20. Czas tego nie wymaże

200 12 29
                                    

Sierpień 2032 roku, rano

*Ally*

         Dotarliśmy do miasta o świcie, niemalże wraz z wyłaniającym się zza horyzontu słońcem. Byłam niewyspana i straszliwie zmęczona, nie tylko jednak fizycznie, ale i psychicznie. Niespokojne wrażenie, iż tego dnia stanie się coś złego, zakorzeniło się gdzieś wewnątrz mojego umysłu i nie dawało mi spokoju. W czasie wędrówki wiele myślałam o Peterze. Próbowałam znaleźć rozwiązanie tej okropnej sytuacji, ale ku mojej rozpaczy, nie potrafiłam, co wzmagało wrażenie beznadziei. Czy to w ogóle miało jeszcze jakikolwiek sens?

          Northville powitało nas ponurym, wręcz złowrogim milczeniem. Wydawało się być opustoszałe, tak jak zresztą zazwyczaj i nie wyglądało na to, aby od ostatniego razu, kiedy tu byłam, cokolwiek się zmieniło. Panowała tutaj niemalże ogłuszająca cisza. Stan miasta, które śmiało mogłam nazwać ośrodkiem koszmaru i strachu, budził we mnie mroczne odczucia.

          — Ally, możemy pogadać? — Moje kontemplacje przerwał głos Walkza, który rozbrzmiał nieco zbyt głośno w tej okropnej ciszy. Zamrugałam, powracając do świata żywych, i zerknęłam na chłopaka, który bezszelestnie dreptał obok mnie. Westchnęłam.

           — Co się stało? — spytałam. Walkz przez krótką chwilę milczał i przyglądał mi się bez wyrazu. Nie potrafiłam niczego wyczytać z jego oczu.

           — Wiesz... Myślałem o tym, jak mamy się zabrać za poszukiwania Petera... — zaczął, odwracając jednocześnie wzrok. Wydawał się być nieco niepewny, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Na moich ustach rozlał się mimowolny, leciutki uśmiech.

           — Chyba się w to zaangażowałeś — zauważyłam, starając się skryć zadowolenie. To, iż Walkz, który grał wiecznie nieczułego osobnika, wykazywał się odrobiną empatii, wprawiało mnie w lepszy nastrój. Myśl o tym, że dzięki niemu moje zmartwienia dotyczące losu Petera, mogły już niebawem odejść w zapomnienie, czyniła ze mnie chyba dozgonną dłużniczkę chłopaka. Gdzieś w sercu odzywała się niewyraźna, nieśmiała nadzieja. Bałam się uwierzyć, bałam się poddać zbyt wielkiemu optymizmowi, ale nie mogłam zaprzeczyć, iż wewnątrz umysłu, niezależnie ode mnie samej, pojawiła mi się myśl dobra, myśl, która obrazowała końcowy skutek działań moich i Walkza. Skutek pozytywny.

          — Ja nie... — zaczął, jakby lekko naburmuszony. — Po prostu ci to obiecałem, Ally. Obiecałem ci pomóc — przypomniał, szybko odzyskując rezon. Zachowanie chłopaka nieco mnie śmieszyło. Tak bardzo chciał być postrzegany jako chłodny i obojętny. Tak bardzo chciał. A pomaganie komukolwiek przecież wypisywało go z roli bezuczuciowego nieznajomego, którą udawało mu się do tej pory bezbłędnie kreować.

           — Dobry z ciebie człowiek, Walkz — zauważyłam cicho i spojrzałam mu prosto w oczy. Chłopak wyraźnie się speszył, konsternacja odbiła się w jego jasnych tęczówkach. Wodził wzrokiem od jednego punktu do drugiego, ewidentnie unikając spojrzenia na mnie.

            — Peter może być teraz wszędzie, ale najlepiej będzie zacząć poszukiwania od miejsca, w którym ostatnio się znajdował — oznajmił, całkowicie ignorując moje wcześniejsze słowa. Łatwo było wprawić go w zawstydzenie. Widocznie nieprzyzwyczajony do miłych słów czy życzliwie wyrażających się o nim ludzi, Walkz stawał się wówczas niepewny. A przynajmniej tak zachowywał się przy mnie.

           — Ostatnim miejscem jego pobytu, o którym wiemy, jest centralna część miasta — rzekłam z przejęciem w głosie. Bardzo chciałam wierzyć w to, iż nasze wysiłki nie pójdą na marne. Bardzo chciałam wierzyć w to, że dane mi będzie jeszcze zobaczyć Petera. Walkz obserwował mnie z chłodnym opanowaniem w oczach i wyglądał tak, jakby się nad czymś zastanawiał. Chwilę później odwrócił wzrok i wlepił go przed siebie, po czym dyskretnie rozejrzał się po ulicy.

Alone||Alan Walker [w trakcie poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz