Rozdział 12.

409 16 7
                                    

Kai

To była dobra impreza, chociaż może niekoniecznie miałem ochotę na imprezowanie. Od kiedy Blythe się gdzieś ulotnił w poszukiwaniu swojej pięknej wypaliłem jeszcze dwa papierosy po czym wmieszałem się w tłum.

Większość ludzi była już pijana, co chwila ktoś wskakiwał do basenu z głośnym okrzykiem a w powietrzu unosił się zapach zielska. Poszedłem w stronę domu Walfordów, wielkiej oświetlonej bryły pełnej drogich rzeźb i obrazów.

Blythe starał się zawsze trzymać imprezy na zewnątrz żeby uchronić co cenniejsze przed zniszczeniem. Nie dziwię mu się, ich dom był synonimem luksusu i przepychu. Przy tylnym wejściu stało dwóch facetów w czarnych garniturach, niepozornych ale mogę się założyć że gdyby ktoś im się nie spodobał to obiliby mu mordę dość porządnie.

Tacy jak oni pilnowali każdej imprezy w tym domu od kiedy ktoś rozwalił kryształową wazę pani Walford. Na szczęście byli oni poinformowani, że niektórzy mają jednak wstęp do środka. Niektórzy czyli zwykle ja, Scarlett, Viv i inni bliżsi znajomi gospodarza.

Minąłem ich i skinąłem im głową, trochę do dupy całą imprezę stać i pilnować bandy rozwydrzonych dzieciaków przed wejściem do domu, ale z drugiej strony pewnie dostają za to kupę kasy.

Wszedłem do jednego z gigantycznych salonów w całej rezydencji, na ogromnych sofach siedziało kilkanaście osób popijając coś ze szklanek i cicho rozmawiając. Na szklanym stoliku między nimi widać było cieniutkie kreski amfy perfekcyjnie tworzone za pomocą czarnych kart American Express.

O imprezach pod tym adresem krążyło wiele plotek, zdarzało się, że jakieś zdesperowane dzieciaki prróbowały przechodzić przez płot byle dostać się nad basen.

Jednak prawdziwa impreza odbywała się właśnie tutaj. W środku, gdzie tylko jak już wspomniałem niektórzy mogli wejść.

Tak oto znalazłem się w towarzystwie nie tylko najbogatszych dzieciaków z mojej szkoły, ale także z kilku innych okolicznych liceów.

Naszło mnie dziwne uczucie, że ludzie siedzący w tym pomieszczeniu za kilka lat będa rządzić tym krajem, prowadzić największe firmy, tworzyć najpopularniejsze filmy, wynajdywać przyszłe wielkie gwiazdy, prać pieniądze i dalej pławić się w bogactwie.

Popatrzyłem na to wszystko z boku, musze kiedyś pogadać z Francisem jak to było chodzić do szkoły z "normalnymi" dzieciakami. Gdzie na urodziny idzie się ze znajomymi na kręgle czy do Burger Kinga a nie do restauracji, w której przystawka kosztuje 100$.

Bernard pomachał do mnie znad stolika z amfą zapraszając mnie żebym się przyłączył. Pokręciłem głową i poszedłem dalej.

Na dole w piwnicy znajdowało się małe kino i coś na kształt salonu gier, z bilardem i symulatorami. Mogłem się założyć, że znalazłbym tam parę znajomych osób. Nie chciało mi się jednak szukać przypadkowych znajomych.

Skierowałem się do kuchni a właściwie do lodówki. Byłem głodny. Jasne, mogłem poprosić któregoś z kelenerów żeby dali mi coś do jedzenia, jednak po pierwsze nie chciało mi się żadnego szukać, a po drugie potrzebowałem chwili spokoju.

Kuchnia Walfordów była gigantyczna z resztą jak wszystko w tym domu, z granitową posadzką i wielkim kryształowym żyrandolem nad wyspą kuchenną. Nigdy nie zrozumiem tego pomysłu. Po co komu takie coś w kuchni?

Otworzyłem lodówkę i wyjąłem z niej truskawki w czekoladzie, szampana, jakiś wymyślny ser pleśniowy oraz tartę z warzywami na cieście francuskim. Włożyłem tartę do piekarnika na kilka minut żeby się zagrzała, przedtem posypując ją tym serem.

The Rich Kids: Year of Richness.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz