Rozdział 20.

361 13 7
                                    

Po prawej Scarlett :D 

_______________________

Vivianne

Święto Dziękczynienia czyli ulubione święto pani Walford. Oznacza to coroczny obiad dla rodziny i przyjaciół w ich domu. A może lepiej brzmiałoby rezydencji?

Ten obiad stał się z upływem lat też i tradycją nas wszystkich. Do czasu rozwodu rodziców spędzałam to święto z mamą i tatą, potem kiedy mama umarła zaczęłam przychodzić tutaj. Ojciec nie pojawił się w sumie ani razu. Zawsze tłumaczył to nawałem pracy. 

Założyłam złote kolczyki przylegające do ucha, w kształcie ażurowych kwiatów z małymi perełkami. Przejrzałam się w podręcznym lusterku i uśmiechnęłam do samej siebie. Ciekawa byłam kto przyjdzie. 

Wysiadłam z limuzyny, która zaparkowała tuż przed wejściem, przy drzwiach stała sterta pomalowanych na złoto dyń, a obok nich kamerdyner otwierający drzwi. 

Po przekroczeniu progu od razu poczułam co dziś za dzień. W powietrzu unosił się zapach dyniowej tarty, pieczonego indyka i tradycyjnego placka warzywnego. W jadalni ustawiono długi stół, ozdobionoy małymi dyniami, srebrnymi sztućcami i delikatną zastawą. 

Rozejrzałam się, Blythe nigdzie nie było, ale byli za to jego rodzice i Meredith. 

-Vivianne!- jego matka ruszyła w moją stronę z otwartymi ramionami. -Pięknie wyglądasz! Blythe pewnie zaraz przyjdzie, tak samo jak reszta gości więc będziemy mogli zasiąść do stołu. Z tego co wiem to jedzenie powinno za chwilę być gotowe.

Uśmiechnęłam się do niej. Chociaż doskonale wiedziałam, że osoba jej pokroju nie przygotowałaby posiłku dla kilkunastu osób, wiedziałam że jedzenie będzie doskonałe. Co roku gotowalidla nich na tą okazję najlepsi kucharze w mieście.

Rozejrzałam się, zauważyłam panią Highnes, jednak bez jej córki, tak samo jak matkę Kaia, samą. Nie oczekiwałam, że Kai się pojawi, unikał nas a zwłaszcza Scarlett. Jego ojciec zaś nie był tu mile widziany. Mimo wszystko liczyłam na towarzystwo Kaia, zawsze spędzaliśmy ten weekend razem, w czwórkę.

Scarlett pojawiła się w ostatniej chwili zajmując miejsce koło swojego brata, naprzeciw mnie. Uratowała mnie, dosłownie. Nie mogłam słuchać już planów biznesowych Blythe'a i co by to oznaczało gdyby dostał się do The League. 

Do tego pan Walford co chwila pytający się mnie jak idą mi przygotowania na Harvard i że przecież na pewno się dostanę mając tak znanego absolwenta uczelni za ojca. 

Phh. 

Miałam uczucie jakby zamiast pure z patatów, w żołądku ledwo mieściła mi sie ta cała atmosfera.

Scarlett

Na widok mamy Kaia dosłownie zaschło mi w gardle. Byłam wdzięczna sama nie wiem komu, za to że moje miesce było po drugiej stronie stołu. Cały obiad modliłam sie w duchu żeby się na mnie nie popatrzyła bo dosłownie trzęsły mi się ręce. 

Po ostatnim kawałku dyniowej tarty wstałam od stołu pod pretekstem pójścia do toalety. 

-Scarlett.

Zatrzymałam się w miejscu i obróciłam jak w zwolnionym tempie na filmach.

Za mną stała pani-już-wkrótce-nie-Johansson.

-Um. Dzień dobry, świetnie pani wygląda- wydusiłam z siebie jednym tchnem. 

-Scarlett wiem co się dzieje- popatrzyła na mnie ze śmiałym uśmiechem.

-Tak?-zapytałam niepwnie.

-Znam cię od dziecka, i wiem że cokolwiek wydarzyło się w twoim życiu na pewno nie chciałaś sprawić mi przykrości.

-Ja...Ja naprawdę przepraszam, nie chciałam to było..Ja.

-Scarlett, puśćmy to w niepamięć i uznajmy że widocznie mężczyźni o pewnym nazwisku mają widocznie niektóre cechy wspólne. A na przyszłość, może wykasuj numery do szmatławców ze swojego telefonu, wiesz, żeby cię już nie kusiło.

Patrzyłam na nią oniemiała. Ta kobieta nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. I jak ona mogła być z kimś takim jak pan Johansson?!

-Tak nawiasem mówiąc, ten artykuł niesamowicie pomógł przy rozwodzie- mrugnęła do mnie i wróciła do jadalni.

Stałam jak wryta zapominając po co w ogóle z tamtąd wyszłam. Wyciagnęłam ze swojej torebki telefon chcąc faktycznie wykasować te wszystkie durne numery. 

Na ekranie wyświetliło mi się zdjęcie zrobione dwa dni wcześniej kiedy byłam u Francisa, oglądaliśmy stare filmy. przedstawiało nasze twarze wykrzywione w dziwnych minach. Musiał ustawić mi ja na tapetę. 

Popatrzyłam w stronę drzwi do jadalni. Obiad był już praktycznie skończony, za chwilę zaczną się rozmowy o pracy i o planach na przyszłość. W tym roku nie miałam tu czego szukać. 

Do: Francis

Od: Scarlett

Jeśli już nie opychasz się indykiem to mógłbyś zabrać mnie od Walfordów? 

Francis

Pojechaliśmy na wybrzeże, Scarlett wpadła na pomysł że ma ochotę popatrzeć na ocean. Nie wspomniałem jej, że wyszedłem z obiadu dyplomatycznego moich rodziców, ale nie musiała o tym wiedzieć.

Cieszyłem się że mogę ją po prostu zobaczyć. 

Siedzieliśmy więc na deskach promenady jedząc orzechy w karmelu.

-To zabawne. Jest święto dziękczynienia a my zamiast spędzać je z bliskimi siedzimy tutaj i dopychamy się miliardem kalorii.

-Jakby te kalorie mogłby ci w jaki kolwiek sposób zaszkodzić - roześmiałem się.

-W sumie to masz...rację- po czym wyrwała mi z rąk moją paczkę i zaczęła z nią uciekać.

Wstałem więc i zacząłem ją gonić. Była skazana na to, że ją złapię, choć i tak długo wymykała mi sie. Kiedy w końcu złapałem ją w pasie obydwoje zaczeliśmy się śmiać. 

-Ej ale orzeszków ci nie oddam- wystawiła do mnie język kiedy obróciła się już przodem.

-Nie musisz, wystarczy mi to- po czym nachyliłem się nad nią i ją pocałowałem. 

The Rich Kids: Year of Richness.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz