Rozdział 10

10.2K 1K 743
                                    

Szczerze mówiąc kiedy Rowan stwierdził, że znalazł inspirację, spodziewałem się, że położy mnie na kolejnej, jeszcze bardziej zabytkowej kozetce i będę tam sterczał przynajmniej do północy. Pomyliłem się. Nie położył mnie na kozetce, tylko usadził na obitym jakimś dziwnym starym materiałem krześle i zaczął mieszać farby.

- Masz zamiar wygrać międzynarodowy konkurs obrazem przedstawiającym faceta siedzącego na krześle? - pytam, gdy podłokietniki zaczynają mnie uwierać. Nie przywykłem do siedzenia prosto - Musisz mieć o sobie wysokie mniemanie.

Rowan wzrusza ramionami. Wygląda jakby był zmęczony i nie jestem w stanie stwierdzić dlaczego, ale możliwe, że gdy spałem umknęło mi kilka istotnych faktów. Postanawiam się nie dopytywać, po powiedział mi dziś wystarczająco dużo, a ja nie chcę przekroczyć naszego dziennego limitu rozmawiania-bez-wpadania-w-furię. Problem polega na tym, że nie lubię siedzieć w ciszy.

- Czy zakłócę twoją aurę, gdy zadzwonię do Setha? - przypominam sobie o groźbach przyjaciela i uśmiecham się lekko, kiedy Rowan spogląda na mnie, jakbym spadł z księżyca.

- Żartujesz? - marszczy brwi. Krzywię się i wzdycham. - Nie rób takich min, jesteś wystarczająco asymetryczny.

- Nie jestem asymetryczny! - protestuję dziecinnie i ukradkiem spoglądam na ekran komórki. Zero esemesów, zero nieodebranych połączeń. Seth najwyraźniej jeszcze nie wszedł w swój tryb nadopiekuńczego przyjaciela i nie wezwał policji. Albo wezwał bez wcześniejszego kontaktu ze mną. - A nawet jeśli jestem, to nie mniej niż ty.

- Ja jestem elegancko niepospolity, ty jesteś krzywy - Rowan mruży oczy i drobnymi ruchami pędzla zaczyna pokrywać płótno farbą. Wydaje mi się, że jest błękitna. Nigdzie wokoło nie widzę błękitu, ale nie chcę się kompromitować zbędnymi komentarzami, przy nim jestem pewnie kompletnym daltonistą. - Wolałbym, żebyś teraz z nim nie rozmawiał, nie sądzę, by za mną przepadał.

Wzdycham ciężko, nie bardzo rozumiejąc jaki to ma związek z tym, że nie mogę zadzwonić do przyjaciela, ale nie protestuję. Nie mam mu nic ciekawego do powiedzenia, wolałbym nie wspominać o tym, że ugryzł mnie koń. Znając życie wpadłby w panikę.

Siedzimy chwilę w ciszy, a potem słyszę kroki. Rowan również unosi głowę i lekko zdezorientowany spogląda w kierunku drzwi, ale wtedy klamka opada i do pokoju wchodzi Josh. Zatrzymuję się na chwilę w progu i przez kilka sekund obserwuje nas, jakby zaskoczony, że żaden z nas jeszcze nie zabił drugiego, po czym zamyka za sobą drzwi.

- Można się przyłączyć? - pyta cicho, lekko się do mnie uśmiechając, zupełnie jakbym to ja miał podjąć w tej kwestii ostateczną decyzję.

Zerkam na Rowana, chyba trochę zbyt błagalnie, ale on nawet nie zwraca na mnie uwagę. Wbija w brata niechętne spojrzenie, zaciska zęby, jego ręka zamiera w pół drogi do płótna. Wydaje mi się, że słyszę, jak przełyka ślinę. Wyraźnie nie jest zadowolony z towarzystwa brata, ale z jakiegoś powodu stara się to zamaskować.

- Tata cię wysłał? - pyta kpiąco, chociaż widzę, że nie jest mu do śmiechu.

- Nie, sam przyszedłem - Josh wzrusza ramionami. - Siedzieć samemu na piętrze w tym domu to nie jest jakaś świetna zabawa. Nie będę długo siedział - obiecuje i opada z westchnieniem na łóżko, tuż obok mojego telefonu.

- Jest dosyć późno - zauważa Rowan.

- Otóż to - zgadzam się, rozprostowując plecy. - Moglibyśmy iść już spać.

Obydwoje puszczają mój komentarz mimo uszu, nadal wpatrując się w siebie z niemym wyzwaniem. Przez chwilę zastanawiam się, który nie wytrzyma i powie, co naprawdę myśli, ale powstrzymuję się przed podzieleniem się z nimi tymi rozmyślaniami. Przygryzam wargę i spuszczam wzrok na swoje stopy. Wtem słyszę cichy sygnał esemesa i Josh unosi podnosi mój telefon.

If I Could FlyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz