-Powtarzam, to eksponat a ja nie mogę go otworzyć i ... jak w ogóle miałbym to zrobić? - odpowiada mi z ironią ochroniarz muzeum.
Cholera.
Wiem, że brzmi to nielogicznie ale intuicja podpowiada mi, że właśnie tego potrzebujemy. Niestety to prawda, że nie zdziałam nic bez specjalnego nakazu, którego i tak bardzo ciężko będzie w ogóle zdobyć, lub chociaż go zobaczyć. Moją jedyną i ostatnią nadzieją jest profesor Philip. To bardzo szanowany człowiek nauki więc liczę na jego pomoc. Potrzeba mi tylko skrawek tego bursztynu...
-Czy w czymś jeszcze mogę pomóc? - patrzy na mnie znużonym, lekceważącym wzrokiem.
-Nie, dziękuję. Wychodzimy.
Jestem zła, że to może się nie udać a moja mina zdradza chyba wszystkie myśli, jakie chodzą mi po głowie.
-Uspokój się, spróbujemy coś załatwić. - Andrew śmieje się delikatnie i nawet mój wzrok nie zbija jego optymizmu. -No już, możemy od razu pojechać do portu i załatwić tę sprawę.
-Jedźmy, im wcześniej tym lepiej.
Przez całą drogę biję się z myślami, co mogłabym zrobić i jednocześnie mam nadzieję, że przeczucia mnie nie mylą. Nieznany numer wyrywa mnie z zamyślenia, jednak gdy odbieram w słuchawce nikt się nie odzywa. Kolejne połączenie odrzucam ja. Nie mam czasu na jakieś głupie, telefoniczne żarty.
Moje wolne w sumie nie ma większego sensu, ale pozostało mi jeszcze kilka dni więc wykorzystam je aktywnie.
Dziwi mnie bardzo fakt, gdy profesora nie ma jeszcze w porcie Blyth.
Wciskam guziczek z biurem informacyjnym.
-Laboratorium port Blyth, w czym mogę służyć?
Na szczęście wita mnie ten sam sympatyczny głos, co ostatnim razem więc wiem, że otrzymam odpowiedź.
-Tutaj Anne Blyth, czy wiadomo gdzie jest profesor Philip lub kiedy się pojawi?
-Chwileczkę. - słyszę szeleszczenie papierów i jakieś wzdychanie. - Wyjechał.
Wyjechał? Ot tak?
-Na jak długo?
-Za dwa dni powinien być w Blyth, to jakieś nagłe powołanie rady badawczej.
Dziękuję uprzejmie za tę informację i wzdycham z porażką, jednocześnie zastanawiając się co było tak ważnego, że musieli nagle powołać radę.
Marudzę kiedy idziemy w stronę auta, na co Andrew obejmuje mnie za ramie i przytula do siebie.
-Może przez ten czas dowiemy się czegoś więcej.
Jest uprzejmy jak zawsze, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna. Jeżeli narzekałby tak jak ja, z pewnością poskutkowałoby to moim wybuchem.
Komórka znowu wibruje w moim plecaku. Myślę już, że to profesor ale na ekranie wyświetla się ten sam numer co ostatnio.
Znowu nikt się nie odzywa.
-Nie wytrzymam! Dlaczego ludzie dzwonią i milczą w słuchawkę?
Teraz jestem już zirytowana, bo ostatniego czego mi brakuje to natrętni ludzie.
-Może oddzwoń ty?
-Chyba tak zrobię. - kiwam głową na tę propozycję i wybieram wcześniejszy numer.
Łączenie trwa długo, więc już mam się rozłączyć i dodać numer do listy blokowanych, kiedy odzywa się jakiś kobiecy głos.
-Halo? Kto mówi?
-Kto mówi? To chyba ja powinnam powiedzieć, bo wydzwania pani non stop.
Nie mam ochoty na dyskusję z kimś, kto nie wie co się dzieje, wiec jestem sceptycznie nastawiona.
-Anne? To twój numerrr? Tu Helen.
Czy ta kobieta bełkocze?
-Jaka Helen?
Spoglądam na Andrew, który prowadząc w stronę swojego domu nasłuchuje się temu, co mówię.
-Twoja matka.
Telefon prawie wypada mi z ręki. Nie znałam jej przez całe swoje życie i teraz też nie zamierzam. Od razu czuję przypływ adrenaliny, a mój ton staje się syczący.
Andrew chyba kładzie mi jedną rękę na kolanie, gdy to słyszy ale nie jestem w stanie się skupić na niczym innym, niż osobie po drugiej stronie słuchawki.
-Czego chcesz? Skąd masz mój numer?
-Twoja baabka mi go dała.
-Babcia.
-Na jedno wychodzi. - Jej ton pozbawiony emocji sprawia, że chcę zakończyć tę rozmowę jak najszybciej.
-Mam problem. Pieniądze, które miałam zosstały mi skradzione.
-Gówno mnie obchodzi twój problem, nie znam cię i nie zamierzam ci pomagać.
Z nerwów głowa zaczyna mnie boleć i już mam nacisnąć "zakończ", kiedy wymawia imię babci.
-Judy mi je pożyczyła i teraz potrzebuje...
Rozłączam się.
Babcia pożyczyła tej jadowitej kobiecie pieniądze?
Świetnie. Jestem ciekawa jak wiele jej ofiarowała, muszę z nią szczerze porozmawiać w cztery oczy kiedy się spotkamy. Nawet nie zauważyłam, że już dojechaliśmy i pewnie od pięciu minut stoimy na parkingu. Opadam luźno w fotelu łapiąc się za głowę.
Dlaczego życie pokarało mnie taką matką? Nie chcę wiedzieć nawet co się z nią dzieje, bo ona nigdy nie interesowała się mną. Andrew otwiera mi drzwi od samochodu i staje obok, głaszcząc mnie po głowie.
-Rozumiesz to? Jak można być tak pazernym, podłym człowiekiem i dzwonić do kogoś, kogo się od narodzenia olewało i prosząc o pieniądze?
-Olej to, poważnie. Nie daj się wyprowadzić z równowagi.
-Jak mam to olać? Dziadkowie pewnie ledwo wiążą koniec z końcem, jeżeli jeszcze dawali jej pieniądze.
-Chcesz do nich jechać?
-Nie, nie. - kręcę głową. - Porozmawiam z nimi na święta.
Jak tylko weszłam do środka, musiałam się na chwilę położyć. To znaczy, miała być to chwila ale wyszło nieco dłużej. Wstaję i schodzę schodami z domu dziadków. Na kanapie siedzi profesor Philip i jakaś kobieta. Co on tam robi?
Po chwili wchodzą zasmuceni dziadkowie w podartych łachmanach i liczą ostatnie pieniądze w portfelu. Mam ochotę krzyknąć i spytać co oni robią, ale nie mogę. Przyglądam się całej sytuacji z boku. Profesor grozi im, że inaczej trafią za kratki jak nie oddadzą reszty a ja nie wierzę w to, co słyszę. Matka podchodzi do Judy i wyrywa jej pieniądze z dłoni, całując profesora a potem zza drzwi przychodzi do niej inny mężczyzna, pewnie wyprowadzając ją z domu. Dziadkowie płaczą i mówią coś o komorniku i spłaty należnego długu. W końcu czuję, że mogę się odezwać i dowiedzieć co jest grane, ale nagle jestem zupełnie gdzie indziej.
To był sen, tylko sen.
Serce wali mi jak szalone, przez ten koszmar. Jest już ciemno a w sypialni nie ma Andrew. To straszne, gdyby okazał się on prawdą, kręcę głową i wychodzę z pokoju kierując się w jedyne źródło głosu, które teraz słyszę. Andrew siedzi przez telewizorem, grając na konsoli a ja praktycznie wbijam się w jego objęcia.
-Bałam się, że to było naprawdę. - szepczę.
-Miałaś zły sen? -Andrew pyta cicho i całuje mnie w czoło, co zdecydowanie było tym, czego potrzebowałam.
Kiwam głową a jego uśmiech rozwiewa resztki mojego strachu.
-Głupia, wiesz że tak nie będzie. Zaprosiłem znajomego i myślę, że możesz spróbować z nami przegrać.
-Przegrać?
Od razu zapominam o całym tym głupim śnie, skupiając się na pogodnym tonie Andrew.
-Chyba nie myślisz, że mogłoby być inaczej. - mówiąc to wstaje i kieruje się do kuchni. -Tommy zaraz będzie, więc przeniosę pizzę i trochę przekąsek do salonu.
Pizzę?
Dopiero teraz czuję ten zapach, ale w ogóle nie mam na nią dziś ochoty. Nim Andrew wróci próbuję desperacko nauczyć się grać. Nigdy wcześniej nie miałam w rękach pada, więc same przyciski to dla mnie kosmos, którego nie rozumiem. Nie mam szans w tej grze i chyba faktycznie ten raz muszę przyznać rację Andrew. Byłabym jak te dziecko, które próbuje grać z dorosłymi, którzy by się go pozbyć dają mu odłączony pad. Tak samo wyglądam teraz.
Rozlega się dzwonek do drzwi i wraz z Andrew pojawia się wysoki blondyn, w nastroszonych włosach.
-Tommy. - uśmiecha się pogodnie więc czynię to samo.
-Anne. - ściskając jego rękę pytam.- Skąd się znacie?
-Aaa, to długa historia.
W momencie, gdy obydwoje zaczynają się patrzeć na siebie i porozumiewawczo śmiać stwierdzam, że chyba na razie nie chcę wiedzieć i postanawiam im nie przeszkadzać. Lepiej mi zrobi jeśli posiedzę trochę sama i pomyślę co zrobić. Na szczęście mogę skorzystać z laptopa Andrew, bo inaczej pewnie znowu bym zasnęła a nie chcę kontynuować wcześniejszego koszmaru. Kładę się na dużym łóżku w sypialni i stawiam go na podstawce. Odpala się znacznie szybciej niż mój, ale czego się spodziewać jeśli ja zapłaciłam połowę wartości tego, co ma Andrew. Wiem, że nie powinnam być wścibska, ale chłopaki śmieją się i w ogóle nie zwracają uwagi na to, co się dzieje a mnie zżera ciekawość co do folderów na komputerze Andrew. Wchodzę w internet i czytam nowinki oraz informację o tym, że to węglowodory zawarte w bursztynie przekształcają promienie świetlne na niebieską barwę. Chwilę piszę z Dakotą o tym, że niedługo otrzymamy zaproszenie na ich ślub, bo wstępnie planują już datę.
Wow, naprawdę się dobrali. Cieszę się ich szczęściem, bo obydwoje to jedne z najbardziej uprzejmych i szczerych osób, jakie znam. Uśmiecham się na tę myśl. Moje życie niestety nie jest pasmem idealnych splotów sytuacji, bo raczej zwykle są mi rzucane kłody pod nogi. Nauczyłam się już od dawna, by stawiać temu czoła.
Po godzinie bez sensownego siedzenia w internecie zaczynam żałować, że nie zabrałam z domu ostatnio zakupionej starej książki o Blyth. W końcu mimowolnie klikam na folder z plikami Andrew. Jest tam kilka prac pisemnych i różnego rodzaju programów. Naciskam dwa razy na ikonkę z logo zdjęcia. Są tam dwa zdjęcia, pierwsze z nich to jakieś informacje od ubezpieczyciela a drugie... wspólne zdjęcie z Natalie?
-Czemu nadal trzyma zdjęcie z Natalie? - krzywię się na tę myśl, wypowiadaną w głowie.
Data jest dosyć stara, więc pewnie jeszcze ich nie usunął, ale i tak czuję się głupio. Obiecuję sobie zapytać go o to, kiedy tylko będzie to możliwe. Nie mogę myśleć o tym teraz za wiele, bo jak już wcześniej zrozumiałam, domysły nie są dobrą rzeczą. Zamykam laptopa i postanawiam dołączyć do chłopaków. Ostatnią grę zręcznościową zamienili teraz na sportową o rozgrywanych międzynarodowych meczach. W ogóle tego nie czaję jak można operować tyloma osobami z drużyny jednocześnie.
-Dawaj Anne! Zagraj z nami. -zachęca mnie Andrew więc w końcu się godzę.
Ku mojemu zdziwieniu idzie mi całkiem dobrze, bo nawet wygrywam z Tommym. Tak, z Andrew przegrałam, odczuwając na sobie silną porażkę. Zauważam, że obydwoje są do siebie podobni z charakteru i Tommy również ma ten błysk w oku.
-Ja pierdziele! Ograłaś go!
Śmiech Andrew wypełnia pokój, do którego zaraz dołączam ja i mój meczowy rywal.
-Zdradzisz zagadkę jak to zrobiłaś? - pyta mnie Tommy.
-Noo... po prostu naciskałam wszystkie przyciski jak leci. - odpowiadam na pytanie i robię się trochę czerwona.
-Dziewczyny.
Odpowiedź Andrew kwituję uderzeniem go poduszką.
Uwielbiam to uczucie, gdy w jego towarzystwie mogę poczuć się jak małe dziecko, które nie musi się niczym przejmować. To jedyna osoba, która nie robiąc praktycznie nic, czyni mnie szczęśliwą. Kiedy pomyślę o tym, jak jeszcze parę miesięcy temu wzbraniałam się przed własnymi myślami, to jest mi aż głupio. Cieszę się, że nie wplątałam się w żadne głupie, przypadkowe związki a czekałam na kogoś, kto pozwoli mi zburzyć mury, które postawiłam. Nigdy nie tolerowałam opcji próbowania i korzystania z życia przy pomocy wielu związków. Dużo osób tak robi, by sprawdzić z kim będzie mi lepiej, ale ja wycierpiałam i nauczyłam się wiele w życiu i bez tego. Może właśnie przez to nie lubię mdławych romansów czy potoku wyznań własnych uczuć. Wystarczy mi swoboda i poczucie tego, że jestem dla kogoś ważna.
Chłopaki włączają kolejną grę, a mi kleją się oczy i rezygnuję ze współzawodnictwa z nimi. Opatulam się kocem i zasypiam na kanapie tak, jakby Tommy był moim przyjacielem, przy którym mogę się czuć swobodnie. Pewnie myślę tak dlatego, że on i Andrew są do siebie tacy podobni. Przez okno zauważam, że zaczyna padać śnieg. W tym roku pojawił się naprawdę późno, bo ledwie ostatnio były ulewy. Patrzę przez chwilę na padające płatki za oknem i to ostatnie, co pamiętam.
Gdzieś koło trzeciej silne ramiona przenoszą mnie do sypialni a ja w półśnie przytulam się do nich. Wyczuwam perfumy Andrew i zasypiam dalej głębokim, spokojnym snem.
CZYTASZ
FEARLESS
Aktuelle LiteraturAnne i Andrew podjęli się odkrycia zagadki ciążącej nad ludzkością od wielu lat. Przypadkowe zaginięcia, tajemnice i coraz częstsze znaki. To wszystko odkrywa pod sobą prawdziwą twarz oceanu, której nie sposób jest zrozumieć - a jednak. Anglia musi...