XVIII. Jak motyl

16 7 0
                                    


Kiedy rozglądam się wokół siebie zauważam dość skromne grono przybyłych osób. Cieszę się, że zdecydowałam się pojawić na pogrzebie Elizabeth. Odeszła tydzień po naszej wizycie. Gdy profesor Philip zakomunikował nam tę wieść przez chwilę nie mogłam pozbierać myśli, bo po głowie wciąż chodziły mi różne absurdalne wytłumaczenia na ten fakt. 
Od rana pada, więc zawdzięczam Andrew to, że poratował mnie parasolką. Obydwoje bardzo polubiliśmy tą staruszkę, więc nie widziałam innego wyjścia niż pojawić się tu wspólnie.
Stoimy teraz wszyscy wokół wyznaczonego miejsca, a pastor rozpoczyna swoją mowę pożegnalną. Nie wiem, czy tylko ja jestem tak zdziwiona i mam przewidzenia, ale w momencie gdy zaczyna mówić, deszcz przestaje padać. Dosłownie. 
Zbierają mi się łzy w oczach, gdy słyszę te wszystkie dobre słowa. Andrew chyba spostrzegł to samo co ja, ponieważ niebo się rozjaśniło, pozwalając uwolnić z siebie kilka promieni słonecznych. W momencie, gdy zostaje wypowiedziane ostanie słowo, nie wiadomo skąd przylatuje piękny paź królowej przysiadając na chwilę, by następnie wznieść się w górę. Przyglądam mu się tak długo, aż nie zniknie z moich oczu. 
W drodze powrotnej siedzę cicho. To była dobra kobieta i chociaż nie znałam jej za dobrze, to czułam się z nią w pewien sposób związana. Nawet gdy wracam do domu nie mogę przestać czuć się smętnie. Chodzę po domu w tę i z powrotem wiedząc już od piętnastu minut, że nie ma to żadnego sensu. Takie wydarzenia zawsze mocno na mnie oddziałują. Jedyne co dobrego mogę teraz zrobić, to po prostu położyć się spać. Sen przychodzi zadziwiająco szybko i cieszę się, że tej nocy nie śni mi się nic.

Kolejne dni mijają szybko i w końcu mogę odetchnąć pełną piersią, zastępując przygnębienie uśmiechem. Rano pojechałam prosto do Andrew, bo musieliśmy spisać raport z kilku pozyskanych zeznań, które nie dały nam zbyt wiele, jednak trzeba je dołączyć do dokumentów. Mimo, że informacji mamy coraz więcej, to tak naprawdę wciąż nie wiemy nic. Moja relacja z Andrew nadal stoi pod znakiem zapytania a ja wiem, że długo nie pozostanie ona na tym etapie. 
-Chciałabym wziąć udział w tym rejsie badawczym. - odzywam się segregując notatki. 
Andrew podnosi na tę informację jedną brew, lustrując mnie wzrokiem i odzywając się z dziwnym spokojem.
-Jestem tego świadom.
-Co to ma znaczyć?
    O co mu chodzi?
-To znaczy, że rozumiem twój punkt widzenia. - przerywa, łapiąc mnie za rękę a ja wiem do czego zmierza. - Wolałbym jednak, żebyś ustąpiła komuś miejsca w tej sytuacji.
-Dlaczego? - podrywam się na równe nogi, czując irytację. Wiem, że się troszczy, ale dla mnie praca zawsze była priorytetem, dlatego jeśli teraz mam taką okazję, nie mogę jej zaprzepaścić.
-Nie wiadomo, co tam się wydarzy a fakt, że to już za kilka miesięcy strasznie mnie martwi.
-Daj spokój, przecież muszę tam być. Już tak wiele udało się nam odkryć a to może być przełomowy krok w tym zadaniu.
Do Andrew chyba dociera to, że przecież nie jesteśmy parą, a ja i tak nie zrezygnuję z takiej okazji. Wzdycha tylko i uśmiecha się do mnie.
-Głupek, zawsze stawiasz na swoim. - przyciąga mnie do siebie na kanapę i zaczyna łaskotać. To kolejny z jego sposobów na to, by wyprowadzić mnie ze zdenerwowanego nastroju. Jak mogłabym mieć mu cokolwiek za złe, gdy teraz tak śmieje się razem ze mną a jego niebieskie oczy błyszczą do mnie z uczuciem? Przez moment pojawia się we mnie świadomość, że chociaż nie mam go tak naprawdę, to mogę go w końcu stracić, w chwili gdy znowu zaczyna mnie łaskotać od razu o tym zapominam. Nie pozostaję mu dłużna i trafiam w jego czuły punkt, żebra. Słowo daję, że to jedyna możliwość, by się uwolnić i skazać go na to samo.
-Ha! Mam cię. - chichram się na całego, ale jemu udaje się nad sobą zapanować i odciąga moje ręce w górę, pochylając się nade mną.
-Kto ma, ten ma. - Spogląda na mnie z góry, co mnie onieśmiela.
Zaskakuję sama siebie, bo gdy jego objęcie się rozluźnia, podpieram się na ręku i zaczynam go całować. Chwilę mi zabiera oprzytomnienie, bo bardzo nie chcę wplatać w... naszą relację tego, czym prawie ją zakończyliśmy. Odpycham go od siebie mimo tego, że nie chcę a kiedy próbuje przyciągnąć mnie z powrotem grożę, że zaraz dostanie łomot za ten brak powściągliwości. Odpuszcza mi z uśmiechem kręcąc głową. Jestem świadoma, że długo to nie potrwa, nim znowu pozwolę przejąć mojemu sercu kontrolę.
      O czym ja myślę? Przecież nie jestem zakochana, racja?
Myśl ta sprawia, że momentalnie poważnieję, co nieco mnie martwi.
-Wszystko w porządku?
Kiedy patrzę teraz na jego twarz, zmartwioną takim drobiazgiem, czuję jak moje serce woła: "Obudź się, Anne!".
-Ja tylko nie wiem, co mam myśleć o tym wszystkim. - zaczynam pokazywać ręką na mnie, na niego i na wszystko wokół nas. Krzywi się nieco, bo w jednej z ostatnich rozmów prosiłam go, by na razie nie robił nic więcej, bo nie mogę się do tego przemóc.
-Anne... - zaczyna, ale zatykam mu usta dłonią.
-Ciii! Tak tylko mi się powiedziało.
Wstaję idąc po szklankę wody, czując przy tym, że obserwuje mnie przez całą drogę.
Nie mogę pozbierać się do kupy wiedząc, że... faktycznie zaczynam się zakochiwać. Ta prawda mnie przeraża, bo nie chcę być od nikogo zależna. Kiedy wypowiadam w mojej głowie to zdanie dociera do mnie, że przecież wcale nie muszę taka być. Mogę pokazać, że geny mojej matki nie przyćmiły mojego własnego ja. Przecież jej nie znam, dlaczego miałabym się nią przejmować?
Biorę dwie szklanki wody i wracam do salonu, gdzie leci włączony jakiś film.
-Co puściłeś? -pytam, kładąc szklanki na stoliku.
-Długo tam siedziałaś. - puszcza mi oczko. - dlatego stwierdziłem, że przewinę w telefonie listę filmów, sprawdzając na co trafię.
Mogłam wpaść na ten pomysł dziesięć lat temu, gdy z koleżankami zastanawiałyśmy się godzinami co obejrzymy, nim w końcu coś znalazłyśmy.
-I?
-"Love, Rosie".
Widziałam już ten film, był naprawdę świetny ale kiedy teraz patrzę na iskrę samozadowolenia Andrew, po prostu przytakuję i siadam obok. W trakcie filmu komentujemy stale wybory głównej bohaterki i to, że odpycha tego, którego nieprzerwanie ma najbliżej siebie. Opatulam się kocem jak eskimos, by ukryć targające mną emocje smutku. Andrew siłuje się ze mną i kiedy zauważa, że oczy mi się szklą, przytula mnie do siebie.
-Wal się, nie płaczę.
-Tak, tak. Pewnie.
Dostaje ode mnie kuksańca w bok i na szczęście nie mówi już nic na ten temat. W chwili, gdy przytulam się do jego klatki piersiowej czuję, jak zaczyna głaskać mnie po głowie. Ten gest sprawia, że moje serce chce wyskoczyć. I kiedy padają z jego ust słowa, omal nie zaczynam się krztusić.
-Myślę, że cię kocham, wiesz?
Mówi to jednocześnie cicho, ale zdecydowanie. Leżę tak jak zamrożona, nie wiedząc co zrobić. Podnoszę się na rękach i spoglądam mu w oczy, które potwierdzają to co właśnie usłyszałam.
-Ja...
W tym momencie rozlega się sygnał telefonu, odrzucam go od razu ale dzwoni po raz drugi a atmosfera już i tak się ulotniła.
-Halo? - odsuwam się od Andrew i natychmiast żałuję, że nie spojrzałam wcześniej na imię na ekranie.
-W końcu odebrałaś! Co tak długo się nie odzywałaś? Mieliśmy się spotkać.
Staram się desperacko ściszyć dźwięk rozmowy, ale zamiast to pogłaśniam i napotykam spojrzenie Andrew.
    Cholera, cholera, cholera.
-No, tak, yyy. Zapomniałam odpisać na tą wiadomość. Czemu dzwonisz o tej porze?
-O jakiej porze? Jest dwudziesta trzecia, w Maryport o tej porze przytulałaś się do mnie w kinie. - odzywa się z zadowolonym tonem. Dopiero teraz zauważam, że wcale nie przypominał Andrew, bo Andrew nie powiedziałby czegoś takiego.
-Co ty mówisz? Przestań, z-zadzwonię jutro. - głos mi się łamie, bo wyczuwam zdenerwowanie mężczyzny, który dwie minuty wcześniej powiedział, że mnie kocha a teraz słyszy tę dziwną rozmowę.
-Czekaj! Stęskniłem się. Pozwolisz się zaprosić na kawę, którą mi obiecałaś?
Najwyraźniej Dave nie zdaje sobie sprawy w jakiej sytuacji się teraz znajduję, bo mówi zupełnie bez pohamowania. Kretyn, albo to ja jestem kretynką, bo nie potrafię po prostu go spławić.
-Muszę kończyć. - nerwowo naciskam czerwoną słuchawkę, zanim Dave znowu się wtrąci.
Jest mi głupio i mam wyrzuty sumienia widząc minę Andrew. Nie patrzy teraz na mnie ale jest zawiedziony.
-Przepraszam, nigdy chyba nie da mi spokoju. Obiecałam mu, że się zobaczymy i teraz ciągle dzwoni.
-Przestań, po prostu przestań, okej? Mogłem poczekać, nim zadzwoni.
    O nie.
-Nie stawiaj mnie w takiej sytuacji, nie zrobiłam nic więcej. Dlaczego oburzasz się za to, skoro nawet nie jesteśmy parą?! - wykrzykuję to głośniej, niż powinnam.
Irytacja zaczyna przejmować nade mną kontrolę więc po prostu chcę sobie iść i zakończyć tę całą szopkę. Nie kręci mnie robienie scen i to jedna z tych sytuacji, których starałam się uniknąć.
Jednak gdy wstaję łapie mnie za rękę i znowu przyciąga.
-Prosiłem, żebyś przestała. Nie dlatego, że jestem wściekły. - przerywa i myśli przez chwilę. - Mimo, że to jakiś dupek, ale dlatego bo chciałem powtórzyć to raz jeszcze.
Zbija mnie z tropu jego spokojny głos i dopiero teraz zauważam, że bardziej ja się denerwowałam niż on.
-Zależy mi. -odzywa się na co ja tylko kiwam głową.
Wciskam się pomiędzy niego a róg kanapy i po prostu zamykam oczy.
-Chciałabym, lecz nie mogę ci odpowiedzieć.
I jest to całkowita prawda. Moje serce rwie się do niego, ale to co czułe pozostaje głęboko we mnie, niewypowiedziane. Andrew gasi telewizor a w pokoju zapada absolutna cisza i ciemność.
Czuję, że nie śpi. Podnoszę delikatnie głowę by skontrolować ten fakt, który od razu się potwierdza.
-Czemu jesteś taka trudna? - zaskakuje mnie, patrząc przed siebie w zamyśleniu. - przecież oboje wiemy, że się oszukujesz. Nie jesteś taka sama jak twoja matka, już to tłumaczyłem.
-Więc co mam zrobić?
-Po prostu tyle nie myśl.
Jego uwaga wyciąga z klatki, w której zamknęłam swoje emocje. Dociera do mnie, że wcześniej tyle się nie przejmowałam, więc teraz też nie powinnam.
-Masz rację. Pieprzyć to. - stwierdzam, przesuwając się na niego i siadając okrakiem. Przez chwilę się waham, ale poddaję się uczuciom, odwzajemniając pocałunki. Dosłownie kilka minut później jesteśmy już nadzy powtarzając to, co po imprezie u Dakoty. Przyjmuję wszystkie czułe słowa jakimi teraz mnie obdarowuje i szepczę jedynie:
-Mi też zależy.
Wypowiadając te słowa zrzucam z siebie pewnego rodzaju ciężar. Wszystko co było we mnie niepewne ucieka w zapomnienie, gdy kładę się po wszystkim obok nagiego ciała Andrew. W każdej z sytuacji jest tak samo przystojny, jak zawsze. Nie można niestety tego powiedzieć o mnie, gdyż teraz pewnie przypominam bardziej potarganą kurę ale mam to gdzieś.
Wtulam się bardziej i zamykam oczy usypiając.
Gdy przebudzam się nad ranem czuję się trochę onieśmielona nagością, więc zakładam na siebie to, co leży obok. Nie bardzo przyglądam się temu, co ubieram bo jestem w półśnie i gdy ponownie układam się w jego ramionach, od razu zasypiam.
-Już dziewiąta, wstawaj leniu. - szepcze, zakładając mi kosmyk włosów za ucho. -Tym razem zostałaś.
Śmieje się ale ja odwracam się z powagą.
-Przestań.
-Tak przy okazji to dobrze wyglądasz w moim ubraniu.
Dziwię się, ale kiedy zaczynam rozumieć czemu było mi tak wygodnie a w ubraniu prawie tonęłam, mam odpowiedź.  Biała koszulka z szarymi wzorkami z pewnością nie należy do mnie.
Oddycham z ulgą, że zasłania wszystko. Dla jego metra dziewięćdziesięciu to kolejna zaleta.
Jestem niska, więc w sytuacji takiej... pomyłki, nie muszę się niczym martwić. Po wczorajszych wydarzeniach i wyznaniach stwierdzam, że nie ma co podchodzić do tego bardziej oficjalnie. Wystarczy, że oboje się domyślamy jak jest. Zbieram rzeczy i biegnę pod prysznic, gdy jego śmiech roznosi się echem po domu. Za dwie godziny mamy być w porcie.
Gdy kończę się myć i doprowadzać do porządku, do mych uszu dobiega głośna rozmowa.
Wychylam się z łazienki na palcach, podchodząc do schodów tak, by usłyszeć szczegóły.
-Rozumiem, cieszy mnie to. Kiedy mam odebrać dokumenty?
Andrew potakuje jeszcze przez chwilę, chodząc w kółko.
-Idealnie, na to liczyłem. Liczyły się tylko pieniądze, dlatego unieważnienie to dla mnie idealna opcja. Dobrze, dziękuję.
Odkłada telefon a ja się wychylam i gdy napotyka mój wzrok, poważnieje.
    Jakie pieniądze? O czym on mówił?
-Anne. - odzywa się i gestem pokazuje, bym do niego podeszła. - Chcę ci coś powiedzieć.

FEARLESSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz