*Prolog*

482 30 5
                                    

Poranek był przyjemny. Dodatkowo umilał go widok słońca lekko prześwitującego przez rolety. Leniwie przeciągnęłam się w łóżku, ziewając. Ubierając się zdobyłam się nawet na uśmiech, myjąc zęby - na śmiech. Usta wypełniała biała piana, a głowę wesołe myśli. Szczotkując włosy tańczyłam, schodząc schodami na parter śpiewałam.
— Dzień dobry, mamo — powiedziałam.
— Dzień dobry!
— Dzień dobry, tato.
W odpowiedzi mężczyzna wybełkotał przywitanie ledwo nie wypluwając z buzi pożądnie przeżutego tosta, po czym powrócił do czytania gazety.
— Co tam w Proroku?
— Nic nowego. Jak zwykle rozpisują się na temat ministerstwa. A powiedz mi... Co tam u ciebie?
— U mnie? — udałam zaskoczenie. — Och, u mnie bardzo dobrze. Czemu pytasz?
— Bo podnosisz wzrok na okno przy każdym najmniejszym stukocie — Zaśmiał się, a znad jego okularów jedno oko do mnie mrugnęło. Zarumieniłam się i spuściłam wzrok na mamę. Zupełnie nieświadomie usiadłam również z nogami skierowanymi do okna. Pozycja gotowości.
Kątem oka jeszcze zerknęłam do prasy ojca, ale data była wyraźna. 12 marca. Moje urodziny.
Mama postawiła przede mną parującą herbatę z cytryną i listkiem mięty oraz kanapkę z białym serem i miodem. Ale to nie dlatego coś wierciło mnie w brzuchu.
Prawdziwym miodem na moje serce byłby list. Nie byle jaki list. List z Hogwartu, czyli Szkoły Magii i Czarodziejstwa.
Tak, zgadza się. Jestem czarodziejką.
Czarodziejką czystej krwi.
Puk, puk.
Podskoczyłam na krześle i podbiegłam do okna rozglądając się na prawo i lewo. Musiała minąć dłuższa chwila zanim zrozumiałam, że owy stukot nie dochodził ze strony okna, a ze strony drzwi. Matka podeszła do wejścia i pociągnęła za klamkę.
— Witam.
— O, dzień dobry. Co panią do nas sprowadza? Może niech pani wejdzie.
— Z wielką chcęcią. — Podłoga skrzypnęła, moim oczom ukazała się pani Beth, nasza sąsiadka. Była to sędziwa kobieta po siedemdziesiątce. Wieczny kaprys zdobił jej twarz, a trzęsące się, szczupłe ręce trzymały małą czarną torebkę, którą z pewnością Merlin mógłby w swoim życiu nie raz zobaczyć.
Uniosła wysoko głowę, jakby już miała coś powiedzieć, ale wtedy zauważyła mojego ojca.
— Oh... Witam — powiedziała. — Zacny krawat, Tom.
— Dziękuję pani.
— Przyszłam tutaj w dość nietypowej sprawie. Jako że jesteście... — zaśmiała się cicho. — Nie ukrywajmy – rodziną dziwaków, to od was żądam odpowiedzi. Jadłam rano spokojnie kolację, najspokojniej w świecie. Jajeczko ze szczypiorkiem sadzone na patelni. Dobrze przypieczone, ale bez przesady. Ciuteczke posolone no i oczywiście dla smaczku troszkę pieprzu dodałam, później podam pani przepis. — Mrugnęła do mamy, a ona odwzajemniła to słabym uśmiechem. — No więc... Kiedy jadłam to jajko w moje okno zapukało... Taki ptak.
Przerwałam słuchanie i zachłysnęłam się wodą, co wywołało u mnie długi atak kaszlu.
— Czy to była... — ponownie zakasłałam — czy ten ptak to była sowa?
— Ach... Tak. Sowa.
Natychmiast się podniosłam z krzesła i wybiegłam na ulicę. Poranek był trochę chłodny, ale nie narzekałam.
Szybkim krokiem podeszłam pod furtkę sąsiadki, ledwo nie wpadając pod jadący rower.
— James! — krzyknęłam do chłopaka. Jego głowa odwróciła się w moją stronę. Nastolatek zatrzymał się i podszedł do mnie z rowerem. Na głowie miał za duży, granatowy kask, który trochę przypominał wielką borówkę.
— Carmen?
Zaśmiałam się i przytuliłam go na przywitanie.
— Coś się stało? Wiesz... Biegłaś.
— Och... Tak. Długa historia no i takie ym... Coś z serii dziewacznych historii rodziny Meanstone.
— Skoro tak, to chętnie posłucham. — powiedział i spojrzał mi w oczy. Uniosłam wzrok ku niebu.
— Śpieszysz się?
— No w zasadzie to...
Przerwałam mówienie, bo nagle gdzieś troszkę wyżej nade mną usłyszałam głośny skrzek, a na ziemię spadł pewien mały zwitek papieru. I kupa ptasia, ale oszczędźmy szczegółów.
Rozwinęłam pergamin, ignorując ciekawskie spojrzenia Jamesa. Po przeczytaniu ostatniej linijki mogłam wziąć wreszcie oddech.
— Wiesz... Ja muszę lecieć. Widzimy się no... Może jutro?
— Czemu nie? — nastolatek się uśmiechnął i wsiadł na rower. — Do jutra!
Nie odpowiedziałam mu. Wybiegłam z ulicy do domu cała rozpromieniona.
— ...i wtedy mój wnuczek powiedział swoje pierwsze słowa. Ale wtedy naprawdę się żeśmy uśmiali! — dało się słyszeć kawałek rozmowy. Śmiałam przerwać pani Beth. Śmiałym krokiem weszłam do kuchni.
— Mamo, tato. Jadę do Hogwartu.

🌻🌻🌻

No... Wypada coś powiedzieć.
Rozpoczęłam (wreszcie) korektę tej książki :)) proszę o wyrozumiałość z Waszej strony, ponieważ to opowiadanie, jak na tę chwilę może nie nadawać się do czytania.
Kilka ogłoszeń:
• poprawiłam tylko prolog, więc nie zdziwcie się nagłą zmianą hm, sposobu narracji (?) podczas czytania
• prolog zmieniłam całkowicie, nie wiem jak będzie z resztą rozdziałów (możliwe, że podobnie).
W związku z tym wszystkim pojawi się mała przerwa między publikacją kolejnych rozdziałów.

Jeszcze raz bardzo proszę o wyrozumiałość i przepraszam ;d

Trzymajcie się cieplutko!

🌻🌻🌻

Carmen from SlytherinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz