39. Popadnijmy w ciemność

106 5 14
                                    

          płakałam z bezsilności jak pisałam ten rozdział

          płakałam z bezsilności jak pisałam ten rozdział

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Październik 2032 roku

*Alan*

          W życiu często bywało tak, że plany nie dochodziły do skutku, nie szły lub sypały się w trakcie. Tego zjawiska doświadczył chyba każdy, przynajmniej raz. A najgorsze było to, że zazwyczaj działo się tak z tymi planami, na których realizacji najbardziej nam zależało albo ich waga była znacząca.

          Ręce drżały mi, tylko nieznacznie, ale jednak, pod nieznośnym ciężarem pistoletu. Jego chłodna, gładka struktura idealnie dopasowała się do moich dłoni, jakby ktoś go specjalnie dla mnie zaprojektował. Mimo tego broń wydawała się być w tym momencie zupełnie bezużyteczna, wydawała się być wyłącznie zabawką. Przełknąłem ślinę, po czym wzniosłem pistolet jeszcze wyżej. Naprawdę nie wiedziałem co chciałem takim działaniem osiągnąć, może poczuć się lepiej, może ukazać swoją dominację, może pokazać, że się nie bałem. Sam nie wiedziałem. Prawda była taka, że ani nie poczułem się lepiej, ani nie miałem przewagi, a do tego wciąż się bałem.

          Jeden z Oczyszczających, wysoki, barczysty facet o śniadej karnacji i krótko ostrzyżonych włosach, uśmiechnął się bez grama wesołości. Uśmiech ten trwał jednak przez dosłownych kilka sekund, był niczym pojedynczy, krótki błysk światła, odbijający się od metalowej powierzchni. Uniósł brwi w udawanym zaskoczeniu.

          — Jesteś ich przyjacielem, mały? — zapytał z wyraźną drwiną, na co jego kumple zrazu udekorowali twarze szerokimi mrocznymi uśmiechami. Uniosłem hardo głowę, chociaż z tej niezwykłej hardości, która trzymała się mnie do tej pory, niewiele pozostało. Moje serce waliło zbyt prędko, a własne dłonie wydawały mi się zimniejsze niż powierzchnia pistoletu.

          Przerażenie osiągało swoiste apogeum, a napędzał je obraz, który miałem przed oczyma: Sarah spoczywała w ciemnoczerwonej, stopniowo rozrastającej się kałuży krwi, a Alex, trupio biały na twarzy i praktycznie mdlejący, tkwił przy niej bez ruchu. Tłum karabinów, wycelowany w niego groźnie, zmieniał go w nieruchomy posąg. Jego ciemne duże oczy wysyłały mi rozpaczliwe błaganie o pomoc i byłem pewien, że gdybym mógł czytać w myślach, usłyszałbym udręczone krzyki chłopaka.

          — Jeśli nie chcesz z nami gadać, to twoja strata, ale masz natychmiast opuścić tę zabaweczkę. Nie chcemy przecież, abyś zrobił sobie krzywdę, chłopcze — odezwał się śniady, po czym wykonał kilka powolnych kroków w moim kierunku, na co mocniej zacisnąłem dłoń na rękojeści pistoletu. Chciałem coś rzec, ale naprawdę nie miałem pojęcia co, wszystko się we mnie zablokowało, myśli pędziły po umyśle bez składu. Owszem, mogłem użyć telekinezy albo chociaż się teleportować, zgarnąć Alexa i ranną Sarah, po czym zbiec do lasu, ale wydawało mi się, że nie zrobiłbym tego na tyle sprawnie i szybko, aby działanie to odbyło się bez konsekwencji.

Alone||Alan Walker [w trakcie poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz