12. Diamentowe serce

162 18 16
                                    

Sierpień 2032 roku

*Ally*

      Jeszcze przez chwilę stałam nad nieprzytomnym mężczyzną i mierzyłam doń z pistoletu. Serce biło mi niespokojnym rytmem, a adrenalina krążyła w żyłach. Oddech miałam lekko przyspieszony, ale starałam się go unormować, mimo że nie było to proste.

      — On jest chyba... — zaczęła Melanie.

      — Tak, nieprzytomny. Zdaję sobie z tego sprawę, Melanie — przerwałam jej, wciąż przyglądając się obcemu, który nie zdradzał najmniejszych objawów przebudzenia. W moim tonie pobrzmiewała wyraźna irytacja.

       Mężczyzna cechował się dość pokaźnym wzrostem, lecz był chudy, wręcz wychudzony. Miał szczupłą, podłużną twarz, której ostre rysy skrywał szpakowaty zarost. Jego włosy były tej samej barwy. Wiek nieznajomego oceniłam na około sześćdziesiąt pięć lat, może trochę więcej. Ubrany był w materiałowe spodnie przepasane skórzanym paskiem, koszulę wpuszczoną do ich środka oraz okrywającą ją kurtkę. Na nogach miał skórzane pantofle. Wszystko to utrzymane zostało w czarnej kolorystyce.

      — Ally, przecież on... — odezwała się Melanie, ale ja zignorowałam ją i nie słuchałam tego, co powiedziała dalej. Zabezpieczyłam pistolet. Ona obserwowała moje ruchy, a kiedy schowałam broń do tylnej kieszeni spodni, proszący wyraz zniknął z jej twarzy.

      Ściągnęłam plecak z ramienia i przyklękłam przy nieprzytomnym. Był niemalże biały na twarzy, ale nadal oddychał. Miał rozciętą prawą skroń. Na szybko go przeszukałam, jednakże niczego nie znalazłam. Moja pewność siebie nieco się zwiększyła, ale nie na tyle, bym utraciła czujność. Ze strony starca nic nam nie groziło, ale w Northville czyhały inne niebezpieczeństwa, na które trzeba było zważać.

      — Kim on jest? — zapytała Melanie i przyklękła przy mnie. Zerknęłam na nią i zmarszczyłam brwi.

      — Przykro mi, Melanie, ale nie wydaje mi się, abym była Panem Bogiem — oznajmiłam drwiąco. Dziewczyna zacięła usta w cienką linijkę, a na jej twarzy odbiła się konsternacja. Przewróciłam oczyma. To było głupie, ale w pewien sposób poczułam się nieco udobruchana tym, że aż tak wierzyła w moje umiejętności i doświadczenie. Niestety, musiałam ją rozczarować, bo wiedziałam tyle co ona.

       Rana mężczyzny wydawała się na oko raczej płytka i nie zagrażała jego życiu, ale mocno krwawiła. Szkarłatny strumień zdobił jego twarz, odznaczając się na bladej skórze. Byłam przekonana, że padł ofiarą czystki. Na jego szczęście, nieśmiertelną ofiarą. Możliwym było, iż stracił rodzinę, przyjaciół lub mieszkanie, a może i wszystko na raz. Lecz nie stracił życia.

       Wyjęłam z plecaka bandaże, gazę, chusteczki i wodę utlenioną. Zdecydowałam, że pomoc rannemu będzie odpowiednim działaniem. Zresztą, gdybym tak go tutaj zostawiła, moje sumienie nie dałoby mi spokoju. Melanie zerknęła na mnie pytająco.

      — Pomóc ci? — zaproponowała. Spojrzałam w jej granatowe oczy. Przez moment rozważałam, czy aż tak potrzebowałam pomocy z jej strony, ale finalnie doszłam do wniosku, że byłam zdolna poradzić sobie sama.

      — Dam radę — odparłam, odwróciwszy się z powrotem do mężczyzny. Usłyszałam, że dziewczyna cicho westchnęła. Zerknęłam na nią kątem oka. Siedziała na piętach ze zrezygnowaną miną na swej drobnej twarzy. Miałam wrażenie, że po moich słowach poczuła się po prostu niepotrzebna.

      Zwróciłam wzrok na wnętrze własnego plecaka. Postanowiłam zlitować się nad nieszczęsną Melanie i znaleźć jej jakieś sensowne zajęcie. Podsunęłam do niej swój bagaż. Dostrzegając to, uniosła spojrzenie i wlepiła je we mnie. Po jej obliczu przemknął pytający wyraz.

Alone||Alan Walker [w trakcie poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz