Rozdział 22

11.4K 1K 554
                                    

Dziwnie wchodzi się do domu Connollych bez Rowana, ale nie mam' zbyt wiele do powiedzenia.

Otrząsam się na wspomnienie ratowników medycznych, którzy wyrwali mi go i siłą odciągnęli do karetki. Wlekli go, wciąż przepraszając, ale ich głosy nie zagłuszyły jego płaczu. Ani jego, ani jego matki. Nie zagłuszyły go nawet krzyki ojca i syrena karetki. Szloch dzwoni mi w uszach i niemal potykam się, gdy nie ściągając butów wbiegam do salonu. 

- On powinien zdechnąć - cedzę, kiedy słyszę za sobą znaczące chrząknięcie.

- Udam, że tego nie słyszałem - ochrypły, spokojny głos kogoś, kto przez całe życie palił w nałogowych ilościach. - Coś takiego powiedziane w sądzie by cię zniszczyło.

Odwracam się i spoglądam w nieco znudzone, zielone oczy.

- Pierdol się - odpowiadam, przymykając lekko oczy i wplatam dłoń we włosy.

- Nad tym też popracujemy - obiecuje mężczyzna i opiera się o framugę.

Mam dość.

Jestem zmęczony, spocony i bardzo zagubiony.

Kiedy przy magazynie oprócz karetki i policji pojawił się samochód Connollych, wiedziałem, że łatwo nie będzie. Świadomość ta nie pomogła jednak, kiedy podbiegł do mnie ojciec Rowana, siłą wyrwał mi go i zupełnie nie zważając na wybuch histerycznego płaczu syna, odciągnął gdzieś z daleka ode mnie. Próbowałem za nimi pobiec, ale wtedy podeszli policjanci i on.

Dante Hayes, przynajmniej tak mi się przedstawił. Wysoki, bardzo znudzony i brzydki jak noc, w doskonale dopasowanym, granatowym garniturze i informacją, że jest moim adwokatem i zanim porozmawiam z policją, powinienem kilka spraw przedyskutować z nim.

Przedyskutowałem i teraz jestem tu. Bez jego ciętego języka i krótkich odpowiedzi pewnie wpakowałbym się w jeszcze większe bagno. Szczególnie, kiedy dowiedziałem się, że Josh jednak oddycha.

- Musisz tu być? - pytam, kiedy w końcu odzyskuję głos. - Wolałbym być sam.

- Poproszono mnie, żebym cię pilnował - Dante niechętnie schyla się, by rozwiązać swoje wypastowane na błysk buty i krzywi się.

Nie mogę poradzić nic na to, że uważnie mu się przeglądam. Nigdy nie widziałem takiej twarzy.

Dante wygląda, jakby powinien być najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Jakby to było jego przeznaczenie, ale wszechświat sprzysiągł się przeciw niemu. Oczy zielone, ale o dwóch różnych odcieniach, delikatnie skośne. Prawe ciemniejsze, lewe tak jasne, jakby ktoś nieustannie podświetlał je od środka. Orli nos, wąskie usta. Jeden ich kącik jest niezmiennie uniesiony wyżej niż drugi, przez wargi przebiega nieregularna, poszarpana blizna, dodatkowo je wykrzywiając. Kości jarzmowe zbyt wydatne, jestem niemal pewien, że gdybym spróbował uderzyć go w twarz, skaleczyłbym sobie rękę.

Dziwnie się na niego patrzy. Nie tylko dlatego, że on jest dziwny, ale dlatego, że wydaje się nie mieć z tym najmniejszego problemu.

- Kiedy przyjadą z Rowanem? - może jestem naiwny, sądząc, że będzie wiedział, ale jest w tym momencie jedyną osobą, która może posiadać podobne informacje.

Mężczyzna wzrusza ramionami.

- Muszą go przebadać, tak sądzę. Plus, nie jestem pewien, czy nie będą chcieli zostać, żeby sprawdzić, co z Joshem - mówi, powoli się prostując. - Wcześniej przyjadą Luke i Jeremy.

Świetnie. Nie jestem pewien, czy analiza psychologiczna w tym momencie jest tym, czego potrzebuję najbardziej.

Kiedy policjant powiedział mi, że stan Josha jest ciężki, poczułem jak krew odpływa mi z kończyn. Nie spodziewałem się, że Josh będzie w jakimkolwiek stanie. Spodziewałem się, że jest zimny, nieruchomy, martwy. Zdążyłem się już z tym pogodzić, zaakceptowałem to, co zrobiłem. Może nawet trochę mi ulżyło, że nie będę musiał już nigdy spojrzeć mu w twarz, usłyszeć jego głosu. Cieszyłem się, że Rowan nie będzie musiał już się z nim spotkać. Dlatego, kiedy usłyszałem, że żyje, wybuchnąłem śmiechem. 

If I Could FlyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz