*Rozdział 16*

160 12 2
                                    

- Widzę, że nieźle się bawicie. - powiedziałam patrząc ze założonymi rękami na szóstkę dziewczyn jednocześnie wiedząc, że o wymarzonym śnie, nie ma mowy.
- O. Carmen, przedstawię Ci dziewczyny. To jest Dafne... - a zresztą. Niech ci się same przedstawią.
Szczupła i wysoka blondynka wyciągnęła do mnie rękę.
- Dafne Greengrass.
Wyglądała na pełną energii życiowej i radosną. Za nią stała średniej wysokości brunetka. Kolor jej oczu ciężko było określić. Była to mieszanka brązowego, szarego, a gdyby się tak ktoś przepatrzył dostrzegł by również zielonego. Wyglądała na zdyscyplinowaną i bardzo pożądną.
- Cześć. Tracey Davis. - mruknęła. Za nimi stała niska dziewczyna w okularach z czarną opraką. Swoje rude włosy związała w luźny kok. Na ustach miała szeroki uśmiech. Wesoło rozmawiała z Pansy, ale po chwili uświadomiła sobie, że wszyscy na nią patrzą. Pośpiesznie wstała i podeszła do mnie.
- Annie Blackberry. Wybacz... - dorzuciła z przepraszającym uśmiechcem i poprawiła okulary.
- Nie ma sprawy. To... Co to za imprezka?
-To ja je zaprosiłam - pochwaliła się Parkinson. - No co...? Nie chciała, żebyśmy były zacofane! Są z naszego domu, to powinnyśmy się znać.
- Dobrze, dobrze... Już się tak nie unoś. Nikt Cię nie obwinia. To co robimy?
Wcześniej wspomniana Annie ożywiła się.
- Już wiem! - wykrzyknęła. Zaczęła szukać czegoś po całym pokoju, lecz po chwili podbiegła do nas z wodą. - Butelka!
Dopiła resztki napoju i położyła przedmiot na podłodze.
- Mmm... - Treacey popatrzyła się na nas niechętnie. - Nie lubię butelki.
- A my lubimy! - odpowiedziałyśmy jej chórem, co wywołało falę śmiechu.
- No weź, wstrętna pesymistko... Zabaw się.
Szatynka westchnęła zrezygnowana.
- Ale tylko jedną rundę.
Ucieszone zajęłyśmy miejsca, a Annie zakręciła butelką. Wypadło na Tracey.
- Ok... - ruda się zamyśliła. - Co lubisz robić w wolnych czasach?
- Nie czasach tylko czasie. - objaśniła chłodno, a mi przez pewną chwilę przypomniała się Hermiona. - Oczywiście, że uczyć. Nawet nie wiecie jak strasznie potrzebna jest wiedza w życiu.
- Hm. Okej... To kręć. - Annie cały czas miała szeroki uśmiech na twarzy, choć trzeba przyznać, że ociupinkę bledszy niż wcześniej.
Butelka wirowała na środku. Wypadło na Pansy.
W duchu pomyślałam, aby dziewczyna nie dała jej nic głupiego, bo mogłoby się to zakończyć złością Parkinson i martwą Davison. Mimo tego, iż Pansy na ogół była bardzo miła, potrafiła pokazać swoje pazurki. Na szczęście pytanie Tracey brzmiało bardzo naukowo. Miała odpowiedzieć z ostatniej lekcji eliksirów albo zrobić 10 pajacyków.
- Proszę... Nie będę się wydurniać. - wymamrotała i wybrała odpowiadanie z lekcji eliksirów. Pewnie większość z was pomyślała sobie: Co?! Odpowiadać z lekcji? Ale nie zapominajmy, że to była lekcja ze Snapem, który nam daje straszne fory. Ostatnia lekcja polegała na siedzeniu i myśleniu.
Butelka poszła w ruch, a po chwili jej czubek zatrzymał się na Dafne Greengrass. Dziewczyna zadowolona spojrzała na Pansy. Szatynka lustrowała ją wzrokiem.
- No to pytanie czy wyzwanie? - zapytała.
- Wyzwanie. Chcę coś szalonego.
- Weź Carmen na barana.
- Nie, nie, nie. Dziękuję. - zaprotestowałam. - Jestem za gruba na takie rzeczy.
- Jakoś ja dałem radę cię trzymać. - usłyszałam za sobą chłodny głos.
- Pansy, zamknij okno. - powiedziała Dafne.
- O. Kogo tu przywiało. (takie kawały z oknem bardzo śmieszne... Xd)
Draco rozejrzał się po pokoju.
- Zapomniałyście rzucić Mufliato na drzwi.
- Cholibka.
Kątem oka zauważyłam jak Pansy uśmiecha się psychopatycznie. To zły znak.
- W takim razie... Skoro już Malfoy znami jest, Dafne, namów go, żeby podniósł Meanstone. Dopiero po chwili sobie uświadomiłam, że patrzę się cały czas w blondyna. Szybko oprzytomniałam i rzuciłam Mufliato na drzwi. Jeszcze Blaise'a brakowało nam do kompletu.
- Draco... Czy byłbyś łaskaw...? - zapytała Dafne. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć byłam już w ramionach chłopaka. Ja się chyba obrażę. Parkinson odchrząknęła.
- Coś drętwo tu. Accio radio! - szepnęła i stuknęła w przedmiot swoją różdżką. Pierwszą piosenkę rozpoznałam. Była to - o dziwo - mugolska piosenka i mugolskie radio. Z charakteryztycznego bitu rozpoznałam Thinking out load. Zanim pomyślałam o tym, aby wydrzeć się na dziewczyny, pogratulowałam im gustu muzycznego. To była zła decyzja.
- Mmmm widzę, że podoba ci się muzyka. To teraz tańczcie. - Pansy klasnęła w ręce niczym królowa.
- Nic z tego! - oburzyłam się. - Nie jesteśmy twoimi podda...
- Nie ma sprawy.
Draco odstawił mnie na ziemię i w geście zaproszenia do tańca wyciągnął przed siebie dłoń. Na początku trochę się speszyłam, ale po chwili zaśmiałam się i podałam mu rękę. Tańczyliśmy na środku pokoju w rytmie muzyki dodatkowo wyklaskiwanym przez dziewczyny. Jednak cała magia prysła, gdy śpiew Ed'a Sheeran'a dobiegł końca. Przez chwilę trwaliśmy w martwej ciszy trzymając się za ręce.
- Teraz was wszystkich nienawidzę. - powiedziałam ze śmiechem i wystawiłam im język.
Malfoy najwyraźniej już chciał wyjść, ale Pansy go zatrzymała.
- Zostań. Gramy w butelkę.
- To wszystko tłumaczy - odpowiedział i uśmiechem zasiadł obok mnie na podłodze. Zagraliśmy kilka rund, ale oczywiście ani razu nie wypadło na mnie. Raz, nawet wypadło na Millicentę. Butelką wtedy kręcił Draco, więc można się było spodziewać śmiesznego zadania.
- Pytanie czy wyzwanie?
- Hm. Wyzwanie. Nie będę się bawiła w głupie odpowiadanie przy tablicy. Pamiętajcie, że jestem tu tylko dlatego, że robicie taki hałas, że o nie można zapomnieć. - odparła dumnie.
- Okej... Hm. Już wiem. Polub Carmen i Pansy.
Parsknęłam razem z Parkinson głośnym śmiechem, na co wszyscy się uśmiechnęli. Mam specyficzny śmiech, co blondyn miał okazję zauważyć w szafie.
- Nie ma mowy! - wykrzynęła Millicenta. - Człowiek nie zupa, lubić go nie trzeba.
- No... To wypadasz z gry, nie prawda?
Ślizgoni parsknęli śmiechem.
- Na to wygląda. - odparła. - Jednak ja idę spać.
- Dobranoc.
Annie omiotła ją wzrokiem, jednak nie doczekała się odpowiedzi.
- W sumie... To może też powinniśmy iść spać? Jutro trzeba rano wstać.
- Ha! Nie. Jutro sobota!
Wtedy sobie to uświadomiłam. Z zadowoleniem spojrzałam na resztę.
- To co jutro robimy?
- UCZYMY SIĘ! W PONIEDZIAŁEK MAMY KARTKÓWKĘ Z HISTORII MAGII!
Znam Tracey krótki czas, jednak jedno wiem. Strasznie działa mi na nerwy.
Coś skrzypnęło. Uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Jak myślicie, jaka będzie jutro pogoda? - zapytałam i skierowałam jednym i błyskawicznym ruchem różdżkę w stronę drzwi. - Mam cię rozbroić za podkradanie się do dormitorium dziewczęcego?
Zza drzwi wyszedł Blasie z rękoma w górze w geście poddania.
  - O. Witoj Zabini. - ucieszył się Draco.
- He, a co ty góral?
- Hm... Chyba nie, ale o korzeniach nigdy nic nie wiadomo. - odpowiedział blondyn z namysłem.
- Co cię tu sprowadza? - jak zwykle od razu przeszłam do konkretów.
- Wysoki sędzio. Spałem sobie spokojnie, aż tu nagle wstałem.
- O nie.
- Wcześniej śnił mi się koszmar dlatego z zamkniętymi oczami opowiadałem Malfoy'owi o nim około 10 minut. Otworzyłem więc oczy, żeby zobaczyć jak bardzo się przestraszył. A jego nie było. Chciałem zobaczyć gdzie jest, a pierwsze co mi do głowy przyszło to wasze dormitorium. - dokończył ze śmiechem.  - To co planujecie beze mnie?
- Jutrzejszy dzień. Jak myślisz, co możemy jutro zrobić?
- Na mnie nie liczcie. Ja umówiłam się z Cho Chang, moją przyjaciółką. - mruknęła Annie.
- JA SIĘ UCZĘ. - Tracey nie odpuszczała.
- Wiecie... Ja może też się pouczę...
Po wypowiedzi Dafne kiwnęłam głową. Została, jak zawsze, nasza czwórka.
- Pansy, Draco, Blaise? Jesteście wolni?
- Tak.
- To świetnie. Pójdziemy na boisko Quiddicha.

***

Następnego dnia wstałam dosyć późno, dlatego szybko włożyłam na siebie dżinsy, T-shirt oraz czarną bluzę z kapturem. Na nogach miałam zwykłe tenisówki. Włosy uczesałam klasycznie w kitkę i ruszyłam na błonia bez śniadania. Niestety na nie zaspałam. Przy boisku Quiddicha już była paczka moich przyjaciół, którzy najwyraźniej jedynie na mnie czekali.
- Przepraszam was strasznie! Zaspałam.
Pansy zaśmiała się.
- Wiem.
- To czemu mnie nie obudziłaś? - zapytałam załamując się nad logiką Parkinson.
- Bo miałam z ciebie ubaw. Wiesz, że się śmiałaś przez sen?
Okej... Nie rozwijałam dalej tematu.
- Chodźmy na boisko.
- To my możemy używać mioteł? - zapytał zdziwiony Blaise. Wymieniłam z Draco roześmiane spojrzenia.
- Czy to ważne?
Wbiegliśmy na boisko i podkradliśmy się do schowka z miotłami. Gdy wzbiliśmy się w powietrze nie dbaliśmy o to, czy nas ktoś widzi, bo przecież z daleka nikt nie był w stanie określić kto tam lata. Ganialiśmy się, ścigaliśmy, lecz zabawa musiała się kiedyś skończyć.
- Draco, my mamy szlaban od Filcha!
- Za co znowu? - zapytała mnie Parkinson. Wcale nie za spacerowanie w nocy, kłamstwo i za parę innych rzeczy, za które powinniśmy być ukarani.
- Egh... Nic ważnego.
Razem z Malfoy'em wylądowaliśmy na ziemi, a po chwili dołączyła do nas Pansy.
- Nie zamierzam latać na miotle sama z tym Żabińcem - oznajmiła. Z niewiedomych nam przyczyn zaczęła właśnie tak nazywać Blaise'a. - Może z wami pójdę na ten szlaban?
- I ja. - dołączył się mulat.
- Yy... Myślę, że to nasza prywatna sprawa i... Nie chcemy was w to mieszać.
- Tak, tak! Dokładnie!
Pobiegliśmy do Filcha. Nie miałam pojęcia dlaczego tak ochoczo odmówiłam wspólnego szlabanu. Napewno nie chciałam ich mieszać w to wszystko. Tak, to napewno ten powód. Z resztą... Nie ważne.
- Co tak się ociągasz? - odezwał się Dracon.
- Myślisz, że chętnie się idzie na szlaban z takim wrednym ślizgonem jak ty?
- Tak.
- To masz rację. - zaśmiałam się.

Tak, wiem. Jestem straszna.
Dodaję dzisiaj z powodu natłoku obowiązków, wybaczycie?
Przepraszam stokrotnie!
Tak, a to co możliwe, że czytaliście to moje wypocinki. Mam nadzieję, że wam się choć odrobinkę spodobały. Mam małe wrażenie, że rozdział jest dosyć chaotyczny, jednak ufam, iż przeżyjecie, jeżeli wytrwaliście aż do tego rozdziału. (za co bardzo dziękuję, bo wiem, że ze mną ciężko wytrzymać) <3

Jeszcze raz przepraszam i życzę miłej nocy, kochani ^^

  ~ PrincessOfSlytheriin

Carmen from SlytherinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz