżącego na skrawku łóżka. Chyba nigdy się nie przyzwyczaję, by nie zabierać całego miejsca.
Zerkam na godzinę na zegarze. Dziewiąta. Mam ochotę zrobić dziś dla wszystkich śniadanie, więc uśmiechem na ustach idę ogarnąć się do łazienki a potem na dół. Robię naleśniki i przeglądam konfitury. Połowa z dżemów jest o smaku malinowym, na co krzywię się nieco, bo nie lubię tego smaku. Na stole stawiam owy, nielubiany dżem oraz ten truskawkowy, ostatni jaki udało mi się odszukać. Chwilę potem dostawiam do nich talerz naleśników wraz z dzbankiem herbaty. Gdy już wszystko jest gotowe i mam już wołać na śniadanie, ale w tym momencie Andrew schodzi po schodach i spokojnie mówi to za mnie.
-Śniadanie gotowe.
Czuję się dumna jak małe dziecko, gdy wszyscy zajadają się naleśnikami.
-Anne, kochanie to naprawdę pyszne. - mówi babcia Judy, spoglądając na mnie ze szczęściem w oczach.
Kontrolnie patrzę na dziadka i zauważam, że wygląda lepiej niż wczoraj. Nie wiem, czy mi się to przyśniło, ale nad ranem na dole słyszałam rozmawianie przez telefon. Nie mogę wyrzucić obrazu babci, która oddaje matce ostatnie pieniądze. Potrząsam głową by odgonić myśli i delektuję się wspólnym śniadaniem. Andrew przelotem głaszcze mnie po ręku a ja uśmiecham się promiennie.
Jest spokojnie, za spokojnie. Boję się, że zwiastuje to coś złego. Napięcie nadal wisi w powietrzu a ja się modlę, by tak się nie stało, podczas gdy za oknem znowu sypie śnieg. Widok ten sprawia, że aż kuje mnie w oczy od tej bieli. Z drugiej strony jednak nie wyobrażam sobie świąt bez śniegu. Kiedy płatki delikatnie sypią, opadając na miasto, czuję się tak, jakby jednocześnie oczyszczały moje nerwy i przytłaczały tym, co mnie niedługo czeka.


FEARLESSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz