Rozdział 1

28 6 3
                                    

Obudziłam się jak zwykle wczesnym rankiem. Zjadłam śniadanie, umyłam zęby, założyłam czarne jeansy, białą bluzkę i szarą bluzę z kapturem, gdyż miało być dzisiaj chłodno. Przez jakieś 10 minut próbowałam rozczesać włosy, bo oczywiście moje loki żyją własnym życiem. Przejechałam delikatnie po rzęsach moją ulubioną maskarą i zadzwoniłam do Julie żeby już wychodziła z domu. Wzięłam torbę, założyłam czarne vansy i zaczęłam iść w stronę szkoły żegnając się z mamą i jej pieprzonym chłopakiem. Ugh, czy ten palant naprawdę musi z nami mieszkać?

- Hej, Sam! - przywitała mnie moja najlepsza przyjaciółka, która teraz stała przed moim domem. - Po drodze zgarniemy jeszcze resztę ekipy.

Nasza "ekipa" składa się (oprócz nas) z Ashley, Connora i Maxa. Przyjaźnimy się w zasadzie od podstawówki, najdłużej jednak znam Julie. Poznałyśmy się mając 3 albo 4 lata, nasze mamy przyjaźnią się od czasów college'u. Jesteśmy jak siostry, ona była moim największym wsparciem po stracie taty, bo mama popadła w depresję i nie była w stanie dać mi jakiegokolwiek wsparcia.

Poszłyśmy na skróty przez park, który znajduje zaledwie 200 metrów od mojego domu. Gdy byłam mała razem z tatą przychodziliśmy tu co weekend karmić kaczki. Niedaleko parku jest stadnina, w której wykupuję jedną jazdę w miesiącu. Jej właścicielami są rodzice Ashley, więc dostaję sporą zniżkę.

Gdy minęliśmy jeziorko dołączyli do nas Max i Ashley. Oboje się w sobie podkochują, ale żadna strona o tym nie wie. Trochę zabawne, prawda?

Przytuliliśmy się z Maxem, a Ashley cmoknęłam w policzek na przywitanie. Następnie ruszyliśmy w stronę szkoły.

- Dlaczego nie ma Connora? - zapytałam.

- Jest jeszcze na wakacjach cwaniak, ale powinien już być w przyszłym tygodniu. - odpowiedział Max. Ich przyjaźń jest podobna do mojej z Julie, tylko że krótsza i bez drastycznych przeżyć.

Dotarliśmy do szkoły. Byłam z Ashley i Julie w jednej klasie, a Max i Connor razem w sportowej. Tak więc pożegnałyśmy się z chłopakiem mówiąc, że zobaczymy się na obiedzie i poszłyśmy pod salę od chemii.

Nienawidziłam tego przedmiotu, a jeszcze bardziej nauczyciela, pana Jacksona, którego nazywamy "pan proton". To starszy, zrzędliwy, wkurwiający mężczyzna, który czerpie radoś z wstawiania jedynek i zagrożeń, z czym też się wiąże niezapowiadanie kartkówek. Gdyby był konkurs na najwredniejszego nauczyciela to jestem pewna, że spokojnie wygrałby z Dolores Umbridge. W pierwszym semestrze zeszłego roku postawił połowie klasy zagrożenia, w tym mnie, więc będę musiała teraz sporo zakuwać.

Gdy zadzwonił dzwonek weszliśmy do klasy i zajęliśmy zwoje miejsca. Ja, jak zwykle, usiadłam z Julie na końcu w rzędzie od okna, a Ashley usiadła obok nas z Luke'iem - pupilkiem protona. Lubię go, nie raz pomógł mi w nauce, zna dobre patenty na ściąganie i dobrze się uczy. Proton traktuje go lepiej, bo "przyjaźni się" z babcią Luke'a. Współczuję mu trochę.

Jackson przywitał się z nami i już widać było, że nie da nam żadnej taryfy ulgowej. Zaczął sprawdzać listę obecności.
-Anderson... Brooks... Brown... Cox..... Green... Hemmings... Hood... Hood? Jest tu Calum Hood? - nikt nie odpowiedział. Nie kojarzę nikogo o takim nazwisku, to pewnie jakiś nowy. - Dobrze, Howard..... Petterson... Reed...- moje nazwisko jak zwykle wymówił z nutą znudzenia -.......Stark...- Julie miała się już zgłosić, gdy drzwi sali otworzyły się, a do środka wszedł chłopak, który na pierwszy rzut oka przypominał Azjatę.

He Still Tries Where stories live. Discover now