Prologue

1.8K 91 73
                                    

jesli zniknęły akapity, przeprszam! książka jest w trakcie poprawek

jesli zniknęły akapity, przeprszam! książka jest w trakcie poprawek

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Luty 2032 roku

*Alan*

           Tej nocy miało zmienić się wszystko. Wystarczyło, abym podjął się tego kroku i miało nie być już odwrotu, nigdy. Wiedziałem, że gdy to zrobię, już się nie wycofam. Nie. Świat nie był niczym gra komputerowa, choćby najprościej napisana, świat nie był grą, nie był. Nie mogłem załadować save'a od momentu ostatniego zapisu, wznowić życia od dogodnej chwili, od chwili, w której wznowić je chciałem. Zanim popełniłem błąd. Zanim podjąłem złą decyzję. Nie mogłem. To nie była gra. Tutaj byłem po prostu chłopakiem, który stanął naprzeciw trudnej sytuacji. Poza tym byłem nikim. Nikim. I ten „nikt" musiał teraz rozwiązać problem, który tylko „nieco" wykraczał ponad jego kompetencje rozwiązywacza problemów.

Jeśli miałem być zupełnie szczery, to wszystko tak mnie przerażało i wprawiało w tak duże nerwy, iż miałem wrażenie, że stawałem na granicy ataku paniki, gdy tylko te myśli przekraczały mój umysł. Po części chciałem zrezygnować. Jeszcze nigdy nie czułem się aż tak zagubiony. Jeszcze nigdy nie czułem się aż tak samotny. Jeszcze nigdy nie byłem tak przestraszony na myśl o własnej przyszłości. O tym co miało być. O tym, co miało wydarzyć się dalej. W moim wieku nie myślało się na AŻ TAK duże dystanse życiowe, o których rozmyślałem teraz. Bo wszystko, każdy aspekt, każdy najmniejszy szczegół, stawał pod znakiem zapytania. O tak. Tak było. Lecz w tym wszystkim wiedziałem jedną bardzo oczywistą rzecz: jeżeli chciałem żyć po swojemu musiałem zaryzykować. Musiałem zawalczyć. Musiałem coś zrobić. Musiałem coś zmienić. I musiałem to zrobić dzisiaj. Dzisiaj.

             Powolnie podszedłem do okna, po czym odchyliłem roletę i przyjrzałem się okolicy. Zaczął lekko prószyć śnieg, biel w szybkim tempie pokrywała każdy dostępny obszar, a płatki lśniły lekko w promieniach rozlanych pod latarniami. Westchnąłem. Mimo kapryśnej pogody, mimo że czasem bywało naprawdę paskudnie, lubiłem tu mieszkać i w innych okolicznościach nigdy nawet przez myśl by mi nie przyszło, aby się stąd wynieść, porzucić swe wspomnienia, przyjaciół i rodzinę. I może jakieś tam marzenia, cele, plany. Nigdy. Na raz poczułem ukłucie w sercu, tak jakby ktoś wbił w nie ostrą szpilkę, a gardło nieprzyjemnie mi się zacisnęło. To bolało już teraz, jak więc miało być później? Oparłem czoło o szybę, wciąż podziwiając roztaczający się wkoło krajobraz. Chciałem nacieszyć nim oczy. Bowiem czułem wewnątrz, że mogłem tego już więcej nie zobaczyć. To, iż zwyczajne rzeczy, które od, wydawać by się mogło, zawsze stanowiły część naszego życia, w chwilach takich jak ta, przybierały nagle niezwykle cudownych barw, było prawdopodobnie jednym z najdziwniejszych wrażeń. Miasto znajome mi przez całość mojego życia, i to doskonale, wyglądało szczególnie pięknie tego wieczora. Jak nigdy. A może nic się nie zmieniło, ale wcześniej nie zwracałem na to uwagi, bo przecież było ze mną cały czas. Po co więc miałem się tak nad tym zachwycać, skoro miałem ten widoczek na co dzień? Dziś jednak dostrzegałem więcej.

Alone||Alan Walker [w trakcie poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz