XVII. Nowy początek

18 7 0
                                    


Ciężko mi powiedzieć na jakim etapie znajomości obecnie się znajdujemy, ale oboje nie poruszamy tego tematu, więc ja też nie drążę. Lepiej nie wprowadzać niepotrzebnego zamieszania. Kiedy w końcu postanawiam się ruszyć i wstać zauważam, że Andrew nie ma obok. Przez chwilę myślę, że postanowił zachować się podobnie do mnie, ale zaraz słyszę hałas dobiegający z kuchni. Wychylam się zza progu drzwi i od razu dociera do mnie zapach pyszności. 
-Proszę, proszę. W końcu wstałaś? - nie odwraca się, ale wiem, że się uśmiecha.
Jestem ciekawa która jest godzina, a gdy zauważam liczbę trzynaście omal nie upadam.
-Poważnie?! Spałam tak długo?
Andrew bez słowa przechodzi obok z talerzem pełnym naleśników a drugą ręką mierzwi moje włosy.
-Gdybyś nie niósł właśnie mojego zbawienia z pewnością dostałbyś łomot!
Obydwoje zaczynamy się śmiać i idziemy w stronę salonu. Naleśniki są pyszne i przez chwilę przychodzą mi na myśl kuchnię dziadków.
W telewizji puszczają powtórkę wiadomości, ale nie skupiam się na tym, bo prowadzimy właśnie ożywioną dyskusję na temat tego, z czym najlepiej smakuje spaghetti. Dopiero kiedy Andrew cichnie skupiam się na migoczącym ekranie telewizora.
    Poważnie?
To powtórka wywiadu ze mną i Dave, a jak mniemam po minie jaką robi Andrew, do tej pory go nie widział. Siedzi cicho więc zaczynam się stresować a długie palce Dave, które obejmują mnie w pasie rażą moje oczy. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak to wygląda. Kiedy obdarowuje mnie uśmiechem mam wrażenie, że widzę parę udająca się na randkę, a nie dwójkę ludzi, którzy dopiero co odkryli prawdę z życia Vivien.
-Nie wiedziałam, że tak to wyglądało. -tłumaczę się nim będzie tylko gorzej.
Napięcie między nami zaczyna mnie przytłaczać tym bardziej dlatego, że nie dostaję żadnej odpowiedzi. Dopiero, gdy pojawiają się reklamy na koniec programu zauważam, że chce coś powiedzieć.
I nie mylę się, bo jego słowa zaskakują mnie, raniąc swoją ostrością.
-Więc na mnie miałaś wywalone podczas gdy po drugiej stronie Anglii obściskujesz się z ledwo poznanym typem?
    Nie jest dobrze.
-Przestań, przecież to tylko znajomy z którym pracowałam.
-Ze mną też pracowałaś. - teraz mówi już całkowicie poważny i głośniej, niż wcześniej. - Z nim także się całowałaś?
Oblewa mnie fala gorąca, bo wiem, że nie skłamię po tym, jak wczoraj się przed nim otworzyłam. Milczę, ale mój wzrok ucieka jego spojrzenia.
-Wiedziałem. To chyba tylko ze mną masz jakiś problem.- wstaje nerwowo, przez co z niskiego stolika zrzuca talerz, rozbijający się na małe kawałki. Siedzę tak jeszcze przez chwilę aż do mych uszu dociera dźwięk trzaskających drzwi od łazienki.
Tak właśnie się teraz czuję, jak ten talerz rozbity na tysiąc części. Wiem, że go to uraziło. Mimo, iż nie sprostował do mnie swoich uczuć trudno żebym nie zauważyła, ile dla niego znaczę. Sama nie potrafię się przyznać przed sobą do czegoś więcej, niż tęsknoty za nim, dlatego wstaję i sprzątam wszystko to, co leży teraz na podłodze. Nasza relacja już i tak jest mocno nadszarpnięta z mojej winy, a teraz tylko się pogarsza. Na ironię losu moją uwagę odwraca sygnał telefonu, na wyświetlaczu widnieje mała kopertka.
-Cześć, może spotkamy się w najbliższych dniach? Dave.
Załamuję ręce, klapiąc nimi w swoje uda.
-No nie wierzę. - mówię sama do siebie, oceniając obecną sytuację na krytyczną. Dlaczego kiedy jest wszystko dobrze, to zaraz robi się coraz to gorzej?
Chowam telefon do plecaka, bo nie chcę zaprzątać sobie teraz tym głowy. Dosłownie w tej samej chwili słyszę, jak po schodach schodzi Andrew, kierując się w moją stronę. Nie odwracam się, bo nie chcę kolejnej kłótni. Zaskakuje mnie, kiedy podchodzi i obejmuje mnie ramionami stojąc za mną. Ma na sobie owinięty wokół pasa ręcznik. Nie wiem, co zrobić więc po prostu stoję. Opiera głowę na moim ramieniu i szepcze mi do ucha:
-Przepraszam.
Za to właśnie go uwielbiam, bo nigdy nie przeciąga takich sytuacji. Głaszczę go po ręku a potem odpycham łokciem, udając zdenerwowaną.
-Ubierz się!
-Ooo, pani detektyw proszę się uspokoić. - droczy się ze mną i idzie w stronę garderoby.
Obiecuję sobie, że później usunę sms-a od Dave.

Mieliśmy zacząć pracę dopiero jutro, ale dostaliśmy  nagłe wezwanie od profesora Philipa. Czuję jakby wspólna podróż samochodem ostatnio odbyła się sto lat temu i mimo zdenerwowania na twarzy profesora, obydwoje zauważamy też uśmiech.
-Więc rozumiem, że znowu mogę polegać na waszej dwójce?
Potakujemy na to głowami, a krótki uśmiech przeradza mu się w grymas niepewności.
-Zadzwoniła do nas dzisiaj rano Elizabeth Sue.
Ta znajoma George Witsona? - pyta Andrew, a ja zaczynam odczuwać niepokój.
-Tak, własnie ona. Poprosiła, by ktoś od nas do niej dzisiaj podjechał. Od razu pomyślałem o kimś z waszej... dwójki. Ale skoro działacie razem, to znacznie ułatwia sprawę.
Z każdym kolejnym słowem robi się coraz poważniej a ja wyczuwam, że nie będą to dobre wiadomości.
-Pani Elizabeth czuje się dużo gorzej, niż ostatnio a chce pokazać nam jeszcze coś, nim będzie za późno.
    Za późno?
Dopiero po chwili dociera do mnie prawdziwy sens słów profesora. Oczy mnie pieką, gdy przypominam sobie tę przemiłą staruszkę.
-Mamy wyruszać już teraz?
-Tak, Andrew. Jej stan pogorszył się znacznie od ostatniego razu, dlatego nie powinniśmy zwlekać. Myślę, że ma dla nas pewną, być może bardzo istotną informację.
Nie rozmawiamy dłużej, po prostu idziemy w stronę auta, by znów odwiedzić New Delaval. W duchu mocno przeżywam to, że Elizabeth jest bliska śmierci, bo strasznie przypominała mi moją babcię.
Od nadmiaru tych myśli proszę Andrew, by zatrzymał się przy pobliskim sklepie w połowie drogi do domu Elizabeth.
-Wszystko w porządku?
-Tak, zaraz wrócę.
Pamiętam leżące na blacie czekoladki i chcę podarować jej jedne od nas. To poczciwa kobieta, o dobrym sercu. Rozglądam się pomiędzy ustawionymi pudełkami i wybieram to, w kształcie serduszka, przewiązanego czerwoną kokardą. To do niej pasuje.
W aucie kładę sobie pudełko na kolanach i nie mogę powiedzieć nic więcej, bo wiem, że czeka nas ciężki dzień. To potworne, wbijające się w każde części serca uczucie, gdy ktoś tak dobry, ma odchodzić z tego świata. Nie znamy jej dobrze, ale ostatnia rozmowa i wspólny śmiech sprawiły, że przywiązałam się do tej kobiety o siwych, falowanych włosach.
Podjeżdżając na brukowy podjazd w oczy nie rzucają się już równo przycięte drzewka i zadbany ogród. Parterowy dom teraz wydaje się być bardziej przygnębiający. Gdy Andrew dzwoni do drzwi, zajmuje chwila nim się one otworzą.
Czuję ukucie żalu, gdy porównuję Elizabeth parę miesięcy temu, a teraz.
Piękne włosy nadal okalają poprzedzielaną zmarszczkami twarz, ale oczy wyrażają smutek a nie determinację do życia. Podchodzi z trudem podpierając się na balkoniku z kółkami na przodzie. Mam wrażenie, że jest starsza o dziesięć lat więcej niż ostatnio.
-Kochani, cieszę się tak bardzo, że znów się widzimy.
-My również. - mówiąc to wręczam jej do ręki bombonierkę, którą siadając na krześle, kładzie sobie na kolanach tak samo, jak ja zrobiłam to w aucie.
-Nie trzeba było, starej kobiecie nie jest potrzebne już tyle udogodnień.
Wzrusza się nieco, gdy to mówi, a ja nie mogę wciąż przyzwyczaić się do tego, że Elizabeth gaśnie w oczach.
-Co się dzieje? Jak się pani czuje?
Przez chwilę kaszle, nim zacznie mówić ale w końcu się odzywa:
-Mam wrażenie, że George wzywa mnie do siebie. - jej ton jest czuły i do obojga z nas dociera fakt, że to nie była tylko koleżanka a miłość starca. - Kiedy rozmawiałam z wami ostatnio, było zupełnie inaczej. Długo doszukiwałam się sensu w tym, że tak podupadłam na zdrowiu.
Odkłada czekoladki na bok, z trudem podnosząc się z krzesła, dlatego jestem wdzięczna, że Andrew jej w tym pomaga, za co ona dziękuje mu uroczym skinieniem głowy.
Wstając idzie do małych, drewnianych schodków prowadzących na niskie poddasze.
-Ostatnio próbowałam tam wejść, by sprawdzić co zalega na strychu. Niestety moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa, ale jeśli chcecie wejdźcie i przekonajcie się sami.
-To o tą informację chodziło? - pytam.
-Tak. Przypomniało mi się, że George czasami tam wchodził, zostawiając jakieś rzeczy i być może będzie to dla was pomocne.
Nie muszę prosić Andrew, by wszedł na górę, bo już po chwili słyszę nad nami tupanie jego butów.
-Zdejmijcie rzeczy na dół, niech tutaj zostaną. - instruuje Elizabeth.
Andrew podaje mi kolejno mniejsze, lub większe kartony, które stawiam obok schodów.
Nie jest ich zbyt wiele, lecz ciekawią nas tak samo, jak właścicielkę tego domu.
Otwierając przykrycie z pudełka po butach, wyjmuje z niego kartkę. Widzę, że nie może się doczytać więc podchodzę i oferuję swoją pomoc.
    "Droga Elizabeth. Nigdy nie miałem odwagi dać ci tego listu chociaż wiem, że jesteś świadoma moich uczuć. Gdybym tylko mógł sprawić, żeby było to bardziej proste. Wiem coś, o czym nikt nie ma pojęcia i chociaż to egoistyczne z mojej strony, to sprawię, że na drugiej stronie będziemy szczęśliwi a twój czas tutaj będzie płynął jak sekundy. Żadnych tajemnic, które zaniosę ze sobą do grobu. I gdybyś kiedykolwiek znalazła ten list, musisz wiedzieć, że pewnego dnia światło to pokaże ci inną drogę. Twój George." 
Jestem wdzięczna Andrew, że nie siedzi tu z nami, bo nim spostrzegam z moich policzków spływają łzy nie tylko na dźwięk słów, które przeczytałam ale i na widok Elizabeth. Wygląda tak, jakby jej ulżyło, bo również płacze z radosnym uśmiechem, który zdradza to, że wie coś, czego my nie możemy wiedzieć. A przynajmniej się tego domyśla.
Czy George mając na myśli, że po jego śmierci czas Elizabeth będzie płynął jak sekundy, wiedział o czym pisze?  Kiedy na nią patrzę wiem, że nie jest to przypadek. Przecież nie chorowała, a nagle jej życie skróciło się o lata.
   Jak?
-To piękny list. - odzywam się.
Andrew podchodzi do nas, mając w ręku pożółkłe papiery. Przegląda je szeleszcząc, a ja odchylam kartki, by spojrzeć o co chodzi.
-To jakieś zapiski, projekty i wyciąg z historii z zaginięć łodzi oraz statków na morzu. - jego ton jest równie zdziwiony, jak mój.
-Jak to? Po co mu to było?
Projekt to tak naprawdę niewyraźne bazgroły i jednowyrazowe komentarze. Pełno jest pozapisywanych "tu" chociaż nie wiem, co w ógole mają te słowa oznaczać.
-Elizabeth? Spójrz, powiedz proszę czy coś o tym wiesz.
Uśmiecha się tylko promiennie i mówi:
-Chciałabym móc dodać coś więcej, ale wiem tylko, że to nieuniknione i tak będziecie musieli dać sobie z tym radę.
Patrzę na Andrew, którego wyraz twarzy skrywa... lęk?
Ta wypowiedź była celowym zabiegiem, unikającym wdrożenia się w temat.
Gdy wychodzimy staruszka przytula nas ciepło, jeszcze raz dziękując za wizytę.
-Więc widzimy się ostatni raz. Wierzę w was o ile będziecie wspólnie.
-Wspólnie? - pyta Andrew.
-Owszem, wy dwóje macie w sobie coś, czego nie można od siebie rozdzielać. Trzymajcie się siebie.
Jestem w szoku, gdy to słyszę. W głębi duszy wiem, że to nie są zwykłe słowa, rzucane na wiatr.
-Pani też Elizabeth, pani też niech sobie dobrze radzi. - mówię na pożegnanie a gdy wyruszamy w drogę powrotną nie mogę się nie obejrzeć za sobą. Postać kobiety jest coraz mniejsza i mniejsza aż w końcu znika z horyzontu.
Przygnębiło mnie to a jednocześnie napełniło strachem o to, co może się jeszcze wydarzyć. Starannie przeglądam kilka kartek z zapisków Georga, ale dochodzę do wniosku, że nic dzisiaj z tego nie wymyślę.
Do uśmiechu zmusza mnie jedynie ciepła dłoń Andrew, którą kładzie na moim kolanie.
-Daj spokój, nie myśl tyle o tym.
-Chciałabym.
A  gdy w radiu słyszę lecące Blackbear od razu podgłaśniam, nucąc Warm Whispers. 
Jadąc tak towarzyszy nam muzyka oraz melodyczne stukanie deszczu o szyby, który zacina teraz tak mocno, jakby jakaś część Anglii płakała. 




FEARLESSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz