*Crystal's POV*
Od tygodni ludzie mówili o wielkim balu charytatywnym Austina Harvey'a – jednego z największych milionerów Sydney, który często wyprawiał takie imprezy. Wysoki, przystojny, bogaty. Dawno temu, przez całkowity przypadek, ja i Michael uratowaliśmy Austina (o, ironio!). Nie będę wspominała tej sytuacji; chodzi mi o to, że szczęście (lub też nieszczęście) pozwoliło nam dowiedzieć się, ile pieniędzy wydaje na narkotyki nasza cudowna gwiazdka. Nie tylko dla siebie, ale również na przemycanie ich. Milczeliśmy wiernie cały ten czas, w końcu to nie nasza sprawa, ale za każdym razem Austin wysyłał naszej dwójce zaproszenia na swoje imprezy. Stąd wziął się pomysł zobaczenia listy gości; komputerowy geniusz Michaela pozwolił mu włamać się do komputera w firmie Harvey'a. Tak, jednym z głównych gości jest Cameron.
Koperta z twardego, drogiego papieru, zawierająca w sobie nasze zaproszenia, długo leżała na szafce kuchennej, dopóki ktoś przypadkowo nie zaproponował sprawdzenia tej listy. Naprawdę nie wiem, kto to był, ale pomysł okazał się genialny. Od razu zadzwoniłam do Austina, żeby potwierdzić naszą obecność. Jego entuzjazm był wręcz chory i domyśliłam się, że pewnie znowu brał. Nie obeszło mnie to.
Jeśli dłużej się nad tym zastanowić, to pewnie on był jednym ze sponsorów Camerona. Miałam ochotę uderzyć się w twarz za to, że wcześniej o tym nie pomyślałam; to było tak idiotycznie logiczne.
Impreza była balem maskowym. Trochę straszne było to, jak idealnie wszystko się układało. Każdy z nas miał dokładnie przydzielone zadanie. Co prawda, tylko ja i Michael mieliśmy być na imprezie, ale święta trójca powinna być cały czas w pobliżu.
Ponad miesiąc zajęło nam zbieranie informacji, ale opłaciło się czekać. W przeddzień balu, podczas którego wszystko miało się rozegrać, miałam przygotowaną grubą, brązową teczkę z różnymi papierami. Wieczorem, gdy się ściemniło, wzięłam ją do plecaka, założyłam bluzę z kapturem i wyszłam. Szłam jakieś piętnaście minut w stronę centrum, gdy zobaczyłam cel mojej podróży – auto policyjne zaparkowane w bocznej uliczce. Znałam paru gliniarzy Sydney, szczególnie jednego, młodego chłopaczka, który dopiero co zaczął pracę w policji. Nazywał się Matthew Goodheart, dla mnie Matty chucherko, stary znajomy z podstawówki. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, jak mogli go przyjąć do policji z taką lichą budową ciała – nie potrafiłam, dopóki nie zobaczyłam go po paru dobrych latach na służbie.
Cóż, Matty chucherko wyrósł na coś konkretnego.
Widziałam jego szerokie ramiona, gdy siedział sam w aucie. Jego partner minutę wcześniej wyszedł z samochodu i wszedł do pobliskiej kawiarni, więc nie miałam dużo czasu. Światło padające z telefonu oświetlało jego twarz, która niezaprzeczalnie przyciągnęłaby spojrzenie niejednej dziewczyny. Brał akurat łyka kawy lub czegokolwiek, co pił, z papierowego kubka, gdy postanowiłam zapukać w szybę. Zaśmiałam się pod nosem, słysząc jego przekleństwo, gdyż polał się gorącym napojem. Spojrzał ze złością na mnie, kompletnie nie wiedząc, kto postanowił go wystraszyć – miałam na głowie kaptur, więc dobrze wtapiałam się w otoczenie. Szybko spuścił szybę.
- O co chodzi? – warknął, wycierając chusteczką mundur, chociaż wątpię, czy to mu coś dało.
Nawet jeśli chłopak mnie pamiętał z dziecięcych lat, wolałam się nie ujawniać tak do końca. Wiedziałam, że jestem poszukiwana przez policję, a moje zdjęcie wisi na wielkiej tablicy na komisariacie. Jego reakcja była niewiadomą.
Stojąc kawałek od samochodu, rzuciłam mu teczkę i cofnęłam się jeszcze bardziej.
- W teczce znajdziesz wszystkie potrzebne dowody do złapania Daniela Parkera i paru innych, których poszukujecie.