*Rozdział 19*

105 10 3
                                    

Oczywiście chyba nie muszę tłumaczyć jak olbrzymie problemy miałam po zepsuciu choinki Malfoy'ów, jednak aby mnie dobrze zrozumieć trzeba co nie co opowiedzieć.
Po pierwsze należy pamiętać o tym, że owe drzewko okazało się żywe, co za tym idzie posypało się wiele igieł. Po drugie, sosna była tak ogromna, że przewróciła kanapę (nadal nie wiem jak to się stało). Po trzecie rodzice Draco byli na mnie troszkę źli, zabronili chłopakowi pisać do mnie listów, ani jakiegokolwiek kontaktu do końca ferii. Dopiero w ten sposób odkryłam jak bardzo był mi bliski. Wiadomo, pisałam z Pansy, ale to nie to samo.
Ona jest dziewczyną.
Więc pytacie: "Carmen, dlaczego nie pisałaś z Blaise'em?" Pisałam. Jednak po trzech listach zaprzestałem, bo nie otrzymywałam odpowiedzi.
Mimo wszystkich incydentów związanych z szukaniem ciekawych znaków od przyjaciół ze szkoły, na drugi tydzień ferii wyjechałam w góry z moimi znajomymi. Bawiliśmy​ się świetnie, zakwaterowaliśmy się w ośrodku "U Ani" gdzie mieszkała miła gospodyni Ana razem ze swoim synem Johnem. Mniej miłym z uwagi na to, że coś do mnie czuł. Wszyscy chłopcy, którzy coś do mnie czują nie byli dla mnie fajni. Tak wygląda mózg 11-latki. Oprócz zalotów działo się tam również wiele szalonych wydarzeń takich jak: zjeżdżanie na snowboardzie z określonym przez koleżankę Katie "zboczeńcem", śpiewanie na cały głos piosenki mugoli "Ulepimy dziś bałwana" i wiele innych, których wam tu nie opiszę, bo trzeba by było dużo czasu i ochoty. Jednak przez cały ten czas czułam jakbym traciła czas, który mogłabym poświęcić magii oraz Hogwardzkim przyjaciołom.
Czas mijał i wkrótce wróciłam do szkoły. Wszystko się wyjaśniło począwszy od choinki, a kończywszy na wakacjach.
Tak, właśnie zbliżały się wakacje. Dużo wesoło spędzonego czasu, braku nudów i szczęścia z braku nauki.
Wcale nie.
Dla mnie wszystko było na odwrót.
Brak przyjaciół nie sprzyjał szczęściu, nudy dręczyły mnie jak cholibka, a wszystkie moje cząsteczki wołały apel chęci powrotu do szkoły. Wszystko było lepsze, tylko nie bezczynne siedzenie.
Pewnego słonecznego, jak i również letniego dnia udałam się na spacer po lesie brzozowym rosnącym w pobliżu naszego domu. Nie miałam zbyt wielkich planów. Po prostu - samotny spacer i oddychanie świerzym powietrzem.
Zabrałam ze sobą słuchawki, mugolski przedmiot do słuchania muzyki.
Ruszyłam dość daleko, tam gdzie jeszcze nigdy nie byłam. Wreszcie stanęłam. Przede mną stała olbrzymia wiśnia kwitnąca pięknymi różowymi kwiatami. Pod jej pniem leżało również wiele płatków kwiatów, mimo to na gałęziach było dziesięć razy więcej.
Zadowolona spostrzegłam, że jedna z jej gałęzi, gruba i wytrzymała, była położona dość blisko ziemi. Nie myśląc nad niczym chwyciłam się konaru drzewa i wdrapałam się na ową gałąź. Kiedy się już usadowiłam, założyłam słuchawki na uszy i kliknęłam przycisk "play". Ciesząc się samotmością przymknęłam powieki trwając tak około 20 minut. Jak dla mnie było wprost bajecznie.
Biorąc pod uwagę to, że byłam tam sama postanowiłam wypróbować pewną sztuczkę. Chwyciłam kwiat wiśni i otuliłam go rękoma szepcząc zaklęcie. Ten, zajaśniał i poleciał do góry mieniąc się na różowo. Z dumą wpatrywałam się w swoje dzieło. Nauczyła nas tego pani Sprout - nauczycielka Zielarstwa. Z moich zamyśleń wyrwało trzęsienie drzewem. Ze strachem spojrzałam na dół, gdzie stało pięcioro chłopców, wszyscy ubrani w czarne stroje.
"Pewnie jacyś mugole" - pomyślałam i zeszłam z drzewa zdejmując słuchawki.
- Przepraszam, czy moglibyście z łaski swojej nie walić w to drzewo? - zapytałam rozeźlona.
- A czy ty mogłabyś sobie stąd iść?
Westchnęłam. Widocznie inteligencja tych chłopaków nie ma zbyt wysokiego poziomu.
- To jest miejscie publiczne gdzie ma wstęp każdy człowiek. Widać trochę niedouczeni jesteśmy?
- Nas to nie obchodzi. - odpowiedzieli.  - Wymiataj stąd albo będzie nie miło.
Już jest nie miło.
Ponownie wdrapałam się na drzewo, ponownie zakładając słuchawki.
- Wiedźm tu nie chcemy. - krzyknęli jeszcze.
Osłupiałam poczym przyciszyłam muzykę.
- Przecież wiemy co zrobiłaś z tym kwiatkiem. To samo z włosami.
No tak. Włosy rzeczywiście zrobiły się czerwone w skutek gniewu.
Postanowiłam udawać, że wszystko mam pod kontrolą. Niestety, musiałam zejść na dół.
Znowu.
- Włosy to farba, która zmienia się pod względem ciepła na... Dworze. Bo... Teraz się zrobiło cieplej.
- A kwiat?
- On... Unosi się na wietrze. Bo... Teraz wiatr wieje do góry...
Wiedziałam, że nawet takie głupki w to nie uwierzą. Chłopak po prawej, który cały czas ze mną gadał prysunął się do mnie bliżej i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić złapał mnie za szyję i popchnął w stronę drzewa.
- Nie wiem ile razy mam powtarzać. - wycedził przez swoje żółte zęby. - Nie chcemy tu takich jak ty.
Kiedy myślałam, że jestem już wolna spojrzałam na nich. Chłopak po lewej podciął mi nogę tak, że wylądowałam jak długa na ziemi.
Chłopcy zaśmiali się głośno i odwrócili się, aby odejść. Wstałam nieporadnie i wymierzyłam temu ostatniemu cios prosto w głowę. Reszta zorientowała się, że ich przyjciel leży na ziemi i się na mnie rzucili. Tym razem byłam przygotowana. Jednego z nich kopnęłam w brzuch, drugiego nogę, trzeciego uderzyłam w twarz, a czwartego to nie wypada mówić gdzie.
Szybko odgarnęłam włosy.
- Pięciu chłopaków na jedną dziewczynę, a wszyscy leżą. Uuu...
Już miałam odejść, lecz usłyszałam dobrze znajomy mi głos.
- Nie źle ich załatwiłaś.
- Draco!
Cała rozpromieniona wbiegłam w ramiona ślizgona i go przytuliłam. Nawet nie miał pojęcia jak bardzo za nim tęskniłam.
- A nie mogłeś mi pomóc? - zapytałam patrząc niby obrażona w twarz blondyna wycierając krew z pod ust.
- Sama sobie nie źle z nimi poradziłaś. - stwierdził, jakby to kończyło sprawę. Nagle oprzytomniałam i przypatrzyłam mu się uważnie.
- Czekaj. Czemu ty tutaj jesteś? I dlaczego jesteś tak strojnie ubrany?
Rzeczywiście chłopak miał na sobie czarny garnitur, a do tego długie spodnie. Przy nim czułam się jak jakaś dzikuska: podarte krótkie spodnie dżinsowe i biała bluzka na ramiączkach wkasana do środka spodni. Niestety... Ta bluzka nie była już taka biała.
  - Z rodzicami przyjechałem - odparł chłopak.
- Tutaj?!
- Tak.
- Ale... Dlaczego? Rodzice mi nic nie mówili! Mogłam się jakoś ładnie ubrać! Twoi rodzice wezmą mnie za dzikuskę i...
- Od kiedy zależy tobie tak na ich zdaniu? - zapytał podstępnie chłopak.
Poczerwieniałam.
- N-nie wiem.
Draco popatrzył się na mnie uważnie.
- Olej ich.
- Kujawski? - zapytałam.
- Co? - ślizgon najwyraźniej nie zrozumiał "żartu".
- Dobra, dobra... To nie było śmieszne.
Szliśmy dalej chociaż chłopak nie powiedział mi gdzie mamy iść. Domyśliłam się sama i zaprowadziłam go do domu. Tam, zastała mnie dosyć dziwna sytuacja.
Mama stała z moją walizką zapełnioną rzeczami. Również ubrana była elegancko. Jak widać tylko ja preferuję styl Pocahontas.
- Carmen, tu jest walizka. Wyjeżdżasz do Malfoy'ów. - powiedziała.
Popatrzyłam się na nią co najmniej zdziwiona.
- Zaraz... Co? Czekaj... Jak? Na ile?
Oczy kobiety zaszkliły się.
- Na parę lat.
Kiedy miałam krzyknąć poczułam rękę na swoim ramieniu. Coś szarpnęło i już nie widziałam przed sobą swojego domu.

Wężyki!
Powracam! Była mała przerwa, ale już się pojawiam! Mam nadzieję, że nie zawiodłam Was tym rozdziałem i jakoś udało Wam się go przeczytać ;)
Miałem malutką pauzę w pisaniu, ale teraz już staram się wstawiać rozdziały na bierząco. ;D
Miłego weekendu! Uwielbiam Was!
~ PrincessOfSlytheriin <3

Carmen from SlytherinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz