Dość szybko przekonuję się, że poniedziałek rano, nieważne czy spędzony w mieszkaniu ciotki, czy rezydencji Connollych, wciąż pozostaje poniedziałkiem rano.
Niemal umieram, gdy zaspany, rozczochrany, naciągając na siebie bluzę, potykam się na ostatnim schodku. Klnę pod nosem i niemal wpadam w wielką górę sierści, śliny i miłości, która piszczy głęboko oburzona i wbija we mnie parę wielkich, wilgotnych, brązowych oczu.
- Majra, głupku - mówię, schylając się do psa. - Kto mądry kładzie się zaraz pod schodami?
Tymczasem na horyzoncie pojawia się Rowan, z podkrążonymi oczami i skrzywioną miną. On nie potyka się na schodach. Niemal bezszelestnie po nich zbiega i piorunuje mnie wzrokiem.
- Co za idiota przewraca się bez powodu? - pyta, głosem wciąż zachrypniętym od snu. - Rusz się.
Wywracam oczami, ale nie protestuję i ruszam do kuchni. Jestem zaskoczony tym, jak naturalnie potrafimy się przy sobie zachować, nieważne jak wiele ważnych, trudnych rzeczy wydarzyło się przez weekend.
Z początku trudno mi było spojrzeć mu w oczy, ale kiedy zorientowałem się, że nie ma zamiaru wyznawać mi miłości przy każdej okazji i zdecydowanie nie należy do osób, które nie widzą w ukochanej osobie wad, nieco się uspokoiłem. Mogłem wciąż bezkarnie mu się przyglądać, podziwiać, pyskować mu i kochać całkiem po swojemu.
Niechętnie prostuję się, posyłam Majrze przepraszające spojrzenie i ruszam za chłopakiem do kuchni.
Dziwnie znaleźć się tutaj po tygodniach. Dziwnie pomyśleć, że tu tutaj po raz pierwszy zobaczyłem Rowana, że byłem wtedy wczepiony w Josha, że to nie na niego zwracałem wtedy uwagę. Uśmiecham się, widząc panią Connolly patrzącą z pretensją na patelnię, gdzie właśnie jajecznica przybiera kolor starej podeszwy. Obok niej, nieco sfrustrowana, stoi Debby, pomoc domowa. Dziewczyna wyłamuje palce.
- Chyba za długo ją pani smażyła - mówi niepewnie, unikając patrzenia na mamę Rowana.
- Skoro mój, pożal się Boże, mąż był w stanie zrobić jajecznicę, ja też jestem - prycha kobieta i unosi wzrok, nagle mnie zauważając. Uśmiecha się. - Cześć Jess. Co chcesz na śniadanie?
Wzruszam ramionami, zastanawiając się, jaka jest dobra odpowiedź na to pytanie. Rowan unosi brew, dziwiąc się nad czymś, co przeczytał w gazecie znalezionej na stole. Na jego pomoc liczyć nie mogę.
- Jajecznicę? - bardziej pytam niż odpowiadam, ale pani Connolly kręci głową.
- Lepiej nie. Jajka musiały być zepsute - krzywi się, dźgając drewnianą łyżką czarną, śmierdzącą masę na patelni. - Debby to wyrzuci. Dobrze, Debby?
Dziewczyna potakuje i szybko pozbywa się breji. Mama Rowana popycha mnie lekko w stronę stołu, więc siadam naprzeciwko Rowana i splatam dłonie. Kobieta opada na krzesło obok syna i nerwowo uderza paznokciami w stół.
- Czy ten człowiek próbował się z tobą kontaktować? - pyta, uważnie obserwując Rowana.
- Ojciec? - upewnia się chłopak, zamykając gazetkę. Magazyn o sztuce. Cudownie - Nie. To znaczy, może próbował, ale zablokowałaś jego numer, więc...
Parskam śmiechem. Trochę mi głupio, bo sytuacja wcale nie jest zabawna, kiedy wkraczasz w czyjeś życie i rozwalasz jego rodzinę, ale panu Connolly'emu się należało. Należało mu się nie tylko to, ale jeszcze więcej, łącznie z więzieniem, torturami i całą resztą wstrętnych rzeczy, o których tylko mogę pomyśleć. Z resztą, pani Connolly - a właściwie Edith, jak kazała się nazywać - nie wydawała się szczególnie zraniona jego nieobecnością. Przynajmniej nie od momentu, w którym go spoliczkowałą i wystawiła jego walizki za drzwi.
CZYTASZ
If I Could Fly
RomanceJessie ma przyjaciela i mnóstwo klientów. Ma siniaki na plecach, blizny i złe myśli. Rowan ma pustkę w sercu, talent i skłonności do szantażu. Obydwoje są tak potwornie skrzywdzeni i przestraszeni, że na chwilę zapominają, że powinni się nienawidzić...