18. Żyjemy tak, jakbyśmy mieli wybór

120 12 17
                                    

Sierpień 2032 roku

*Ally*

        Następne dni minęły dość rutynowo. Nie stało się nic nadzwyczajnego, a w porównaniu z ostatnimi wydarzeniami, w Dark Forest było wręcz nudno. Nie przeszkadzało mi to jednak, ponieważ odrobina normalności była podbudowująca. Nieustannie martwiłam się o Petera, ale kiedy zajmowałam się treningami z resztą zwiadowców lub patrolami na granicy lasu, chociaż na chwilę wyłączyłam myślenie i nie rozważałam nad jego nieszczęśliwym losem.

         Ja i Walkz uniknęliśmy kary. Morrison nikomu nic nie wygadał, czego byłam pewna, bo gdyby było inaczej, Wódz dawno zrobiłby z nami porządek. Trochę oberwało się natomiast Rickowi i Darylowi, ponieważ gdy nadeszli zmiennicy, oni nadal spali w najlepsze. Za niesubordynację musieli czyścić łaźnię przez najbliższy tydzień, ale ku mojej uldze, nie powiązali faktów swego zaśnięcia z herbatą, którą im podałam i wciąż byli przekonani, że po prostu przedwcześnie zmorzył ich sen.

         Walkz powoli klimatyzował się w lesie, chociaż było po nim widać, że tęsknił za wolnością i swobodą działania. Chłopak prawie nie przebywał z ludźmi, chyba że było to naprawdę konieczne. Ze mną jednak rozmawiał dość często, nawet nie bywał już tak uszczypliwy. Nie łudziłam się, że się z nim zaprzyjaźnię, bo nasza relacja ewidentnie ku temu nie zmierzała, ale fakt, iż Duńczyk odczuwał w moim towarzystwie coraz większą swobodę, wprawiał mnie w rodzaj swoistego samozadowolenia.

         Każdy ze zwiadowców wyrobił sobie o nim inne zdanie. Ethan nie do końca mu ufał, ale odnosił się do chłopaka raczej przyjaźnie. Melanie zaś nie zwracała na Walkza większej uwagi, tak jakby w ogóle nie dostrzegła, że wśród nas był nowy zwiadowca. Ostatnimi czasy popadła w jakąś dziwaczną obojętność na wszelkie aspekty życia, czego żadne z nas nie rozumiało, ale też nie starało się zrozumieć.

         Z kolei Charlotte znienawidziła Walkza od pierwszego wejrzenia i to z niewiadomych powodów. Na co dzień bywała opryskliwa, ale to, jak traktowała siedemnastolatka, było czasem wręcz oburzające. Duńczyk podchodził do tego z obojętnością, ale nie byłby sobą, gdyby od czasu do czasu nie rzucił w jej kierunku jakimś ironicznym komentarzem.

         Tego ranka Walkz nie pojawił się na śniadaniu. Było to zastanawiające, bo jak dotąd nigdy nie przepuszczał okazji do najedzenia się, chociaż unikał posiłków wśród ludzi, a na śniadania wstawał przed wszystkimi, o czym wiedziałam od Carol. Doszłam więc do wniosku, że chłopak zapewne po prostu nieco później niż zwykle się obudził i dlatego też odpuścił sobie posiłek.

         Postanowiłam się nad nim zlitować i poprosiłam Carol o to, by pozwoliła mi zabrać dla niego nieco jedzenia. Kobieta, która z jakiejś przyczyny ewidentnie polubiła chłopaka, zgodziła się na to i razem przygotowałyśmy mu trochę kanapek z masłem orzechowym i dżemem.

         Dziarskim krokiem, z dużym talerzem zawalonym kanapkami, kroczyłam w kierunku miejsca, w którym stacjonował namiot Walkza. Nieco hałaśliwie przesuwałam stopy po leśnym poszyciu, a źdźbła długiej trawy uginały się pod ciężarem moich glanów. Nastał już późny poranek. Dzień był ciepły, lecz ponury. Wiatr rozwiewał mi włosy, a jego podmuchy lekko smagały mnie po twarzy. Po szarawym niebie w dość szybkim tempie przepływały siwe, kłębiaste chmury. Nie licząc sporadycznych, typowych odgłosów lasu, moje uszy muskała całkowita cisza.

          Wejście od namiotu Walkza było zasłonięte, lecz nie do końca zabezpieczone, co wyglądało jak parodia uchylonych drzwi. Materiał poruszał się lekko pod wpływem wiatru. Przystanęłam i zmarszczyłam brwi.

          — Walkz! — zawołałam, ale nie doczekałam się żadnej odpowiedzi. Podlazłam bliżej, dość głośno się przy tym poruszając. Zatrzymałam się przed wejściem i wlepiłam wzrok w szparę, chcąc dostrzec wnętrze namiotu. Nie udało mi się jednak niczego zaobserwować, więc zdecydowałam się wkroczyć do środka.

Alone||Alan Walker [w trakcie poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz