Rozdział 38

271 22 1
                                    


Usłyszałem spłukiwanie wody w toalecie na górze. Elsa od kilku dni co rano wymiotowała. Cieszyłem się z tego dziecka bardziej niż z czegokolwiek innego. Ale widok Elsy w stanie opłakanym było najgorszym co mogło być. Chciałem skrócić jej cierpienie, ale nie mogłem nic zrobić.

Była odwodniona i mało jadła, ale i tak wszytko zwracała. Lekarz powiedział, ze to normalne w ciąży i że ma dużo pić i odpoczywać. Miałem gdzieś tego pożal się boże doktorka. Jeżeli mojej narzeczonej albo naszemu dziecku coś by się stało, zabiłbym go gołymi rękami.

Nalałem wody do szklanki i wszedłem po schodach do mojej ukochanej. Leżała bezwładnie na łóżku i oddychała ciężko. Patrząc na nią bolało mnie serce.

Postawiłem szklankę na stoliku.

-Słońce, napij się wody-powiedziałem, podnosząc ją do pozycji siedzącej. Nie potrafiła nawet siedzieć, więc od razu po wypiciu całej szklanki położyła się z powrotem. Miałem ochotę coś rozwalić.

-Martwię się-szepnąłem, kładąc rękę na brzuchu i głaszcząc delikatnie. Dziecko kopało, co utwierdzało mnie, ze wszystko jest w porządku.

-Ja też.-odszepnął, a ja zmartwiłem się jeszcze bardziej. Nie powinna się stresować.

-Może powinniśmy jechać do szpitala co?-zapytałem, ale widząc jak się skrzywiła, doskonale wiedziałem, jaka będzie odpowiedź.

-Proszę cię nie. Lekarz powiedział, że powinno mi przejść. Przyjmuję tyle pokarmu ile tylko mogę. I biorę witaminy.

-No dobrze-westchnąłem.-Ale jeżeli w ciągu najbliższych dni ci się nie poprawi, jedziemy do szpitala.

Wolałem zabrać ją tam od razu. Ale może faktycznie miało być lepiej. Postanowiłem poczekać.

Opłacało się. Kilka dni po naszej rozmowie mdłości zaczęły ustawać, a mnie rosło serce. Myśl, że moje słońce wracało do zdrowia była dla mnie jak tlen.

Chciałem z nią zostać, ale uparła się, bym szedł do ośrodka za nią. Z jednej strony nie zamierzałem nigdzie iść, bo chciałem mieć pewność, że czuje się dobrze. Z drugiej jednak dzieciaki w ośrodku musiały bardzo tęsknić i nie chciałem, by były nieszczęśliwe. Niedawno umarło kolejne dziecko, ale nie chciałem nic mówić Elsie, bo to zestresowałoby ją, a nie chciałem do tego dopuścić. Zgodziłem się.

Tego dnia dzieciaki były wyjątkowo spokojne, więc nie musiałem robić nic wielkiego. Kiedy wychodziłem, moja narzeczona wydawała się czuć doskonale, więc zdziwiłem się, kiedy do mnie zadzwoniła około południa.

-Słońce?-spytałem, kiedy słyszałem jej nierówny oddech. Biegła?

-Wracaj do domu, proszę.-słysząc jej płaczliwy ton ścisnęło mnie w dołku.

-Elsa, co się stało?-spytałem, ale nie chciałem słyszeć odpowiedzi przez telefon.-Nie ważne, już lecę. Wytrzymaj kochanie.

Coś było nie tak. Czułem jak moje serce bije nierówno. Boże, jeżeli to było coś dzieckiem...Nie, to nie to. Po prostu się czegoś przestraszyła. Może pająka. Ale to nie mogło być dziecko!

Kiedy znalazłem się pod domem ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie potrafiłem utrzymać kluczy.

Bałem się, że jest za późno. Że stało się coś okropnego...Ale kiedy Elsa wbiegła w moje ramiona poczułem ulgę. Była bezpieczna i co najważniejsze, nasze dziecko też.

-Co się stało, kochanie?-spytałem, głaszcząc ją po włosach chcąc uspokoić.

-Tęskniłam.-szepnęła słabym głosem. Tak, jasne. I to dlatego płakała i wydawała się przerażona.

-Ja też tęskniłem. Stało się coś jeszcze?-nie mogąc się oprzeć położyłem dłonie na jej brzuchu. Delikatne kopnięcia sprawiły, że moje ciało odprężyło się. Moje maleństwo było bezpieczne. Tak jak jego cudowna mamusia.

-Nie. To tylko hormony ciążowe. Ale...chciałabym, byś ze mną został.

-Jasne, słońce. Ile tylko będziesz chciała.

All I want...Pov. Jack ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz