Siedzę przy stole i przerzucam kolejne papiery. Książki piętrzą się na kuchennym stole, herbata w białym, porcelanowym kubku dawno już wystygła. Boli mnie nadgarstek, więc stukam długopisem w jedno miejsce na kartce i mocno zaciskam powieki.
Stuk, stuk, stuk.
Wracaj już. Szybko.
Wpadnę w szał, jeśli postawię kolejny przecinek w złym miejscu.
Unoszę głowę, bo słyszę pokrzykiwania na korytarzu i nie mogę nic poradzić na to, że moje serce podskakuje. Mam go serdecznie dość, minęło pięć lat, a ono wciąż reaguje w identyczny sposób. Odsuwam krzesło, rzucam długopisem i szurając kapciami ruszam w stronę przedpokoju.
Poprawiam szlafrok, zakładam ręce na piersi i opieram się o ścianę, czekając aż otworzą się drzwi. Wolę nie wyobrażać sobie jak wyglądam, bo cały dzień przesiedziałem nad materiałami z uczelni, na zmianę szarpiąc się za włosy i huśtając na krześle. Nie nadaję się na studia. Nie nadaję się do samodzielnego życia.
W końcu klamka opada i do mieszkania wbiega zapłakany, złotowłosy chłopiec. Jego granatowy płaszczyk jest mokry od roztopionego śniegu, rączki w czerwonych rękawiczkach są zaciśnięte w pięści. Kiedy mnie zauważa, natychmiast przypada do mojej nogi i chowa twarz w nogawce moich dresów. Schylam się, by wziąć dwulatka na ręce, a wtedy przez próg, niemal się potykając, wkracza Rowan, ciągnąc za sobą szamoczące się dziecko. Jak najszybciej podnoszę Jaya i przyciskam go do piersi. Nie chcę, by go rozdeptali.
Tymczasem Rowanowi udaje się wciągnąć Andy'ego do środka. Zatrzaskuje za sobą drzwi, jego włosy są w nieładzie, poły płaszcza szeleszczą, gdy z furią skopuje buty i wciąż nie puszczając nadgarstka dzieciaka prowadzi go do salonu. Jak to się stało, że zgodziłem się odebrać syna Jules od ciotki? Nienawidzę świąt. Ludzie nie myślą wtedy logicznie.
Bez słowa ruszam za Rowanem, po drodze ściągając Jayowi buciki i przebiegam dłonią po jego włosach, strzepując z nich płatki śniegu. To cud, że w ogóle spadł w tym roku, nikt się tego nie spodziewał. Staję w przejściu pomiędzy korytarzem a salonem, spoglądam w okno i czekam, aż wybuchnie awantura.
- Czy ty oszalałeś? - Rowan zdecydowanie nie powinien tak mówić do dzieci, ale tak długo, jak jest to gówniarz mojej siostry, nie zamierzam łagodzić sytuacji. - Co ci strzeliło do głowy?
Odchrząkuję.
- Co zrobiłeś? - pytam chłopca, jednocześnie odganiając się od palców Jaya. Staram się wyglądać groźnie, ale pewnie wyglądam jak niewyspany student. Czyli jak zawsze - Zabiłeś kota?
Czterolatek potrząsa ciemną czupryną i robi naburmuszoną minę. Nie zabił kota. To pewien postęp, jego matka potrąciła w ubiegłym tygodniu dwa. I oba adoptowała. Wzruszam więc ramionami, uznając, że nie mogło stać się nic strasznego i już zamierzam iść do kuchni, by zaparzyć herbatę, gdy Rowanowi udaje się mnie zaintrygować.
- Powiedz wujkowi, co powiedziałeś - poleca, zakładając ramiona na piersiach. - Powiedz.
- Jessie będzie zły - chłopiec wykręca dłoń z uścisku Rowana, płaczliwie mamrocząc. - Zostaw!
- Wujek Jessie - poprawia go Rowan, ale dzieciak potrząsa głową i spogląda na mnie błagalnie.
- Jessie, weź go - zaczyna podskakiwać w miejscu, a jego usta zaczynają drżeć i gdzieś w głębi mojego zatwardziałego, spustoszonego przez francuską poezję serca, pojawia się nutka współczucia.
Wzdycham.
- Zostaw go - podchodzę bliżej i delikatnie rozprostowuję każdy z palców Rowana. - Proszę, kochanie. Nie chcę żeby wrzeszczał, bo ja też zacznę wrzeszczeć. Po francusku.
CZYTASZ
If I Could Fly
RomanceJessie ma przyjaciela i mnóstwo klientów. Ma siniaki na plecach, blizny i złe myśli. Rowan ma pustkę w sercu, talent i skłonności do szantażu. Obydwoje są tak potwornie skrzywdzeni i przestraszeni, że na chwilę zapominają, że powinni się nienawidzić...