Rozdział 33

471 57 10
                                    

Przechodziłam przez dziedziniec szkoły. Za kilka minut miały zacząć się lekcje, więc miałam jeszcze trochę czasu w zapasie. Liczyłam, że uda mi się złapać gdzieś po drodze Gwen, miałam dla niej pewną propozycję i po cichu wierzyłam, że się zgodzi.

Minęłam centralną fontannę, która znajdowała się tuż przed wejściem do budynku. Na jej murku siedziało pełno uczniów i mogłam już mniej-więcej skojarzyć niektóre twarze, dzięki Lukowi i Gwen. Spojrzenia siedzących tam osób skierowały się na mnie gdy tylko ich minęłam i dostrzegłam przyjazne uśmiechy na ich ustach posłane w moją stronę. Automatycznie zrobiło mi się milej. Odwzajemniłam uśmiech idąc dalej przed siebie.

Postawiłam stopę na pierwszym schodku, chcąc wspiąć się po nich i wejść do środka, gdy nagle zatrzymał mnie czyjś głos:

- Cześć Rasac! - zza pleców dobiegł mnie niski, dziewczęcy głos. Domyślałam się do kogo należy i gdy się odwróciłam, cofając i schodząc ze schodka utwierdziłam się we własnym przekonaniu.

- Cześć Walker - odpowiedziałam dość sztucznie, jak na siebie. Nie chciałam dawać jej po sobie poznać, że posiada nade mną jakąś większą przewagę, bo jest prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalną dziewczyną szkole i każdy powinien mieć do niej szacunek, czy coś w ten deseń.

Nie obchodziła mnie ona, była dla mnie jak każda osoba z tej szkoły - obojętna i niespecjalnie wyróżniająca się, więc nie przywiązywałam do niej szczególnej wagi.

Brunetka podniosła się z murka fontanny i podeszła do mnie krokiem niczym by właśnie uciekła z wybiegu. Miała buty z wysokim obcasem, dzięki czemu można było wywnioskować dlaczego tak chodzi.

Nie chodzę na obcasach i nie umiem na nich chodzić, więc masz punkty u mnie, jędzo - pomyślałam.

- Coś się stało, McKenzie? - zapytałam bez większego wzruszenia z obojętnością.

Poprawiłam pasek spadającego plecaka na ramieniu, nie odrywając od niej wzroku.

- Dlaczego coś by się miało stać? - uśmiechnęła się dziwnie.

Zresztą odkąd mnie ujrzała na jej ustach widniał bardzo dziwny uśmiech. Spoglądając kątem oka na jej koleżanki siedzące ciągle na murku z nogą na nogę mogłam dostrzec u nich podobny rodzaj uśmiechu. Nachylały się do siebie i coś szeptały między sobą.

To chyba nic dobrego nie wróżyło.

- Bo dziwnie się zachowujesz.

- Skąd możesz oceniać moje zachowanie, skoro nawet mnie nie znasz? - uśmiech ciągle nie schodził z jej ust, przez co po plecach przeleciały mnie nieprzyjemne ciarki.

- Bo śmiejesz się jak idiota do sera - podsumowałam, nawet nie żałując użycia takich słów.

- Wiesz co, podziwiam cię - udała zamyślenie, przykładając dłoń do brody.

- Niby pod jakim względem?

- Że się jeszcze nie załamałaś psychicznie.

Zamarłam. Wypowiedziała kilka słów, które za każdym razem w ustach kogoś obcego budziły we mnie przerażenie, w tym przypadku potrójne. Nie mogłam ocenić co siedziało w głowie McKenzie, ale nie wróżyło to nic dobrego, zważywszy na fakt po ostatnim co mi powiedziała.

- Nie wiem o czym mówisz - odpowiedziałam po chwili. Starałam się być obojętna do tego tematu i nie pokazywać, że w jakimś stopniu to mną ruszyło. Wtedy byłabym przegrana na starcie.

- A ja myślę, że wręcz przeciwnie. Dlaczego kłamiesz?

- Nie kłamię?

- Pocisz się, czyli kłamiesz.

psychopatka.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz