Rozdział Ósmy

571 48 3
                                    

Zakręcony Weekend

Część Druga: Skarby Serca Pustyni     

Jak by im ktoś powiedział, co znajdą w tej jaskini, za cholerę by nie uwierzyli.

  •~(x)~•  

Natalie nie mogła – nie śmiała – się ruszyć choćby o milimetr, a stojący obok ciemnowłosej Yusuf mógł być w tej chwili porównywalny do greckiego, marmurowego posągu. Nie mrugał, stał w prawie kompletnym bezruchu – jedyne, co mogło świadczyć o tym, iż to faktycznie istota żywa była delikatnie i szybko unosząca się klatka piersiowa oraz karmelowe tęczówki, które z niesamowitą prędkością przemykały w tę i powrotem po całym krajobrazie. Natalie z drugiej strony zaś starała się opanować drganie – ekscytacja dziewczyny sięgała zenitu i potrzeba było zaiste ogromnych pokładów siły psychicznej, by mogła ustać w miejscu. Niezbyt zwracała uwagę na otoczenie, wszystkie dźwięki docierały do niej jakby była pod wodą, obraz raz rozmazywał się by w następnej chwili wyostrzyć. Przełknęła cicho ślinę i zaczęła skubać dolną wargę, byleby nie zacząć wariować. Zaraz przejdzie, i będzie można spokojnie iść dalej. Chyba.

- Ty też to widzisz? – szept Yusufa w tamtej chwili wydawał się potężnym grzmotem, rozbrzmiał w uszach tnąc i szarpiąc ciszę, która zapadła w jaskini w odpowiedzi na dwóch przybyszów.

- Widzę – odszepnęła po chwili. – I oczom nie wierzę – przełknęła ślinę po raz kolejny i mrugnęła dwa razy. Przez chwilę zastanawiała się, czy w ogóle jest przytomna. Jednakże, kiedy zupełnie nagle zapach, dźwięki i kolory uderzyły, atakując niemiłosiernie uszy i oczy musiała zweryfikować ten pogląd. Stali po kostki w miękkiej, soczystej, pachnącej trawie upstrzonej gdzieniegdzie małymi kwiatuszkami w praktycznie każdym możliwym kolorze. Sklepienie było wysoko ponad nimi, na oko czterdzieści, może pięćdziesiąt metrów, a oprócz faktu, iż zwisały z niego dziwne porosty, podziurawione w wielu miejscach, a wpadające przez nie kaskadami promienie dostarczały jaskini światła. Panował tu przyjemny dla oka półmrok, a temperatura wahała się między chłodem a ciepłem. Panująca w całej jaskini wilgoć była miłą odmianą dla wymęczonych pustynnym klimatem płuc. Jednakże nie było to w najmniejszym stopniu rzeczą, która dosłownie wmurowała dwójkę w grunt. Była to wina rozciągającego się przed nimi krajobrazu.

Bajka. Fatamorgana. Sen.

Ale to było naprawdę, przed nimi, pełne kolorów, dźwięków i zapachów. Trawa pod ich nogami była bujna i miękka, zapach kwiatów niemal zawracał w głowie. Poniżej nich, gdyż stali na wzniesieniu, srebrzysto-błękitną wstęgą ciągła się mała, wąska, szumiąca cicho rzeczka, otoczona z obu stron sporej wielkości brązowymi kamieniami i masa kolorowych roślin. Jej dno zaś mieniło się jesiennymi barwami i nie rosło na nim praktycznie nic. Woda była krystalicznie czysta – nawet z odległości, w której stali, można było policzyć kamyczki na dnie. Pod powierzchnią w nurcie dało się dojrzeć przemykające co jakiś czas w tę i powrotem kolorowe, szybkie, małe rybki w celach znanych tylko im. Rzeczka mogła mieć co najwyżej metr szerokości, więc nie stanowiła przeszkody w przedostaniu się dalej. Za srebrzysto-błękitną wstęgą bowiem rozciągał się zielony, tropikalny las. Las jak z jakiegoś obrazka w książce z baśniami, ale żywy i zielony, w jaskini pośród pustynnych piasków.

Za srebrzysto-błękitną, szumiącą wstęgą, kilka metrów od kamyków na brzegu, zaczynał się las. Z początku były to tylko małe, chude patyczki z jednym, może dwoma listkami wystające z trawy, ale im dalej, tym źdźbła były niższe, by dalej być tylko miękkim, zielonym dywanikiem.

Obrazek iście bajkowy. Drzewa były wysokie, o srebrzystej korze, pokrzywionych konarach i rozłożystych gałęziach, ukoronowane bujnym listowiem. Liście zaś w kształcie serc, zielone na wierzchniej warstwie i fioletowe na spodzie, przypominały nieco pokrzywy, ale były śliskie i błyszczące. Ich konary oplecione były bluszczopodobnymi roślinami o ciemnych liściach o owalnym kształcie, nakrapianych na czarno i upstrzonych maleńkimi, białymi kwiatuszkami. Spośród krótkich źdźbeł trawiastego dywaniku prężyły się mężnie na długich łodygach piękne kwiaty. Ich kielichy przypominały róże, miały praktycznie taką samą budowę z jedną różnicą – z każdego kwiatu wystawały po dwa, czasem trzy pręciki. Kwiaty te, w kępach po cztery, do sześciu sztuk, otoczone naturalnym murem liści nie posiadały kolców. Nie był to żaden z gatunków, jakie Natalie mogłaby rozróżnić. I była niemalże pewna, że żaden, który można znaleźć na kartach zielnika. Zapach róż unoszący się w powietrzu zapewne należał do nich. Kwiaty te, należy dodać, występowały w kolorach jesiennych – były złote, pomarańczowe, herbaciane i czerwone, o różnych stopniach jasności. Dziewczyna westchnęła, znów przystając i rozglądając się dookoła. Pomiędzy drzewami latały nieliczne świetliki, a światło wpadające przez szczeliny w suficie mieniło się kolorami tęczy. Przez chwilę miała nawet wrażenie, jakby spomiędzy drzew miał zaraz wyjść biały jednorożec.

Starlight (Transformers: Prime - PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz