Ustaliłam z Andrew, że zabierze dziadka na "męskie pogawędki", kiedy tylko skończymy jeść. Cieszę się, że dziadek nie stawiał oporu i jest dziś w dobrym humorze. Muszę porozmawiać z babcią Judy i dowiedzieć się o co chodzi. Kiedy wstaje by posprzątać od razu ruszam, by jej pomóc. Serce wali mi jak szalone i czuję się jak dziecko, które boi się wydukać prawdy o złej ocenie w szkole.
-Babciu? - odzywam się w końcu, gdy zaczynamy zmywać i sprzątać po śniadaniu.
Nie wiem dlaczego, ale ta rozmowa byłaby stokroć cięższa, gdybyśmy obie nie były przy tym zajęte czymś innym.
-Słucham cię, Anne?
Promienny głos babci zbija mnie lekko z tropu, ale brnę dalej.
-Chciałabym... zapytać cię o coś. Opowiedz mi proszę co się dzieje z matką.
Babcia na moment na dźwięk moich słów wypuszcza z rąk talerz, który cudem nie zbija się a jedynie pozostawia na sobie ukruszony brzeg porcelany. Przypomina mi to przez chwilę skruszone bólem serce, które mimo zawodów i smutku wciąż się trzyma, czekając na kolejny upadek.
-Słoneczko, nie ma o czym mówić.
Podchodzę bliżej i lekko łapię babcię za ramię tak, by na mnie spojrzała. Wiem, że ukrywa prawdziwe emocje. Jesteśmy do siebie w tym łudząco podobne.
-Jest coś nie tak? Dzwoniła do mnie ostatnio, mówiąc coś o jakiś długach.
-Dzwoniła?
-Tak, właśnie to zrobiła. Babciu... - ściszam głos i staram się brzmieć bardziej troskliwie. - dałaś jej mój numer?
Widzę, że Judy chwilę walczy z myślami i stara się znaleźć odpowiednią odpowiedź, ale w końcu tylko wzdycha i wypowiada ciche: "Tak".
-Dlaczego? Przecież wiesz, że nie chcę jej znać.
-Drogie dziecko, ona potrzebuje pomocy! Jest zagubiona i brak jej pieniędzy, próbowałam pomóc!
Babcia zaczyna panikować i nerwowo dukać, a ja czuję się bardzo nieswojo bo wiem, że coś jeszcze się za tym kryje.
-Nie musisz jej pomagać. Przykro mi to mówić, ale ona by tego nie zrobiła. Ani dla ciebie, ani dla mnie, ani dla nikogo. Nie wiń się za przeszłość. - głaszczę babcię po ramieniu, patrząc na nią jednocześnie i widzę, że w kąciku jej oczu zaczynają zbierać się łzy.
-Jest też chora. - w tym momencie głos babci zaczyna drżeć i wtedy pęka, zalewając się cichym szlochem. - i ty też możesz być. Dawałam jej pieniądze, by jakoś sobie poradziła. Niestety nie mam już nic, co mogę jej dać.
W głowie rozbrzmiewa mi raz po raz informacja o chorobie. O czym jest mowa? Co ja również mogę mieć? Przytulam babcię do siebie i starając się zachować powagę pytam:
-Na co jest chora?
-Na serce, z wiekiem jest coraz gorzej a jej tryb życia... Anne, musisz się przebadać.
-Obiecaj mi proszę, że nie dasz jej więcej pieniędzy. Przynajmniej dopóki więcej się nie wyjaśni. Nie wiesz, czy to nie jest jej kolejna zagrywka.
Babcia potakuje głową, ociera łzy i bez słowa kieruje się na górę a ja już jej więcej nie męczę. Stoję tak teraz jak wryta i nie wiem co myśleć. Pomagała matce, która jest spłukana i żałosna, bo jest chora? Nie mam pojęcia, czy powinnam w to wierzyć. Jedyna sensowna na ten moment odpowiedź tkwi w lekarzu, do którego muszę się udać. Boże, obym tylko nie miała nic po tej wyrodnej kobiecie. Gdyby tak się okazało, najpewniej dostałabym zakaz wykonywania mojej pracy a to by mnie doszczętnie zraniło. Kocham tę pracę.
Dokańczam sprzątanie nawet nie wiedząc jakim cudem ułożyłam wszystko jak należy, bo wcale się na tym nie skupiałam. Słyszę śmiech dziadka i Andrew, którzy właśnie kończą pogawędkę. Silę się jak mogę, by udawać że wszystko jest okej, ale chyba nie wychodzi mi to jak powinno. Szczerze mówiąc, to wyglądam jakby małe tornado przebiegło w mojej głowie i z uśmiechu zrobiło na mojej twarzy grymas żenady. Andrew przygląda mi się przez chwilę bez słowa, opierając się łokciem o blat, a ja szoruję kolejny i następny talerz ścierką, wycierając go do sucha.
-Hm, długo będziesz wycierać jeden talerz? Niedługo zrobisz w nim dziurę.
Więc jednak tylko mi się zdawało, że biorę inny.
Odkładam go, przecieram ręce i dopiero teraz schodzę na ziemię.
-Zamyśliłam się.
-I jak? - pyta z troską, zaczesując mi kosmyk włosów za ucho.
-Jest okej. Babcia już jej nic nie da.
Chyba mi nie wierzy, bo ostentacyjnie podnosi jedną brew, lustrując mnie bacznie. Zamierzam iść na górę i nie kontynuować tej rozmowy. Nie chcę nikogo martwić a już na pewno nie wprowadzać większego zamieszania przed świętami. W momencie, w którym wymijam Andrew, łapie mnie za rękę zatrzymując i przyciągając do siebie. Nie mówię nic, wzrokiem tylko krążę wszędzie, byle nie napotkać niebieskich oczu Andrew. W końcu jednak się łamię a on przytula mnie i szepcze ciche:
-Po prostu mi powiedz.
I mówię. Jak na zawołanie mówię mu wszystko, a łzy bezgłośnie kapią mi z oczu. Czemu się boję? Czemu mam wrażenie, że to nie serce a coś więcej? Tysiące pytań bez odpowiedzi pojawia mi się w głowie i chociaż wiem, że poznanie prawdy jest nieuniknione to wolałabym, by była ona jedynie powodem jej trybu życia.
Budzę się i jest godzina czternasta. Czuję się o niebo lepiej. Mimo tego, że przespałam całą noc, to musiałam się na chwilę wyłączyć i ochłonąć. Andrew przykrył mnie moim uroczym, puchatym kocem w odcieniu szarości i przytulił się do mnie. Zerkam na niego i widzę, że czyta książkę.
-Czemu tu siedzisz? Nie nudziło cię to?
Kiedy zamyka to, co właśnie czytał przewija mi się jakiś podręcznik badawczy, czy coś w tym rodzaju ale nie przyglądam się bardziej szczegółowo. Wstaje i chowa go do swojego plecaka a potem kładzie się ponownie obok mnie.
-Szczerze mówiąc, nudziło.
Jego głos ma w sobie coś w rodzaju pomruku. Zaczyna mnie całować za uchem a potem po szyi.
-Andrew! Przestań. - chichoczę cicho, w reakcji na jego bliskość.
-Kobietooo... raz w życiu nie marudź.
Śmieję się nieco głośniej, ale potem ucicham i odwzajemniam jego pocałunek. Zapominam o wszystkim, co mnie otacza i cieszę się, że nie mam jednego ze starych, skrzypiących łóżek, kiedy się w sobie zatracamy.
-Kocham cię. - mówi, całując mnie w czubek nosa i przytulając do siebie.
-Ja ciebie też. - odwzajemniam wyznanie, chociaż gdy to mówię czuję się nieswojo, wciąż moja niemożność okazywania uczuć czasami mnie blokuje.
Cisza między nami nie trwa długo, bo Andrew zaskakuje mnie od razu szybką zmianą tematu, przewracając się na plecy i zakładając ramiona za głowę.
-Wiesz, myślałem nad tatuażem.
Szczęka mi opada, gdy wyobrażam sobie tego przystojnego mężczyznę z tatuażem. Tylko tego mu brakuje, poważnie. Strasznie lubię tatuaże, chociaż w domu dziadkowie stale przekonywali mnie, że nie wypada ich mieć.
-Poważnie?
-Yhym. - kiwa mi głową na potwierdzenie i wiem, że mówi całkowicie poważnie. - Stawiam na przedramię.
Czerwienię się, gdy to mówi bo zaraz wyobrażam sobie, jak męsko będzie wyglądał.
Rozmawiamy jeszcze przez chwilę po czym szykujemy się do wyjścia na miasto. Dzisiaj prawdopodobnie zjemy obiad poza domem, o ile nie zamienimy się w bałwany z powodu takiej ilości śniegu. Jak tylko Andrew zamyka za sobą drzwi, wyciągam telefon i umawiam się na wizytę u lekarza. Ogólne badania trochę potrwają, ale na szczęście doktor znalazł dla mnie termin na za dwa dni. Oddycham ciężko i odkładam telefon na szafkę.
Kamień spada mi z serca, gdy dziadkowie są pogodni a babci nic już nie trapi. Przynajmniej taką mam nadzieję, gdy teraz na nią patrzę. Jestem świadoma, że może nie wszystko jest wyjaśnione ale myślę, że chociaż część z tego zrozumiała i przyjęła do wiadomości.
-Wychodzimy na miasto. - mówię niczym dziecko, zeskakując ze stopnia na stopień i omal nie spadając z ostatniego. W nadziei odwracam się za siebie, ale zaraz ją tracę, bo Andrew śmieje się i kręci głową na ten widok, schodząc tuż za mną.
Świetnie.
Mimo tego, że spadło tyle śniegu jest naprawdę piękny dzień. Niebo jest czyste, nie zasłaniając promieni słonecznych. Moją uwagę od razu zwraca wgniecenie w aucie Andrew.
-Kiedy oddajesz go do naprawy? Dołożę się.
-Daj spokój, to grosze. - mruga do mnie, kontynuując. - załatwię to w Blyth.
Nie drążę dłużej tego tematu, bo i tak jestem na straconej pozycji.
Postanawiamy wpaść do baru z miejscowymi potrawami i sprawdzić, czy są faktycznie tak dobre jak piszą. Ruch jest trochę sparaliżowany, bo wiele osób dopiero kilka dni przed świętami robi zakupy i wybiera prezenty, a taka ilość śniegu nie ułatwia podróży. To naprawdę zadziwiające jak na Anglię, że spadło tyle śniegu. Zwyczajowo święta były deszczowe, ale w tym roku pogoda zrobiła nam niezłego psikusa. Muszę powiedzieć, że wygląda to naprawdę pięknie. Nie mogę nie pomyśleć o tym, że być może ma to związek z zagadką w Blyth, ale zwalam to na paranoję i ignoruję tę myśl.
Podziwiam każdy mijany dom, sklep lub kawiarnię, które przyozdobiono pięknymi dodatkami świątecznymi oraz kolorowymi lampkami. Pod wieczór ubieramy choinkę, więc może znajdę jakieś drobiazgi, które dodatkowo na niej zawiesimy. Jeden sklep spodobał mi się tak bardzo, że zatrzymaliśmy się by wejść do środka. Złoto-białe wnętrze aż razi w oczy, ale jest naprawdę szykowne i aż mnie to dziwi, że ozdoby i inne elementy wyposażenia są tutaj stosunkowo tanie. Między półkami i koszami wędruję tak długo, że nie wiem która już jest godzina. Napotykam wzrok Andrew, który z rozbawieniem ale i zachwytem przygląda się mojej reakcji na oglądane, piękne dodatki. W końcu stawiam na paczkę czterech, pozłacanych aniołków, które przyjmują różne pozy oraz bombki z płatkami śniegu.
Do baru dojeżdżamy szybko, podśpiewując wspólnie świąteczne piosenki, puszczane w radiu. Parkujemy na dużym parkingu przed wejściem. Miejsce nie zachwyca i nawet czuję się w nim nieco dziwnie, ale jedzenie jest tu naprawdę pyszne.
-Nie oceniaj książki po okładce. - mówię sama do siebie, lecz i do Andrew.
-Otóż to. - kiwa głową i zajada się tym, co właśnie przyniosła mu kelnerka.
Dla siebie wybrałam barszcz czerwony z uszkami z mięsem, a Andrew wziął stek z ziemniakami i surówkami. Żałuję, że dziadkowie nie chcieli wybrać się razem z nami, ale dziadek przekonywał nas, że przygotował romantyczny obiad dla babci. Śmieję się w duchu na tę myśl. Są tacy uroczy. Kiedy wychodzimy uprzejmie dziękujemy za pyszny obiad, obiecując swój powrót.
Cała wyprawa nie zajęła nam dużo czasu, więc na spokojnie przystroimy drzewko. Mamy sztuczną choinkę, bo wygląda bardzo naturalnie a przy tym nie sypie się i nie marnuje drzew.
Jutro jedziemy do ciotki Andrew, co nieco mnie stresuje, ale wiem, że nie mam czym się przejmować.
Bzbzbzz.
Wyciągam telefon, podczas gdy stoimy w korku i odczytuję wiadomość. Moja reakcja nie pozostaje zignorowana, bo cieszę się jak małe dziecko.
-Dakota bierze w styczniu ślub! Tak się cieszę, z jej szczęścia.
Jestem naprawdę zadowolona, bo pary takiej jak oni nie da się nie lubić.
-A kiedy ty bierzesz?
-Przestań! Głupek. - śmieję się do siebie, kiwając głową.
Czy mnie też to kiedyś czeka?
Nie wiem, czy odnalazłabym się w takiej sytuacji. Niby każda kobieta tego chce, ale dla mnie nie jest to niezbędne w życiu.
Po dotarciu do domu zakupy stawiam na kanapie, a Andrew wynosi ze schowka choinkę. Wymaga nieco pielęgnacji z kurzu i będzie jak nowa. Dziadkowie również pomagają ją ubierać i sprawia to, że czuję niezwykłą relację rodzinną. Mam wrażenie, jakbyśmy byli wszyscy razem od zawsze. Zawieszam nowe bombki a aniołki ustawiam na podstawku z siankiem, pod choinką.
Chciałabym, żeby takie chwile trwały wiecznie. Chciałabym tego bardzo, ale boję się, że tak już nie będzie. Resztę wieczoru spędzamy wszyscy razem na pogawędkach i oglądaniu teleturnieju o wygranie pieniędzy a ja czuję, że nie zamieniłabym tego co mam teraz, na nic innego.
CZYTASZ
FEARLESS
Ficción GeneralAnne i Andrew podjęli się odkrycia zagadki ciążącej nad ludzkością od wielu lat. Przypadkowe zaginięcia, tajemnice i coraz częstsze znaki. To wszystko odkrywa pod sobą prawdziwą twarz oceanu, której nie sposób jest zrozumieć - a jednak. Anglia musi...