37. Nigdy nie pozwolę ci odejść

132 6 10
                                    

          miałam okropny opór przed pisaniem tego rozdziału. zasiadałam do niego, pisałam kilka słów i dawałam sobie spokój. wybaczcie więc za to jaki jest </3

 wybaczcie więc za to jaki jest </3

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Październik 2032 roku

*Ally*

          W milczeniu podążałam za Alanem, krusząc sterty zeschłych liści, gęsto zalegających polanę, i robiąc przy tym dość sporo hałasu. Chłopak z kolei przemierzał drogę bez żadnego szelestu, niemniej jednak parł na przód dość prędko, jakby wewnątrz niego istniała jakaś obawa, chociaż nie miał do tego żadnych powodów. Wszechwiedzący Walkersi twierdzili, że wywiadowcom udało się spełnić misję i wyjść z tego bez szwanku, a do tego z ważnymi wieściami. Nie chcieli nam jednak dokładnie niczego wytłumaczyć, więc musieliśmy czekać na raport oddziału. A to było nieco męczące.

          Trevor również szedł z nami. Na przestrzeni tych dwóch dni bardzo zaangażował się w sprawę i z oddaniem pomagał Alanowi we wszystkim, załatwiał za niego wiele spraw, które Norweg do tej pory musiał załatwiać sam, co przełożyło się na fakt, że chłopaki zaczęli spoglądać na siebie z o wiele większą przychylnością. Byli na dobrej drodze do pojednania, a mnie przez to przepełniała swego rodzaju duma, bowiem, mimo że zdarzały się między nimi pojedyncze spięcia, nie żywili już do siebie żadnej urazy, a te drobne kłótnie były winą ich wrodzonej zawziętości i apodyktycznych osobowości, które nie do końca potrafiły ze sobą koegzystować.

          Był z nami i Wódz. Koniecznie chciał otrzymać wszelkie informacje od pierwszorzędnego źródła, zresztą Alan sam zaprosił go do grupki powitalnej. Ostatnimi czasy stosunki między tą dwójką nieco się poprawiły, zaczęli bardziej słuchać siebie nawzajem, jeden drugiemu coraz częściej odpuszczał, kłótnie zdarzały się rzadziej, chociaż wciąż bywali względem siebie uszczypliwi. Dostrzegałam w tym jednak więcej przyjaznej ironii niźli złośliwego sarkazmu.

          — Nie spieszyło wam się zbytnio. Jeśli mam być szczera, czekanie na to, aż wasze szanowne tyłki się tu przewleką, było niezwykle nudne. — Uśmiechnęłam się szeroko, gdy do moich uszu dotarł zniecierpliwiony, ale uzupełniony nutą rozbawienia, głos Naomi. Całej Naomi. Żywej Naomi. Mimo że wiedziałam, iż misja się powiodła, z serca spadł mi ogromny kamień, który utrzymywał się na jego powierzchni od momentu wyruszenia wywiadowców do miasta. Bo chociaż nie byłam tak mocno związana z Walkersami jak Alan, martwiłam się o ich życie niemalże w takim samym stopniu.

          — Byliśmy pewni, że nie zjawicie się aż tak szybko, więc nie traciliśmy energii na bieg — odburknął w odpowiedzi Alan, najwyraźniej chcąc zabrzmieć uszczypliwie, jak to on, ale każde z nas wiedziało, że w przypadku wywiadowców ten argument nie miał kompletnie sensu. Naomi uśmiechnęła się na te słowa i nienaturalnie prędko, w swoim własnym stylu, stanęła przed Walkzem. Jej włosy, a zarazem luźniejsze części ubrania, jeszcze lekko się poruszały, gdy ta tkwiła już twardo w miejscu.

Alone||Alan Walker [w trakcie poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz