Rozdział 3.

602 15 2
                                    

Blythe

Obudziłem się z okropnym kacem.

Coś w tyle mojej głowy mówiło mi, że w nocy wydarzyło się coś złego. Jednak im bardziej starałemsię to sobie przypomnieć tym mniej faktycznie pamiętałem.

Usiadłem na łóżku, pościel była poskręcana i powywijana, poduszki spadły na podłogę. Lustro naprzeciw łóżka pokazywało obraz, kóry nie wyglądał zbyt dobrze.

Miałem sińce pod oczami i spojrzenie, które wręcz mówiło, że wczoraj zabalowałem. Spojrzałem na zagar. 13:35. No to poszedłem do szkoły. Brawo Blythe.

W domu nikogo nie było, mogłem więc bezkarnie umierać dalej. Wyciągnąłem z szafki koło łóżka butelkę starej whisky i nalałem do szklanki. Najlepszy lek na kaca. 

Czułem jak alkohol ponownie trafia do mojego krwioobiegu przywracając mi tym samym trochę woli życia. Przeczesałem ręką włosy. Co się wczoraj wydarzyło.

Spojrzałem na telefon, bateria musiała mi paść. Podłączyłem go do ładowarki i czekałem aż będzie dało się go włączyć.

Kiedy tylko stał się na powrót użyteczny spróbowałem zadzwonić do Kaia. Jednak jak zwykle nie odebrał.

Od: Blythe

Do: Kai

Stary, co się wczoraj działo? Możemy się spotkać wieczorem?

Na odpowiedź też musiałem najwyraźniej poczekać bo nie chciało mu się chyba odpisać. Kiedy w końcu telefon zawibrował zmarszczyłem brwi ze zdziwnia.

Od: Kai

Do: Blythe

Nic nie wiem, oprócz tego, że tej imprezy nie spędziłeś razem z Vivianne.

Kurwa, co ja znowu nawyprawiałem. Wolałem jednak do niej nie dzwonić w momencie, w którym dalej nie pamietam co się działo. Jeszcze tylko pogorszyłbym sprawę.

W końcu jakoś zwlokłem się na dół żeby coś zjeść i później może trochę poćwiczyć.

Kai

Po tym jak dostałem wiadomość od Blythe'a ubrałem spodnie i zebrałem resztę swoich rzeczy z podłogi. Popatrzyłem jeszcze na ciało dziewczyny leżącej w łóżku. Nakryłem ją kołdrą, po czym upewniając się że nic u niej nie zostawiłem wyszedłem frontowymi drzwiami jak gdyby nigdy nic.

Założyłem moje Ray Bany i skierowałem się w stronę mojego samochodu.

Próbowałem sobie przypomnieć cokolwiek dotyczącego Blythe'a i Vivianne, ale spędziłem z nimi za mało czasu, i nie wiem co tak właściwie robili całą noc.

Bardziej martwił mnie fakt, że nie znalazłem wczoraj w nocy Scarlett, dlatego skręciłem w kierunku jej domu, żeby upewnić się, że wszystko w porządku.

***

-Kai jak miło Cie widzieć!- usłyszałem głos pani Highnes dobiegający z ogromnego w połowie przeszklonego salonu.

-Dzień dobry, jest Scarlett?

-Tak tak, siedzi u siebie. Jakbyś jeszcze mógł, to przypomnij swoim rodzicom dzisiaj, że w sobotę organizujemy ten wielki bal charytatywny i żeby nie zapomnieli przyjść!- roześmiała się ze swojej aluzji do wiecznego spóźniania się mojego ojca.

-Oczywiście- skinąłem jej głową.

Nie chciałem za długo rozmawiać z matką Scarlett. Była to tego typu kobieta, która potrafiła gadać godzinami, jednocześnie dając ci do zrozumienia jej status społeczny. Ehh.

Matka Scarlett była kobietą niskiego wzrostu wiecznie w 15 cm Louboutinach, z ciemnymi włosami upiętymi do góry. Córka jednak, oprócz zamiłowania do niebotycznie wysokich obcasów niczym jej nie przypominała.

Miała proste jasne włosy do ramion i jasne, złociste oczy. No i to zajebiste ciało.

Ehh. Kai, Kai.

Wszedłem po kamiennych schodach na piętro i skierowałem się do pokoju mojej przyjaciółki. Drzwi były jak zwykle zamknięte na klucz. Zapukałem.

-Kto tam?- ze środka wydobył się stłumiony głos.

-To ja, Kai.

Chwilę później usłyszałem odgłos przekręcania klucza, pociągnąłem za klamkę i wszedłem do środka. Zasłony były do połowy zasłonięte nie pozwalający tym samym światłu w pełni zawładnąć pomieszczeniem. 

W rogu na białej sofie, w samej bieliźnie i czymś w rodzaju kimono siedziała Scarlett. W obłoku dymu. Uśmiechnąłem sie. 

-Czy panienka nie wie, że to nie ładnie?- droczyłem się z nią.

W odpowiedzi uniosła zalotnie brew i wskazała na miejsce obok siebie.

-Nie marudź tylko bierz- podała mi do ręki swojego skręta uśmiechając się przy tym figlarnie.

Wyglądała tak seksownie. Boże Kai, przecież znacie się od dziecka, weź się uspokój. Widziałeś to ciało setki razy, nawet bez niczego.

-No dobra, mów co się wczoraj działo. Próbowałem cię znaleźć cały wieczór.

-Aha, cały wieczór, chyba tą część wieczoru, w którą nie zaliczałeś- roześmiała się kpiąco.

-No w zasadzie to tak, ale przynajmniej próbowałem!- uniosłem dłonie w geście obronnym.

-Niech ci będzie. Nie chcieli mnie wpuścić do klubu, a potem próbowali mnie z niego wywalić. Ba! Tych dwóch pieprzniętych ochroniarzy próbowało mnie z niego wytargać siłą- zaciągnęła się po czym zgasiła jointa i zakopała jego resztki w doniczce.

-O kurwa.

-No dzięki stary, dzięki. Zajebiste pocieszenie.

-Nie przyjechałem cię pocieszać, przyjechałem żeby cię zabrać do Blythe'a bo zdaje się, że coś nawywijał. 

-Ehh, znowu?- Scarlett pokręciła zrezygnowana głową. -Dobra, nie odpowiadaj. Pewnie mamy znowu ratować jego związek z Vivianne- popatrzyła na mnie. -No i zgadłam. To chodźmy. Tylko daj mi chwilę, żebym się przebrała.

* * *

Siedzieliśmy w trójkę u Blythe'a nad basenem zastanawiając się nad wydarzeniami poprzedniej nocy. 

Vivianne nie odpowiadała na nasze telefony, możliwe że wyłączyła telefon.

I wtedy zadzwonił telefon Blythe'a. Wywołało to takie zamieszanie, że prawie wrzuciliśmy go do basenu, jednak w ostatniej chwili Blythe go złapał i odebrał telefon.

Odszedł kawałek od nas tak, że nie słyszeliśmy o czym rozmawia.

Kiedy jednak wrócił miał zmarszczone czoło.

-Vivianne nie wróciła wczoraj do domu a jej ojciec nie ma pojęcia gdzie jest. Powiedziałem, że została u mnie na noc. Ale jak wiemy- nie została. Pozostaje więc pytanie, gdzie w takim razie jest?

_____________________________________________________________________________

Jejku jejku przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam. Miałam urwanie głowy.

Ale teraz obiecuję, że będę dodawać bardziej regularnie i dłuższe rozdziały. No i w końcu akcja troszkę się rozkręca!

Jak myślicie, co się stało z Vivianne? 

The Rich Kids: Year of Richness.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz