Rozdział Dziewiętnasty

690 57 44
                                    

Z zaskoczenia

Na początku było fajnie. Potem... Zrobiło się już mniej fajnie.

(Ja pierniczę, trzy rozdziały w miesiąc. Zjawisko niespotykane od czasów samego początku serii, lol.)

    •~(x)~•     


Natalie jednak, zamiast do pokoju, wróciła na górę, do kuchni (bo obiad już prawie gotowy, Natuś, rozprostuj kości może? I zjedz coś, ostatnio ci apetyt dopisuje przez ten cały ruch). Widocznie też maskowała swoje odczucia na temat babcinej przeszłości, że ani Yusuf ani Aiden nie zdawali się ich w ogóle zauważać. Natalie w sumie, jakby się teraz nad tym zastanowić, nie była aż tak zszokowana tym, czego się dowiedziała, jak twierdziła, że powinna być. Marabeth do swojej przeszłości odnosiła się z zimnym, zawodowym dystansem. Żartowała o tym, wspominała ten okres nawet całkiem miło, ale... Ale to tyle. Zupełnie jak... Zupełnie jak w przypadku jej obecnej pracy jako lekarza w szpitalu w Jasper.

Nie pozwól, żeby twoja praca dyktowała twoje prywatne życie, powiedziała kiedyś Marabeth do jedenastoletniej Natalie. To najgorsze, co możesz zrobić. Twoja praca definiuje twoje zarobki i to, na jakie życie cię stać, a nie to, kim jesteś.

To miało sens, jak teraz na to patrzyła. Marabeth kiedyś, dawno temu, była kimś, komu ludzie płacili za odbieranie życia, a teraz za to jest kimś, komu płacą za jego ratowanie. Ale... Ale skoro służyła NASA, to jakim cudem nie mieli jej w bazie? Przecież Natalie się tam włamywała, i to nie raz! (Zaczęli ją nawet nazywać Widmem, ci idioci z wydziału informatycznego, bo wchodziła, czytała i wychodziła, nie zostawiając po sobie żadnego śladu.) Chyba, że... Chyba, że Marabeth wcale nie chciała, żeby ktokolwiek dowiedział się o jej byłej profesji. Chyba, że działała pod pseudonimem...

Albo nie było jej w bazie w ogóle. Nigdy nikomu nie zdradziła o sobie niczego, nigdy niczego nikomu nie pozwoliła o sobie wyczytać. Była na tyle dobra, że nie pozwoliła jej pracy i życiu osobistemu przepleść się w żaden sposób.

(Pomijając fakt George'a, wesołego dziadka Natalie na wózku, który zawsze miał kieszenie pełne cukierków i historyjkę albo dwie, i który zmarł siedem lat temu we śnie i w ciszy, odchodząc zupełnie bezboleśnie z tego padołu łez w całkiem średnim wieku lat sześćdziesięciu.

George'a, który był jedyną osobą, która poznała prawdziwą tożsamość Marabeth, gdyż Natalie nie wątpiła, że kobieta była zbyt cwana, żeby dopuścić do siebie Silasa. Silas to przecież pseudonim Lelanda Bishopa, więc i ona mogła mieć swój własny.)

- Babciu, a miałaś ty pseudonim? – zapytała Natalie, kiedy weszły z powrotem do kuchni. Yusuf i Aiden dopiero kończyli ostatnią partię remika, więc miały jeszcze parę minut.

- Tak, miałam – zaśmiała się Marabeth. – Leland był Silasem, co pochodzi z łaciny od lasu, na George'a mówiliśmy Lucius, co znaczy światło, więc ja poszłam ich przykładem, i kazałam na siebie mówić Aviana. W sumie wzięło się to od tego, że pierwszy raz jak ich spotkałam, to strasznie padało, wiec miała na sobie płaszcz. Leland stwierdził, że wyglądam jak jakieś okropne ptaszysko, a ja mu na to, że może mówić mi Aviana. Trochę się przestraszył, a George potem się z niego przez co najmniej tydzień śmiał – zachichotała kobieta, wyciągając talerze. Natalie też się zaśmiała, siadając przy stole.

Ciągle była w piżamie, i może właśnie dlatego Aiden, wszedłszy do kuchni, stanął jak wryty i spojrzał na dziewczynę, jakby ją pierwszy raz w życiu widział. Pewnie nie spodziewał się, że kiedykolwiek zobaczy ją w czymś takim, jak jej piżama - a tu taka niespodzianka.

Starlight (Transformers: Prime - PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz