Kotomi to zimna, oschła szesnastolatka. Nie ma przyjaciół, ani nikogo bliskiego oprócz swojej mamy i siostry, która jest na wojnie. Po śmierci ich ojca, dziewczyna przeprowadziła się z matką do innej dzielnicy w Tokio. Jednak, rodzicielka nastolatki...
Ostatni raz spojrzałam na ciało mojej rodzicielki i poszłam z chłopakiem do jego domu.
Byliśmy na miejscu po około trzydziestu minutach. Myślałam, że zastanę jakąś kamienicę, blok, ewentualnie domek jednorodzinny, cokolwiek. Ale nie. Stałam przed wielką, piękną rezydencją. – Chodźmy do środka. Poznasz moich braci – odezwał się Ruki. – Um, okej – mruknęłam. Weszliśmy. Znajdowaliśmy się w pięknym salonie. Na kanapie siedział blondyn, a obok niego dziwak, cały w bandażach. – Yuma poszedł po jej rzeczy? – spytał Ruki. – Tak, zaraz powinien być – odpowiedział blondyn. – A co z ciałem? – Jestem! – krzyknął rudzielec, który tak po prostu pojawił się w salonie z moimi walizkami. To pewnie ten Yuma. – K-kto ci pozwolił to tutaj brać?! – fuknęłam. – Od dzisiaj mieszkasz z nami, masochistyczny kociaczku – zaśmiał się blondyn. – Ha, ha, ha! Masz okulary! – Zaczął śmiać się rudy. Podeszłam do niego, podskoczyłam i uderzyłam go w tył głowy tak mocno, że się przewrócił. Musiałam podskoczyć, bo jest on strasznie wysoki. Obstawiam z metr dziewięćdziesiąt, jak nie lepiej. – Zamiast się ze mnie śmiać, powiedz mi co z moją matką! – To bolało... – Yuma wstał z podłogi. – Jeśli chodzi o ciało twojej matki, wszystko już jest załatwione. Pogrzeb odbędzie się jutro. – Gdzie jest ciało? – Tym się już nie interesuj. Chciałam uderzyć go w twarz, ale Ruki mnie powstrzymał. – To może ich przedstawię. – Zaczął. – Mnie już znasz. Chłopak, którego uderzyłaś, to Yuma. Blondyn to Kou, a ten w bandażach to Azusa. Witaj w naszych skromnych progach. – Mmm, kociaczku, jaka śliczna skóra – szepnął mi do ucha Kou, przejeżdżając palcami po mojej szyi. Jak on tak szybko znalazł się za mną? Coś tu nie gra.
Odsunęłam się od niego, ale i tak na kogoś wpadłam. – Lubisz... Ból? – zapytał Azusa i spojrzał na moją dłoń. Leciała z niej krew, a ten dziwak trzymał żyletkę w ręce, przez którą się zacięłam. Spojrzałam na chłopaków i... Oni mają takie czerwone oczy, jak ten wampir który tam był... – Wy... Wy jesteście wampirami?! Ohydne kreatury! Jeden z was zabił moją matkę! – wrzasnęłam. Chciałam wybiec z rezydencji, ale Yuma złapał mnie od tyłu i wziął na ręce. Szarpałam się, ale to było na nic. – Owszem, był to wampir, jednak my nie jesteśmy jak on. My nie zabijamy innych. Racja, pijemy krew, ale nie tyle, by odebrać komuś życie. Tamten wampir był stracony, a takich jak on powinno się zabijać – wyjaśnił Ruki, przez co się uspokoiłam. Rudzielec to zauważył i postawił mnie na ziemię. – Yuma, zaprowadź Kotomi do jej pokoju – rozkazał Ruki. Jego brat przytaknął, wziął moje walizki i pokierował mnie do pokoju.
– Jesteśmy – powiedział Yuma i otworzył drzwi.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
– Ładny – stwierdziłam. Wampir położył walizki na podłodze i zaczął się ze mnie śmiać. – Chcesz się bić? – zapytałam. – Nie żartuj sobie – odparł Yuma, dławiąc się powietrzem. – Nie dasz rady ze złamanymi palcami. – No, dawaj. – Zachęcałam go. Zdjęłam okulary i szybko założyłam soczewki. – A co, jeśli wygram? – zapytał. – Nie wiem. Jeśli wygram, oprowadzisz mnie po rezydencji i skołujesz mi jakiś ładny sztylecik od Azusy – zażądałam. – Skąd wiesz, że Azusa... – Jak przechodziliśmy, jego pokój był otwarty. – Rozumiem. To jak ja wygram, to dasz mi się ugryźć. – Przyjmuję. To zaczynamy! –
Walka z nim była fajna. Robił bardzo dużo niepotrzebnych ruchów, a ja robiłam ciągle uniki, czekając na moment, by zadać krytyczny cios. Zobaczyłam, że mogę atakować brzuch. Kopnęłam go we wcześniej wspomniane miejsce, po czym wykręciłam mu ręke i przycisnęłam jego głowę kolanem do podłogi. – Wygrałam! – krzyknęłam zadowolona, nie puszczając wampira. – Świetnie – mruknął Yuma. – Co, niezadowolny z porażki? Przykre, że pokonała cię dziewczyna, w dodatku z połamanymi palcami. – Zaśmiałam się. – Chodź mnie oprowadzić – rozkazałam i pomogłam mu wstać. – Nieźle walczysz. Siostra cię uczyła? – zapytał Yuma. – Nie, ojciec... Zaraz, zaraz. Skąd ty wiesz, że mam siostrę?! – fuknęłam. – To nasza koleżanka. Za niedługo złoży nam wizytę. Cieszysz się? – Pff, nie twoja sprawa. Tylko jej coś zróbcie, to nie ręczę za siebie – warknęłam. – Powiedzieliście jej o naszej matce? – Tak. Poinformowaliśmy ją też, że u nas jesteś. – Okej. – Kiwnęłam głową. – Chodźmy dalej. –
Oprowadzanie trwało z dwadzieścia minut. Ta rezydencja jest ogromna! – Yuma! Kotomi! Zrobiłem kolację! – krzyknął Ruki. Zeszliśmy na dół. – Kolacja o dwudziestej trzeciej? – Zdziwiłam się. – Tak. Od dzisiaj, będziesz chodziła z nami do szkoły wieczorowej – oznajmił Ruki. Ja tylko prychnęłam i zasiadłam do stołu. Jak na złość, musiałam siedzieć obok Kou. – Nakarmię cię, kociaczku. – Zaproponował blondyn. – Udław się tym jedzeniem – mruknęłam. – Czemu jesteś dla mnie taka niemiła? – zasmucił się Kou. Nic mu nie odpowiedziałam, tylko wzięłam się za jedzenie.
~~~
Szykowałam się w łazience. Napuszczałam wodę do wanny, a w tle leciała muzyka relaksacyjna. W powietrzu czuć było intensywny zapach płynu do kąpieli o zapachu truskawki.
Zmywałam tusz do rzęs, stojąc w samej bieliźnie. Nagle, poczułam dłonie na biodrach i język na szyi. Od razu wyrwałam się z objęć. Zobaczyłam uśmiechającego się od ucha do ucha Kou. – Debilu! Jak ty tu... – Teleportacja, kociaczku. – Blondyn zaczął się do mnie zbliżać, oblizując kły. Gdy był wystarczająco blisko, uderzyłam go z całej siły pięścią w twarz, robiąc mu limo pod okiem. – Dostanę to, czego chcę, a ty nie masz prawa mi odmawiać! – krzyknął Kou. Wystraszyłam się go. Złapał mnie za nadgarstki, a nogi docisnął do ściany. Szarpałam się, ale nie miałam jak uciec. Już miał się wgryźć, ale ktoś go odciągnął i wrzucił do wanny. Tym kimś był Ruki. – Nic ci nie zrobił? – spytał i podał mi szlafrok. – Nie – odpowiedziałam. – Są tutaj jeszcze inne łazienki. Yuma jest w ogrodzie, a Azusa tnie się w swoim pokoju. Przypilnuję Kou. – Okej – mruknęłam i złapałam za klamkę. – A może tak, małe dziękuję? – zapytał Ruki. – Nikomu nie dziękuję, i nikogo nie przepraszam. Przyjdę później, żebyś opatrzył moje rany. – Wyszłam z pomieszczenia i pokierowałam się do innej łazienki.