*Rozdział 18*

108 10 0
                                    

Wreszcie nadszedł ten dzień. Wigilia Bożego Narodzenia. Mama latała po całym domu, lecz nie szykujac potrawy, a raczej sprawdzając, która sukienka pasuje najbardziej do jej włosów. Ja jednak nie miałam tego typu problemów. Założyłam moją ulubioną miętowo-czarną sukienkę, a włosy dostosowałam do ubrania. Wyjątkowo, postanowiłam zostawić je rozpuszczone. Falowane końcówki spływały mi lekko za ramiona.
Tylko jaki kolor by tu dać?
Biały? Nie. Niebieski? Hm... Też nie. To może czarny? O tak. Pasowały idealnie. Na szyji zawiesiłam łańcuszek ze złotym zniczem, a na uszach małe czarne kolczyki w kształcie kokardek. Dobra. Szkoda czasu na strojenie się. Nie długo trzeba wychodzić. Wyszłam z mojego pokoju położonego na pierwszym piętrze i zeszłam po schodach. Mama zdenerwowana stała pod łazienką.
- Ile możesz się stroić?! - kryczała do mojego ojca znajdującwego się najprawdopodobniej w środku.
- Mówi ta, która trzy godziny dobierała sukienkę.
- Ale ja jestem kobietą!
Tata ze zrezygnowaniem opuścił toaletę, a do moich nozdrzy dotarł zapach męskich perfum. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że wolę te Dracona.
- Carmen też jest kobietą, a już jest gotowa. - zauważył ojciec.
Matka najprawdopodobniej dopiero teraz mnie zauważyła, bo klasnęła w ręce.
- Słonko, nie możesz absolutnie tak iść. Zmień kolor włosów na naturalne.
Na szczęście opanowałam już jako tako matamorfomagię i zmienienie koloru włosów na jasny blond zajęło mi dosłownie sekundę.
Wreszcie jakoś udało nam się wyszykować i za pomocą świstoklika w postaci kosza na śmieci znaleźliśmy się pod ogromną posiadłością. Wielki ogród rosnący dookoła budynku o rozmiarze prawie, że pałacu rosł martwo, jakby bez żadnego celu. Odniosłam jakiś dziwne wrażenie, że było mi już dane być w tym miejscu. Ale to przecież niemożliwe​. Rozejrzałam się dookoła.
- Mamo, czy napewno TO jest dom Dracona?
- Hm, tak. Zdecydowanie pasuje do ich charakteru. Ekhm... To znaczy... Tak, to chyba ich posiadłość.
Powoli podeszliśmy do bramy, gdzie przywitał nas jakiś pan w garniturze. Przedstawił się jako Cristian Adams i miał nas zaprowadzić pod coś co nazwał Malfoy Manor. Domyśliłam się, że chodzi o wcześniej wspomnianą budowlę. Ja to bym dała radę sama, biorąc pod uwagę to, że prowadziła tam prosta droga. No, ale jeśli ktoś ci proponuje przystojnego mężczyznę na odprowadzenie, to się nie odmawia. Uśmiechnęłam się pod nosem ze swojego żartu. Drzwi otworzył nam kolejny mężczyzna w garniturze.
- Witamy w Malfoy Manor. - zaskrzeczał. - Czy mógłbym prosić pańskie płaszcze?
Kiedy zdejmowałam nakrycie mama szepnęła mi do ucha:
- Carmen... Tylko postaraj się zachować poważnie. Bez śmiechu.
- Dobrze. - odparłam, nie wiedząc do końca dlaczego.
Wreszcie zaszczycił nas swoją obecnością pan domu. Jego długie blond włosy za ramiona wyglądały jako dowód zadbania, a szare oczy lustrowały mnie od stóp do głów.
- Zgerdek. - mruknął nie spuszczając z nas wzroku.
- T-tak panie?
- Przyprowadź Dracona.
Małe stworzonko ze starczącymi uszami i jakąś białą szmatką założoną jako ubranko ruszyło w stronę schodów. Ewidentnie skrzat domowy. My takich nie mamy, ponieważ moja mama nie jest zbytnio przekonana do wykorzystywania tych istot.
Tak zwany Zgredek pobiegł na górę, a po chwili ujrzałam jego.
Yy... To znaczyna Draco. Tyle że... On nie był sobą. Miał śmiertelnie poważną minę, co normalnie rozbawiłoby mnie do łez. Na prośbę mamy się powstrzymałam. Pan domu ocknął się.
- Witam. Lucjusz Malfoy. To jest mój syn, Dracon Lucjusz Malfoy,  a to - wskazał na kobietę o przyjaznym wyrazie twarzy - moja żona Narcyza.
- Dzień dobry. - powiedziała. Po oficjalnym przywitaniu zajęliśmy miejsca przy stole. Dlaczego oficjalnym? Ponownie musiałam się powstrzymywać od wybuchu śmiechu, gdy ślizgon podał mi rękę i powiedział Dzień dobry.
Pomijając fakt, że musiałam pochamowywać swoje wybuchy radości, musiałam również panować nad metamorfomagią. Trzymałam swój kosmyk włosów przed sobą, aby kontrolować kiedy próbuje zmieniać kolor na zielony. Zielony kolor jest obecny na mojej głowie kiedy jestem szczęśliwa, lecz niektórzy często myślą, ża robię to dla żartu. Gdy skończyliśmy jeść Narcyza poleciła nam, abyśmy poszli do pokoju Dracona i tam porozmawiali. Chłopak cały czas poważny zaprowadził mnie na pierwsze piętro. Wchodziliśmy po czarnych marmurowych schodach z potężną ramą. Minęliśmy wiele pokoi, aż wreszcie ślizgon otworzył przede mną pewne drzwi, gestem zapraszając mnie do środka. Pierwszy raz widziałam go aż tak poważnego. Pokój był w zielonych i srebrnych barwach. Na jego środku znajdowało się ogromne łóżko z białymi zasłonami. Pomieszczenie miało wysokie sklepienie, na którym zaczarowane były - niczym w Wielkiej Sali - gwiazdy świecące jasno na wieczornym niebie.
- Już możesz. - powiedział Draco, a ja od razu zrozumiałam o co mu chodzi.
- Muffliato.  -  mruknęłam w stronę drzwi. Teraz mogłam się śmiać ile tylko zechcę, ale coś mnie powstrzymywało. Popatrzyłam na niego poważnym wzrokiem.
- Powiedz mi.
W tych dwóch słowach ukryłam wszystko to, co chciałam wiedzieć. Wszystkie pytania, które nacierały teraz na mnie z prędkością światła.
Dlaczego był taki poważny?
Co go martwiło?
Czy jego ojciec zawsze jest taki?
  - Usiądź na łóżku.
Zrobiłam to co kazał i popatrzyłam się w jego szare tęczówki. W jego oczach jedyne co zobaczyłam to smutek.
- Nie będę ci zawracał głowy moimi problemami. - odparł. Zrozumiałam to. Wiedziałam, że nie zmuszę go. Kiedyś może mi powie.
Po dłuższym czasie udało nam się nawiązać rozmowę. Wreszcie Draco był taki jak w Hogwarcie. Zabawny, wesoły i dla mnie uprzejmy. Tak, czasami trzeba podkreślić słowa dla mnie. To prawda, ślizgon nie przepada zbytnio za gryfonami, a szczególnie Potterem, Hermioną i Ronem, czyli tak zwanym Golden Trio. Czasami dla puchonów również bywa wredny, nie zapominajmy o krukonach. No... trochę tego jest.
Jednak mimo to, nie zapominajmy, że chłopak ma i pozytywne cechy.
- Zaraz wracam. - powiedział. - Idę się napić.
Potaknęłam głową. Gdy wyszedł rozejrzałam się po pokoju. Nie zaszkodzi mały przegląd. Za białą zasłoną osłaniającą okno i wyjście na balkon zauważyłam czarny skrawek materiału. Powoli podeszłam do firanki i ją odsunęłam. Moim oczom ukazał się pokrowiec od... Ale to raczej nie możliwe. Wydawało mi się, że... Gitary? Tego to się po Malfoy'u kompletnie nie spodziewałam. Odsunęłam suwak pokrowca i wyjęłam piękny ciemnobordowy instrument. Ponownie usiadłam na łóżku, jednak tym razem - z gitarą. Pomyślałam, że nic się nie stanie, jeśli troszkę po cichutku pogram. Nikt przecież mnie nie usłyszy.

Carmen from SlytherinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz