*Rozdział 11*

179 13 2
                                    

Minuty mijały i mijały, a Hermiony jak nie było, tak i nie ma. Zastanawiałam się, czy może się bała?
Dyrektor podszedł do swojego stolika przemówień i już chciał coś powiedzieć, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie.
- TROLLL!!!! TROOOOOOL W ŁAZIENCE!!!!!! - krzyczał... Profesor Quirell, nauczyciel obrony przed czarną magią, posiadający dziwny turban na głowie. Draco zaczął wrzeszczeć, ja z niego śmiać. Po chwili się opanowałam.
CHOLIBKA, PRZECIEŻ HERMIONA JEST W KIBLU!
- Gdzie idziesz?! - zapytał mnie blondyn.
- Zaraz wracam. - rzuciłam i po biegłam do wyjścia. Za nim jednak to się wydarzyło wymieniłam poprozumiewawcze spojrzenia z Ronem i Harrym. Tak oto rozpoczął się dokiblowy maraton. Przemierzałam korytarze, aż wreszcie... Byłam na miejscu. Brawo ja i tak dalej, ale... w drzwiach  wychamowałam gwałtownie.

Tak, tam na prawdę był troll. I to jaki...

W kącie skulona siedziała Harmiona, nasza zguba, doszczętnie przerażona.
- No hej tępaku! - wydarłam się do stworzenia. Ten tylko odwrócił w moją stronę tępą twarz. - Tak, do ciebie mówię, przygłupie.
Troll zbliżył się do mnie niebezpiecznie. Ja miałam jednak coś czym go pokonam... Była to... NA BRODĘ MARLINA! ZGUBIŁAM RÓŻDŻKĘ!
Musiała mi najwyraźniej opaść pośród dzikiego maratonu.
- Yy... Mionka... Możesz pożyczyć różdżkę?
Dziewczyna jednak nic nie odpowiedziała, nadal spraraliżowana strachem. W tym momencie przez drzwi weszli nasi bohaterowie.
Czyli mówiąc normalnie: do łazienki weszli Potter i Weasley.
- Hej! Trollu! - krzyknął Ron. Powitanie już za nami, teraz tylko go pokonajmy. Yy... Jak się okazało pokonajCIE, powiedzmy że... Miałam małe kłopoty z wydostaniem się spod nogi tego stworzenia. Tak... Niestety zostałam przygwożdżona do podłogi.
- Ej, Harry! Do listy życzeń, tuż po pokonaniu trolla dodaję uwolnienie mnie stąd. - powiedziałam ze słodkim uśmieszkiem, cały czas próbując się uwolnić. Tym czasem pierwsze życzenie zostało magicznie spełnione. Chłopcy pokonali wielkoluda za pomocą prostego zaklęcia: Wingardium Leviosa, w którym pomogła im Mionka. W tym momencie zjawili się nauczyciele, ze strachem patrząc na pomieszczenie. Nie dziwię im się. Na około było pełno kupek gruzu, a w powietrzu czuć było cement. Wśród nauczycieli, był również mój ojciec chrzestny, który rzucił mi pełne troski spojrzenie, na które odpowiedziałam mu uśmiechem wiecznie zadowolonej Carmen. Po przyznaniu punktów, gdzie otrzymałam, uwaga, 5, nauczyciele wyszli razem z Hermioną, Harrym i Ronem.
- Ej, poczekajcie! - zawołałam za nimi. Przepraszam bardzo, ale kultura wymaga podziękowania. Chciałam za nimi pobiec, ale moje nogi zaplątały się o odłamki umywalki i wylądowałam na ziemi.
- Cholibka. - mruknęłam wkurzona. - HERMIOOONA! POCZEKAAAAAAAJ! - darłam się na próżno, bo ona była już pogrążona w rozmowie ze swoimi "bohaterami". No nic. Trzeba sobie jakoś radzić. Z trudem podniosłam się i jakoś pokuśtykałam w sronę Pokoju Wspólnego Slytherinu. Wyszeptałam hasło i weszłam do środka, a pierwsze co rzuciło mi się w oczy to był czytający Malfoy. Dziwne zjawisko.
- Gdzie byłaś? - zapytał nie podnosząc wzroku znad książki. Gdy zdecydował się jednak podnieść, jego oczy były wielkości galeonów. - GDZIE BYŁAŚ?!? - powtórzył. W sumie... To co mu się dziwić? Dziewczyna wchodzi do pomieszczenia, cała obsypana cementem gruzami, z licznymi podrapaniami, chwilę po ataku Trolla górskiego na Hogwart.
- W toalecie.
- Aa, no to już wszystko jasne. - odpowiedział sarkastycznie. Wywróciłam oczami, ale opowiedziałam mu całą historię.
- Cholibka, teraz to już serio nienawidzę Pottera! Tylko ja mam prawo ci dokuczać... - powiedział obrażony, na co ja się zaśmiałam. - Nie robisz nic z tą nogą?
Wskazał na moje prawe kolano, z którego ciekła krew. Pamiątka po podknięciu się o umywalkę.
- Teraz idę po plaster.
- Po plaser? Tak, najlepiej sobie to zaklej jednym plasterkiem!
- No... Tak zamierzałam.
Blondyn popatrzył się ma mnie z politowaniem.
- Mam eliksir na rany od ojca. Jak chcesz to ci dam trochę.
Po chwili chłopak zaprosił mnie do swojego dormitorium. Po drodze minęłam Pansy. Obydwie zmierzyłyśmy się spojrzeniami. Mijając dziewczynę usłyszałam jedynie cichy szept.
- Nie wiem jak ty to robisz, że on cię lubi...

*********************************

Już miałam iść spać, gdy sobie o czymś przypomniałam. Pobiegłam do wyjścia.
- Gdzie idziesz? - zapytała mnie Pansy.
- Różdżkę zgubiłam.
Szatynka wywróciła oczami.
- Jest takie zaklęcie jak Accio.
- W sumie...  - zastanowiłam się poważnie. - To może trzeba zrobić jej jakieś miejsce? No wiesz... Żeby różdżka mogła się do mnie dostać.
Parkinson walnęła się ręką w czoło.
- Tak, najlepiej to jej tor wyścigowy zrób! Ach... Wystarczy tylko jedno Accio!
- Dobra, okej... - odchrząknęłam. - Accio różdżka!
Do moich rąk doleciała skromnie ozdobiona różdżka. Pióro Feniksa i włos z ogona jednorożca, dąb.
Skierowałam się w stronę schodów i spojrzałam się na Pansy.
- Długo tu jeszcze będziesz siedziała?- zapytałam.
- Tak.
- To ja też.
Uśmiechnęłam się i usiadłam na kanapie. Wiedziałam, że i tak nie zasnę, więc pogapiłam się w sufit. Parkinson przygryzła wargę widocznie nad czymś myśląc.
- Co tam z tą Hermioną? - zapytała. Zwróciłam ku niej zdziwiony wzrok. - No wiesz tą szlamą itd...
-  No... raczej źle.
Szatynka wreszcie się na mnie popatrzyła, a jej oczy lustrowały mnie od góry do dołu.
- Hm. O co poszło?
- Nie kłóciłyśmy się. Po prostu wolała Weasley'a i Pottera.
- Wredne. - stwierdziła po dłuższym czasie.
- Takie życie...
- Ech... Zacznijmy jeszcze raz. Jestem Pansy Parkinson. - dziewczyna uśmiechnęła się najcieplej jak potrafiła i podała mi rękę. Uścisnęłam jej dłoń.
- Miło mi. Carmen Meanstone.
Przegadałyśmy jeszcze 2 godziny. Dziewczyna opowiadała mi o swoim dzieciństwie, a ja o moich hobby. Skończyłyśmy kiedy na dół zeszła Millicenta, skarżąc się na hałasy. Westchnęłyśmy i ruszyłyśmy do łóżek.

Wędrowałam długą, bardzo długą ścieżką. Minęłam bramę, wysoką z czarnymi ozdobami. Był mrok.
Obok mnie szedł mężczyzna, lecz nie mogłam zobaczyć jego twarzy. Znajdowaliśmy się w ogrodzie, nie był on jednak taki piękny, jak zwykłe ogrody w książkach. Było w nim coś dziwnego. Zimnego, obcego.
Na końcu tej ścieżki była budowla, przypominająca zamek. Była to czyjaś posiadłość. Wiedziałam, że to jest mój cel. Musiałam tam iść, jednak nie miałam zbyt wielkiej ochoty.
Miejsce to przyprawiało mnie o dreszcze.

Obudziłam się gwałtownie. Była noc. Księżyc świecił w pełni na bezchmurnym niebie. Usiadłam na parapecie i przyglądałam się gwiazdom, myśląc nad snem, którego właśnie doświadczyłam. Często śniły mi się sny tego typu, ale zawsze to ignorowałam, bo wiedziałam, że to tylko wymysły mojego umysłu. Tym razem to było coś więcej. Coś ważniejszego. Może mającego związek z moim życiem przyszłością.
Przypomniały mi się wtedy słowa mamy z listu.
"Uważaj na siebie".
Kolejny raz stwierdziłam, że moje życie jest dziwne. Chciałam jeszcze troszkę nad tym pomyśleć, ale oczy zaczęły mi się kleić.
Tak właśnie zasnęłam na parapecie.

Hejka.
Chciałam Was serdecznie przeprosić za godzinę publikacji, ale niestety tak to bywa z moim Wattpadem... Mam nadzieję, że mi wybaczycie, więc to tyle. Do nexta, Przyjaciele i Darkgirl539
😄😚

Carmen from SlytherinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz